SREBRNA GÓRA

02-04. marca 2001

 

Tym razem było to naprawdę zimowe spotkanie Przyjaciół Indian...

Śnieg po kolana w drodze do Fortu Ostróg w Górach Sowich. A w forcie trzeba było odśnieżyć drogę na dziedzińcu! No i schody do domków letniskowych (!) były oblodzone! No i musieliśmy sami nanosić drew do sali kominkowej! Nawet kobiety wzięły się do pracy... I jeszcze ten nocleg! Ciemności egipskie przy pierwszym wejściu do sali kominkowej, która na jakiś czas stała się nam schronieniem. Złączane ławy, stoły i wszystko inne co się stało, żeby nie spać na zimnej, pruskiej podłodze. Za to jakie wrażenia po nocy spędzonej niejako w "zawieszeniu", metr nad podłogą! Do tego jeszcze nieogrzewane domki zamieszkane przez kilkoro szaleńców oddechem dodającym sobie otuchy, że jak się szybciej zaśnie to nie będzie zimno (niektórzy przemycili jednak jakoweś urządzenie grzewczo-elektryczne!). Do tego zimna woda (ciepła jak się komuś chciało napalić w piecu)! I najważniejsze!: - para z ust jak się chciało cokolwiek powiedzieć! Temperatura podczas tych trzech dni była naprawdę... zdecydowanie odpowiednia i w sumie nie wiem jaka, bo nie było czasu o tym myśleć. Tak samo jak i o innych przyziemnych sprawach.

Wspaniale się znowu spotkać po długiej przerwie w Kręgu starych, oraz - co warto podkreślić - nowych znajomych. Było nas około 30 osób, tym razem najdalszym zakątkiem nie była już centralna Polska, ale północ naszego kraju. W sumie dopisali prawie wszyscy uczestnicy wcześniejszych spotkań, jak i dawno nie widziani tutaj Dorota z Romkiem i półtorarocznym (!) Maćkiem oraz Marek "Misiek".

Piątkowy wieczór rozpoczął się chyba dla Organizatorów wywiadem przez telefon komórkowy w samochodzie zasypanym gdzieś w drodze do fortu. Albo się jedzie, albo rozmawia ;-). (dobrze że w ogóle dojechali!) Większość uczestników dotarła jednak na szczyt o własnych siłach. Wspaniale było znowu zobaczyć znajomych, wyściskać, pogadać, znaleźć w oczach błyski nieukrywanej radości. Tradycyjne przemówienie Cienia było nadzwyczaj krótkie i związane przede wszystkim z ceremonią okadzenia szałwią oraz palenia fajki. Była to zdecydowanie nasza ceremonia, wzorowana - jak to podkreślił CIEŃ - na ceremoniach indiańskich. Pieśni intonowane przez Kasię i Wilka podchwycili szybko wszyscy przybyli. Po krótce przedstawiono plany na najbliższy dzień, ogólny temat spotkania, tym razem związany z zimowymi aspektami życia na dalekiej północy kontynentu amerykańskiego. Wieczór przez większość uczestników spędzony w "Górskiej Perle" to już chyba tradycja naszych spotkań.

Sobotnie przedpołudnie trzeba było porządnie zacząć od toalety w fortowej kuchni, gdzie o dziwo była ciepła woda! Zburzyliśmy spokój pomieszczeń pogrążonych w zimowym śnie, rozpaliliśmy w piecu, włączyliśmy w 5-cio chyba litrowym czajniku wodę na herbatę, znowu wspólne śniadanie przy muzyce z radia i "występach tanecznych" Apacza i kilku jeszcze osób. Po śniadaniu spacer szlakiem mostów wokół Srebrnej Góry, przerywany co chwilę śnieżnymi atakami tych, co już na moście na tych, co pod mostem. Co bardziej odważni wzięli nawet sanki i zjeżdżali w głębokim śniegu. Spacerkiem wróciliśmy ze śnieżnych, leśnych ostępów do cywilizacji, gdzie część osób wróciła do fortu, część zatrzymała się na fascynującym meczu w "piłkarzyki" w "Górskiej Perle" wygrywając/przegrywając 12:0!

Po południu była uczta... wykupiliśmy całą kiełbasę w okolicy, chleb, słodycze. Ławy na powrót stały się stołami obficie zastawionymi jadłem. A przede wszystkim kiełbasą prosto z... kosza, czyli swego rodzaju rusztu wstawionego do kominka, to było coś wspaniałego! Oprócz opychania się tylko, przedstawiono po krótce relację ze zbiórki zabawek dla indiańskich dzieci oraz plany związane z majowym przyjazdem James'a Robiedau do Polski. Rozmowy w różnych krańcach stołu były jak zwykle szalenie różnorodne, ciężko było przysłuchiwać się wszystkim jednocześnie. Oglądaliśmy też zdjęcia z zeszłorocznego XXIV Zlotu PRPI oraz z innych imprez indianistycznych. Po uczcie część osób wyruszyła na powrót do "Górskiej Perły", inni pozostali przy kominku słuchając opowieści o Kojocie, prawiąc o Ruchu Indianistycznym, rozmawiając do późnej nocy o wielu indiańskich i nie indiańskich sprawach, ciesząc się ponownym przebywaniem razem, czerpiąc siły z atmosfery panującej na takich właśnie naszych spotkaniach...

Niedziela to chyba zawsze najmniej przyjemny dzień podczas spotkania, chociaż też ma swój urok. Dzień rozjazdów do miejsc, skąd na chwilę udało się wyrwać. Takie przynajmniej są odczucia autora. Nie ma tu jednak miejsca na słowo żegnaj", wszak rozstajemy się z nadzieją na wcześniejsze czy późniejsze znowu spotkanie, na kolejnym zlocie czy innej indianistycznej imprezie. A i prywatne spotkania w ciągu całego roku nie są rzadkością. Tak więc "Do zobaczenia"... i zabieramy ze sobą znowu część srebrnogórskiej atmosfery - do naszych zatłoczonych i śmierdzących miast; do naszych miejsc pracy; do naszych lasów co niektórym na co dzień są prawie domem; do naszych serc.

W tym roku dużo dobrych rzeczy się działo, dużo było konkretnych rozmów odbyło, dużo wymiany myśli i spostrzeżeń, planów. Od nas zależy, co dalej, czy słowa czynem staną się z czasem.

Srebrna Góra... dla mnie synonimem oderwania się od codzienności jest, skąd z zatłoczonego miasta niemal do siedliska orłów wyjść można i słuchać... Ciszy, Wiatru, znaleźć spokój, chwilę zadumy, atmosferę towarzyszącą jedynie spotkaniom wśród indianistów. Podczas tegorocznego spaceru, stąpając po śnieżnych śladach osób idących przede mną, czułem jakbym był gdzieś daleko, daleko od miejsca, gdzie Srebrna Góra, blisko ludzi których darzę sercem. Myślę, że nie tylko ja tak mogłem czuć. Srebrna Góra to również "oddech" po zimie, nabranie świeżego powietrza w płuca przed nadchodzącą wiosną i latem, czas na przebudzenie, przynajmniej dla mnie. I miejsce coraz bardziej magiczne chyba, gdzie podobnych sobie znaleźć można, gdzie problemy minione znajdują choć częściowe ukojenie.

I nie byłoby tak, gdyby nie WY.

Dziękuję.

 

 

Powrót do minionych wydarzeń