XXIV Zlot Polskiego Ruchu Przyjaciół Indian
Dzewoszewo, 28. lipca - 06. sierpnia 2000

Zlotowe wrażenia - subiektywnym jak zawsze okiem szanownych Uczestników

  Aśka i Marta

  Doleźka

  Łukasz

  Darek

Wilk - Ocena aktywnego uczestnika

zlotowe fotki Radka Walczaka na stronie Crazy'ego

"Gazeta Poznańska" (08.08.2000) napisała...

XXIV Zlot PRPI był dla mnie Zlotem wyjątkowym i jeszcze na długo pozostanie w mojej pamięci. I chociaż chciałabym dokładnie określić dlaczego, trudno mi znaleźć jednoznaczną odpowiedź. Może to wynik większego zaangażowania we wszystko co się tam działo a może to wpływ tej tajemniczej aury otaczającej Zlot , zbliżającej ludzi , budującej wspaniałą, atmosferę. Oczywistym jest fakt , ze na formę Zlotu duży wpływ mają obok organizatorów sami uczestnicy. Pomimo tego , iż Zlot " teoretycznie (?)" podzielił się na obóz "slumsów i Manhattan" o czym nie raz się słyszało , nie zauważało się odgradzania "obu stron" a wielką chęć integracji , bo przecież wszystkich nas tam obecnych (no prawie wszystkich) łączy to samo : fascynacja kultura Indian , chęć pomocy , obrony i wsparcia w trudnej i dziś sytuacji rdzennych mieszkańców Ameryki .Największym zaangażowaniem w integrację wykazał tylko o tematyce indiańskiej. Porządek musi być! O czym stale przypominała nam Policja Indiańska , przykładająca się sumiennie do swych zadań .O niebezpieczeństwach czyhających na wegetarian stale informował Bogdan, który w podzięce otrzymał od nich nowy przydomek -"Sałata". Muszę przyznać, że w tym roku naprawdę wiele się działo, wioska tętniła życiem, każdy dzień wnosił coś nowego. Wielkim plusem była duża liczba zróżnicowanych tematycznie spotkań przy ognisku głównym, zabaw i atrakcji, czego na kilku poprzednich zlotach trochę brakowało.

Czas spędzony na Zlocie jest nie tylko okazją do spotkań i rozmów z ludźmi, których interesuje życie tubylczych Amerykanów, to także czas refleksji dotyczących nas samych.

Chciałabym podziękować organizatorowi tegorocznego XXIV Zlotu PRPI - Jackowi Gawronowi i wszystkim innym, dzięki którym Zlot był nie tylko wspaniałą zabawą i wypoczynkiem, ale także wielką ucztą duchową i intelektualną dla niejednego z nas. Życzę także powodzenia i wytrwałości organizatorowi następnego XXV Zlotu PRPI, wierzę, że będzie równie fascynujący.

Do zobaczenia za rok.

Marta Lubsko dn. 17.08.2000

P. S. Pozdrowienia i podziękowania za mile spędzony czas i różne tam.... dla : Darka, Doleźki i Łukasza, Drobnej, Magły, Apacza, Witka, Bogdana, Sowy, Michała, Szałka, Sydneja i Anki, Piotrka, Tomka ( Twarożka ), Animy, Grażyny, Maji, Lakoty, Sylwka i Renaty, Falona, Misao, Witka z Przemyśla, Wilka, Tomka i Rafała, Niedźwiedzia i Niedźwiedzicy i wszystkich pozostałych uczestników XXIV Zlotu PRPI. Do zobaczenia ! ! !

Aśka i Marta.

Z powrotem na początek

Poznań, 30 sierpnia 2000r.

A jak to było na Zlocie?

Tego lata dość promiennie, choć każdemu inaczej słońce świeciło nad głową.

Cieszyła oka piękna okolica, pobliskie jezioro, coraz większa ilość tipi. Dodawały uroku nieodłączne konie - cudownie było znów pogalopować, ot tak sobie, i (prawie) wszystkim problemom móc powiedzieć: "Cześć!". Spotkać przyjaciół - pogaworzyć, "podżumić" (prawda Witek?), poprzebywać z samym sobą. Myślę, że wielu z nas brakowało tego przez cały rok. Przybyło trochę nowych, chłonnych wiedzy (bardziej lub mniej), a każdy na swój sposób w tym miejscu się odnajdywał.

Troszeczkę przeszkadzały gromadki turystów-obserwatorów, kręcących się w tę i we w tę na drodze do wioski, ale za to ile radości (przyznaję się bez bicia!) dawały ciepłe prysznice w pobliskim ośrodku...

