Wspomnienia z XXVI Zlotu PRPI
"Krąg tworzą Ludzie" - Bluewind o XXIV Zlocie PRPI
"Walka o Ogień" - opowieść Jagny 'Trzy Kamienie'
"Temat - rzeka" - wspomnienie Dagmary
"Dusze rzeźbione piórami" - Katarzyny słów kilka
Plusy:
1. Niesamowite otoczenie - wspaniałe tereny (kto miał czas i ochotę i wyszedł do lasu poza krag teepee mógł się o tym przekonać).
2. Ludzie współtworzacy klimat zlotu (gro osob zaangażowanych w to aby mimo przeciwnosci było wesoło i interesujaco).
3. W miarę bezpieczne miejsce.
Minusy:
1. Pogoda (XXVI zlot PRPI w Lubiatowie mozna smiało nazwać "mokrym zlotem")
2. Brak "policji" zlotowej (przez co zdarzyło się kilka właman do samochodów i przez co faktoria dawała się we znaki)
3. Brak tradycyjnego kręgu teepee, zły topograficznie teren, brak dobrego miejsca do intergracji obozowiska (głowne ognisko zatraciło swa dawna rol).
Wyruszylem na zlot 20.07. rano - akurat zaczelo padac i nie przypuszczalem, ze nie przestanie az do nastepnej soboty. Podroz wspaniala, pelna wspomnien z poprzedniego zlotu i podniecenia jaki bedzie ten... W koncu jestem na miejscu, place przy bramie 50 zl. i juz jestem w innym swiecie - ach! to uczucie-az dreszczyk przechodzi po ciele-uczucie, ktore nie pozwala aby z twarzy zniknal ten glupi usmieszek (a przeciez Indianin zawsze ma mine stoika :)) Pierwsze kroki na zlotowej ziemi i juz ktos znajomy....i do roboty! pomagamy wypychac samochod Zuczka, ktory sie zakopal w blocie. Pare krokow dalej i padam w ramiona znajomych mi osob i tak do wieczora. Caly moj pierwszy dzien mozna strescic jednym slowem - "MISIAKOWANIE"-tak misiakowanie bez konca i nawet jesc sie nie chcialo. Ten pierwszy dzien wspominam najlepiej, pozniej tez bylo wiele radosnych chwil ale ten dzien byl wspanialy.
Unkas
XXVI zlot PRPI. Jakiś zupełnie inny niż wcześniejsze. Pogoda chyba specjalnie sprowadzona na tę okazję z tropików w porze deszczowej; błotko, które będę musiała usuwać operacyjnie z butów i spodni i które wcale nie robiło dobrze na cerę; brak policji zlotowej; tipi pomieszane
z iglakami i serce obozu tętniące nie przy głównym ogniu, ale w faktorii. A ta faktoria... Niesamowite miejsce. Po pierwsze, żeby do niej dotrzeć trzeba było odbyć wspinaczkę wysokogórską, więc każdy najpierw pomyślał dziesięć razy, zanim tam wyruszył. Plus był taki, że z powrotem można się było kulać, jeśli ktoś był zmęczony czy coś... Ale najważniejsze było to, że w tym roku faktoria stała się czymś więcej niż zwykle. Dzięki temu, że odbywały się tam warsztaty, tętniła życiem i dniem i nocą. Osobnym tematem są oczywiście sprzedawane tam pączki, one też były odpowiedzialne za magnetyczną siłę Mount Factory. Wszystko to wpłynęło na atmosferę całego zlotu. Kolega powiedział mi, że przypominała mu klimat współczesnego rezerwatu. Co prawda zaraz przyznał się, że w rezerwacie nigdy nie był, ale chyba jednak coś w tym jest.Pod jednym względem ten zlot nie różnił się od pozostałych. Wyjeżdżało się z niego z tak samo ciężkim sercem jak z poprzednich. Nie rozkleiłam się tuż za bramą tylko dlatego, że jechałam z dwoma facetami i nie chciałam sobie robić siary. Niech mówią, co chcą, ale takiej atmosfery i takiej ekipy nie odtworzy się na żadnej innej imprezie. Znowu trzeba czekać cały rok...
Asia
Galerie fotografii ze zlotu:
Fotografie Ani i Roberta Fotografie Rafała Fotografie Krzysztofa Sniocha Fotografie Mateusza Mrozewskiego i Magdy Majkowskiej Fotografie Aleksandra Kobieli Fotografie Marka Nowocienia (I) Fotografie Marka Nowocienia (II)