KRĄG TWORZĄ LUDZIE...

Foto Co. Cień 2002

Zaczęło się jeszcze w maju, na przedzlotowej majówce w Lubiatowie. Plany odnośnie samego już zlotu, omówienie szczegółów. Potem był już sam zlot.

Prawie. Bo na samym początku trzeba było zająć się komputerem Organizatorów. Odmówił on bowiem posłuszeństwa w najgorętszym okresie, tuż przed samym zlotem. Drukarce również nie chciało się pracować, a przecież potrzebny był np. rozkład jazdy do Koszalina...

Z południa kraju na północ jechało się...3 dni. Nie dlatego, że były problemy z komunikacją. Po prostu trzeba było odwiedzić znajomych. I bardzo dobrze robią takie wizyty. Bezpośredni kontakt, długie rozmowy - tak często brakuje tego w codziennej gonitwie za pracą, pieniędzmi.

Na miejsce dotarłem 10 lipca. Pierwsze noce w odremontowanym domku, który później stał się faktorią i miejscem warsztatów; noce pełne rozmów i komarów. Nie można było spać, trzeba było się opędzać i rozmawiać J Chyba że było się już naprawdę zmęczonym...

W końcu postanowiłem rozstawić moje tipi. Jakże okazało się to trudne! Stawialiśmy je z Baksem chyba z osiem razy, niestety za każdym razem coś było nie tak. W końcu daliśmy za wygraną i kolejną noc postanowiłem spędzić w domku. Nazajutrz, popełniwszy poprzedniego dnia chyba wszystkie z dopuszczalnych błędów podczas stawiania tipi, za jednym razem sam postawiłem swój dom. Widać potrzeba było wielu błędów, żeby później pomagać rozstawiać domy kilku osobom już prawie bez problemów. Piękna była pierwsza noc w tipi, jedynym przez jakiś czas na owym miejscu. Pięknie było zbudzić się rano i zobaczyć czaple tuż niemal przed wejściem.

Wreszcie w domu!

 

Oczywiście nie byłoby gdzie się rozbić, gdyby nie "Husquarna", czyli kosiarka. Najpierw na terenie zlotu zostały wycięte olchy i cała reszta przyszłego opału, później z trawą dzielnie walczyli Konrad i Dorian. A że było dość upalnie, brali kąpiel nie w stawie, ale podczas pracy ;-) Hocoka została oczyszczona z pieńków, które zostały po ściętych olchach. Wspólnie walczyliśmy z nimi razem z Dorianem, Baksem i Zielonym Krukiem zwanym Drozdem ;-). Nad naszymi działaniami czuwał Hiena. Staraliśmy się też powiększyć plażę za pomocą piasku zorganizowanego przez Konrada. Ciężką ;-) pracę mężczyzn umilało z początku towarzystwo Kamili z Białegostoku oraz OLI dużej (i jej zupki!) oraz Oli małej. Tak przez kilkanaście dni żyliśmy sobie w Lubiatowie. Część osób przyjechała tam już dużo wcześniej, nadając miejscu odpowiednią atmosferę.

W końcu pojawili się pierwsi zlotowicze próbujący odpracować w pocie czoła opłatę zlotową ;-) Udało się na nowo zrobić kanał melioracyjny przez teren zlotu. Że później nie zdał on egzaminu...pretensje trzeba kierować do kierujących opadami deszczu. Zostały postawione umywalnie, zrobiono schodki pod górę do faktorii. Podobnie sprawa się miała ze schodkami do ujęcia wody, zwanymi przez niektórych "schodami do nieba" ;-) Przygotowaliśmy tyczki do tio-tipi, które miało stanąć na tegorocznym zlocie (a które zostały chyba nieopatrznie wzięte za... opał?!)

Tuż przed zlotem, we czwartek, pojechaliśmy ze znajomymi nad morze do Mielna. Jakże zapchana była plaża, miasto; jakże brakowało ciszy i spokoju! W drodze powrotnej nagle zrobiło się ciemno... To nie była ulewa, to nie było oberwanie chmury. Po prostu jadąc samochodem nie było nic widać. Było ciemno, w środku dnia. A że zostawiłem otwarte wiatrownice, postanowiłem wyjść z samochodu i je zamknąć. Ciekawe po co, jak i tak prawdopodobnie wszystko powinno było już zalane? Spłynąłem rzeką błota z góry z faktorii, dotarłem do tipi. Okazało się, że w środku jest sucho, ktoś już zadbał o mój dom J Widać, swoi już czuwali.