Tu małe sprostowanko - woda w owych, podgrzewanych bojlerami, urządzeniach, nie zawsze bywała tak ciepła jak to wyraziłam powyżej - w zależności od tego, ile zabrudzonej hordy zawitało wpierw w owych łazienkowych pieleszach. (wtręt Autora strony - ja się myłem w gorącej wodzie, raz, nie zużyłem chyba całej...)

Zdumiewające, jak bardzo jesteśmy solidarni. Myślę, że ów fałszywy alarm ("napad skinów"), który poderwał na nogi wszystkich (tak sądzę) mężów wioski, zrobił wrażenie nie tylko na mojej osobie. Dzielne chłopaki wyskoczyły tak jak stały/vel leżały - alarm był w nocy - aby stawić czoło niebezpieczeństwu, skutkiem czego chwilowo nie było wiadomo - to Zlot Polskich Przyjaciół Indian, czy Zlot Polskich Nudystów...

Szkoda, że nie dane mi było zobaczyć Wielkiej Bitwy, ponoć wypadła nad wyraz efektownie. I krwiście. Niech żałuje, kto nie widział. Ja żałuję.

 

 

Ci, którzy przeżyli, odtańczyli (wspólny!) taniec zwycięstwa

Nie przypuszczałam, że jeden kranik przy "wodopoju" może przynieść tyle radości. Bo ile rozmów przeprowadzono w kolejce po wodę, ile kontaktów nawiązano - tego nikt nie zliczy! Poza tym to świetne obserwatorium, a i zdjęcia obozu, robione ze szczytu owego monstrum, wyszły dość okazale.

A parawanik był wzruszający. I choć jedyny, wcale, ale to wcale, nie sprawiał kłopotu - ja przynajmniej nie widziałam przy nim kolejek (czy to znaczy, że nikt się nie mył?)

Dla tych, którzy na co dzień nie mają zbyt wielu okazji, organizator zapewnił rozrywkę - pokazy pięknych odrzutowców, przelatujących raz po raz nad naszymi głowami. Ale, niestety, niezwykle szybkie - odlatywały w pośpiechu, pozostawiając wdzięczne wspomnienia jeszcze przez chwilę w naszej pamięci.

A kołujące nad wioską helikoptery sprawiały, że no-no, naprawdę można było poczuć się dziko - niczym w ukrytej wiosce.

Myślę, że wszystkie te czynniki sprawiły, że Zlot był niezapomniany (jak każdy).

Dzięki serdeczne - organizatorowi za kawał dobrej roboty. Przyjaciołom - za to, że jesteście.

Magdalena Dolezińska

/Doleźka/

Z powrotem na początek

Na indiańskim zlocie byłem po raz pierwszy dzięki mojej ukochanej dziewczynie Magdalenie Dolezińskiej.

Często słuchałem opowieści o Indianach, oglądałem wiele ciekawych filmów, gromadziłem różne materiały, ale nic nie zrobiło na mnie tak dużego wrażenia, jak przepiękny widok indiańskich tipi prawie o zachodzie słońca.

Droga była długa i wyczerpująca, zwłaszcza ostatni jej etap. Wiem, że mieszkać po raz pierwszy w tipi, to poniekąd zaszczyt i dlatego z całego serca dziękuję Dariuszowi Kachlakowi, który umożliwił mi doświadczyć tak wspaniałego przeżycia.

Dziękuję również wspaniałym ludziom, których tam poznałem.

Przyznam się, iż wyobrażałem sobie taki zlot całkiem inaczej, ale mile byłem zaskoczony. Szczególnie zauważyłem bezinteresowność, oraz pomoc ze strony ludzi ze zlotu.

To także wywarło na mnie duże wrażenie. Myślę, że wiele mógłbym się nauczyć na takich zlotach i dlatego postanowiłem jeździć na zloty co roku (jak zdrowie dopisze). Jeszcze raz dziękuję mojej ukochanej Dolezi i wszystkim przyjaciołom Indian.

PS. Niedługo po zlocie moja dziewczyna Dolezia i ja wzięliśmy pieska z poznańskiego schroniska dla psów. Nazwaliśmy go "TIPI". Myślę, że i on będzie jeździł z nami na takie zloty.

Jeszcze raz wszystkim serdeczne dzięki.

Łukasz Maciejewski

Z powrotem na początek

To był naprawdę DOBRY ZLOT.