Od tej pory właściwie już do czwartku w następnym tygodniu było mokro. Przeszkadzało to trochę tym, którzy przyjechali na zlot odpocząć w słońcu. Jeśli szukało się natomiast Ludzi, wyjątkowej atmosfery, ciekawych miejsc - na pewno można było wszystko to znaleźć.

Zlot...

Deszcz.

Otwarcie zlotu w przerwie pomiędzy kolejnymi ulewami.

Deszcz.

Ludzie stawiający namioty i tipi gdzie popadło, żeby choć odrobinę suchej ziemi znaleźć. Co sprytniejsi korzystali z wynalazków Indian i stawiali namioty... na palach.

Deszcz.

Faktoria! Faktoria, która stała się wspaniałym miejscem spotkań, rozmów, a nie jak dotychczas jedynie miejscem spożywania napoju chmielowego. Warsztaty prowadzone przez Hienę, Baksa, innych. Artystyczne prace Kamili. Mokasyny. Łapacze snów J

Deszcz.

Kanapka z pasztetem z drobiu jedzona z przyjacielem z pierwszego mojego zlotu o 2 w nocy na prerii (następna za rok J )

Deszcz.

Wyciąganie kolejnych samochodów z błota. Nawet terenowe mogły się schować w doskonałym błoto-torfie Konrada.

Deszcz.

Gry i biegi błotno-torfowe.

Deszcz.

Brama zlotowa, znaczki zlotowe i etykieta.

DESZCZ CO STOJĄCYCH NA BRAMIE W PRZEPASCE SAMEJ ZASTAŁ! ;-)

Szałasy potu. Po prostu idea, żywa i mocna. Zjednoczenie. Wspólny czas i miejsce. Tu i tam. Jednocześnie.

Deszcz.

Łopata J Trzeba się było okopać, chociaż to i tak nic nie dawało prawie.

Deszcz.

Pow wow. Taniec, muzyka. Warunki były jakie były, dobre były. Jak ktoś chciał, mógł brać udział we wszystkim.

Deszcz.

Zadymienie. Jakże pięknie i miło się było powędzić znów w domu! Dobrze, że oprócz ludzi wędził się też czasem BOCZEK! Nie należy zostawiać swojego boczku w czyimś tipi - może zostać pożarty! No i indiańskie placki! "Mnjód" i palce lizać J

Deszcz.

Po co spać na zlocie? Wysypiać się można przez cały rok, albo później. Albo po śmierci. Kiedy jest czas do działania, można działać, nie spać. Chyba że się już pada. 3-4 godziny snu na dobę wystarczyły.

Deszcz.

Woda, pyszna woda ze źródła brana nie powodowała komplikacji żołądkowych. Woda ze stawu nie nadawała się do picia, ale do kąpieli jak najbardziej J . A na wyspie rosła mięta. Warto było popływać.

Deszcz.

Ludzie, rozmowy, ulica handlowa, uśmiechy, misiakowanie, Główny Ogień i walka Strażników o Jego utrzymanie.

Deszcz.

A potem zaświeciło słońce i było znów gorąco, niech żałują ci, których wystraszył - Deszcz. I tradycyjny potlacz na zakończenie; jedzonko, jedzonko, jedzonko! Winet, Biały Warkocz, Józefinka - zazdrościć mężczyznom Waszego życia takiej kuchni!

Piękne zakończenie w Kręgu; mocne i dobre słowa; skromność najbardziej zasłużonych dla zlotu. I znów, już nieoficjalne tańce ostatniej mojej nocy, kolejne jedzenie, kolejna nieprzespana noc, kolejne rozstania, wyjazdy.

****

I Gdynia, co powitała mnie Pięknem po zlocie.

****

Tylko tyle zapamiętam z XXVI zlotu. I tak wiele jeszcze...

Nie było Kręgu tipi, nie było policji, nie było wielu otwartych spotkań, nie było wielu rzeczy.

Krąg tworzą ludzie.

Ludzie w Kręgu wzajemnie pilnują swoich ścieżek.

Ludzie w Kręgu pilnują, by działo się tak, jak ma się dziać.

Tak właśnie było.

Dobrze było.

 

Błękitny Wiatr