Nie dość, że po raz pierwszy od kilku lat dane mi było być znowu dłużej niż tylko 2 dni - tym razem cały tydzień! Nie dość, że Gawron wybrał naprawdę wspaniałą okolicę, gdzie nie było jak okiem sięgnąć - żadnych słupów telegraficznych, świateł cywilizacji, czy innych oznak przebywania na terenie białych... (oprócz ćwiczebnych "nalotów" samolotowy i helikopterowych z pobliskiego lotniska). Nie o to chodzi również, że droga do miejsca obozowiska była dłuuuga - jak komuś zależało to docierał, to dobrze, że nie jest tak łatwo dotrzeć na miejsce zlotu.

To był DOBRY ZLOT przede wszystkim ze względu na doskonałą organizację. Bogaty program spotkań - dochodziło do tego, że w ciągu dnia trzeba było się mocno zastanowić, czy pójść na to czy inne spotkanie i co opuścić, a czego nie. Za zdecydowanie udane uważam pokazy tańców oraz innych indiańskich ceremonii. Jak zwykle również kwitł handel gadżetami indiańskimi, faktoria doskonale prowadzona pod czułym okiem Niedźwiedzia cieszyła się jak zwykle dużym powodzeniem. Nie zabrakło oczywiście spotkań przy głównym ognisku lub pomiędzy namiotami i rozmów do białego rana.

No i oczywiście zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie niesamowita solidarność wszystkich zlotowiczów podczas nocnego odpierania ataku skinów czy jakichś innych tam innych... To było niesamowite, że zaraz po sygnale WSZYSCY MĘŻCZYŹNI NA ŚRODEK PLACU - pomimo ciemnej nocy - cały dosłownie obóz był na nogach gotów odeprzeć wszelki atak! Tu i ówdzie waleczni zlotowicze - widać było - prosto z posłań wstali - uzbrojeni jedynie w tomahawki i inne wojenne wyposażenie - pomijając strój - zerwali się mężnie na ratunek! Z całym szacunkiem - wyglądało to na najprawdziwszą obronę obozu indiańskiego (o jakiej czytywało się i oglądało filmy!). Policja obozowa spisywała się pomimo pewnych zastrzeżeń niektórych uczestników bardzo dobrze.

To był DOBRY ZLOT z tego jeszcze względu, iż w końcu udało się - przynajmniej pewnym osobom, będącym po raz pierwszy na zlocie - przekroczyć "magiczną granicę" Kręgu tipi, i z namiotowego obozu wejść do drugiego. Nie chodzi o zmuszanie czy zaciąganie kogokolwiek na siłę do tipi, wbijanie do głowy różnych niezrozumiałych z początku może zasad - coś się zmieniło w myśleniu grupy Przyjaciół na rzecz wspólnego spędzania czasu z tymi, co po raz pierwszy. W słowach i czynach starych zlotowiczów zauważyłem bardzo pozytywne zjawisko wyjścia do obozu namiotów rozbitego koło po drugiej stronie ścieżki. Do ognisk pomiędzy namiotami przychodzili ludzie mieszkający w tipi - ludzie z namiotów byli mile widziani z rewizytą (oczywiście po zaopatrzeniu właścicieli tipi w odpowiednią ilość opału na długą nocJ ). Bardzo, bardzo się cieszę, że wreszcie udało się - przynajmniej w pewien sposób - połączyć dwa obozy - w końcu nie chodzi o podział "Manhattan" - "slumsy", łączy nas jedna pasja, zainteresowania, styl życia, i nie jest ważne, gdzie kto mieszka. Jestem za dalszym podziałem Kręgu tipi i oddzielnego miejsca do rozbijania namiotów, ale cieszę się, że nie stanowiło to przeszkody w integracji pomiędzy ludźmi i nie spotkałem się z jałowymi rozmowami "my" - "wy", ale ze wspólnym siedzeniem przy ogniu, wyrozumiałością dla nowicjuszy, wspaniałą atmosferą.

To był DOBRY ZLOT, ponieważ udało mi się nawiązać wiele wartościowych kontaktów owocujących współpracą, poznać znowu wspaniałych ludzi, spędzić znów czas z Wami.

Czy może coś było nie tak? Jeżeli coś było źle, to chyba tylko ze strony uczestników. Organizator zlotu, Jacek Gawron - Gawroński, wraz z pomagającymi mi ludźmi, zrobił naprawdę kawał dobrej roboty! DZIĘKI!

Darek Kachlak, Warszawa

Nikomu innemu nie podziękuję bezpośrednio wymieniając choćby z imienia, bo... zbyt wielu Was. I tak wiesz, że Tobie również dziękuję i mam nadzieję spotkać się jeszcze nie raz.

Z powrotem na początek

XXIII Zlot PRPI

Powrót do wydarzeń minionych