Zdzieszowice/Góra Św. Anny (1.07.96)
- Jastrzębie Zdrój - Oświęcim - Kraków - Sucha Beskidzka - Maków Podchalański - Martin - Bratislava - Wien - Brno - Praha - Ceske Budejovice - Regensburg - Ellwangen - Heidelberg - Strasbourg - Freiburg - Zurich - Bern - Lausanne -
Geneva (28.07.96)
|
Spotkanie rok po Biegu Wolności 1 9 9 6 dla Leonarda Peltiera i Ludów Tubylczych |
Gdyby nie Bieg...
Wielu z nas nie zetknęłoby się z Indianami, gdyby nie biegi organizowane przez Indian i ich przyjaciół z różnych krajów. Gdyby nie Święte Biegi dla Ziemi i Życia, Bieg Przyjaźni Narodów w 1994 roku, Bieg Wolności dla Leonarda Peltiera i Ludów Tubylczych w 1996... Po tym ostatnim, ze Z
dzieszowic na Opolszczyźnie do siedziby ONZ w Genewie, uczestnicy "indiańskich" biegów z Europy Wschodniej postanowili spotykać się nadal.Na ostatnie z takich spotkań, odbywające się od 1 do 4 maja w miejscu rozpoczęcia ubiegłorocznego Biegu, przyjechało ponad 60 osób z Niemiec, Słowacji i Polski. Zjawili się tam również nasi przyjaciele z dalekich stron: Silvain Duez Alessandrini - Korsykanin (co z dumą podkreśla) z Paryża, Bernd Damisch - niezastąpiony niemiecki koordynator Biegu Wolności i organizujący
ch go grup, Stevie de Saille - Amerykanka mieszkająca od paru lat w Pradze, lecz powracająca niemal wprost z Big Mountain w Arizonie, no i Frank Dreaver, szef Komitetu Obrony Leonarda Peltiera z Kanady, Indianin Kri podróżujący nieustannie między rodzinnym rezerwatem w Saskatchewan, domem i biurem w Toronto, więzieniem Leonarda w Leavenworth oraz dziesiątkami miast na całym świecie. W Zdzieszowicach czekał już pomysłodawca spotkania, Konrad Szpargała - nie wiadomo, czym bardziej zdenerwowany - czy przyjazdem gości, czy czekającą go zaraz po naszym wyjeździe maturą.Przyjechaliśmy by podsumować nasze działania z ostatnich miesięcy i uzgodnić nowe, by pomóc sobie wzajemnie w rozwiązywaniu problemów, jakie mają młode i niedoświadczone jeszcze grupy poparcia Indian w naszym rejonie Europy, by wysłuchać relacji Stevie i Franka - bezpośrednich świadków ostatnich wydarzeń w Kraju Indian. Po to wreszcie, by zebrać się ponownie w kręgu ludzi o wspólnych ideach i doświadczeniach, by w tym kręgu uczcić pamięć naszego t
ragicznie zmarłego kolegi, Sebastiana Hermana i by spotkać się z Jego Rodziną.W czwartkowe popołudnie 1 maja, po raz pierwszy od październikowego spotkania biegaczy w Niemczech, zebraliśmy się w kręgu przed oddaną nam do dyspozycji Szkołą Podstawową nr 3
(podziękowania dla Dyrekcji!), by tradycyjnie oczyścić się dymem szałwi i przywitać. I choć nie dołączył do nas nikt z zaproszonych przedstawicieli władz gościnnego dla nas miasta, to nie przeszkadzało nam to - grunt, że my znowu byliśmy razem. Do późnych godzin nocnych czas upływał nam na rozmowach i wspomnieniach, grze w kosza i tęsknych spojrzeniach na niedostępny dla nas szkolny basen.Następnego dnia rano, podczas narady w pełniącej rolę sypialni sali gimnastycznej padło pytanie - ile osób chce wziąć udział w symbolicznym biegu trasą ubiegłorocznego prologu Biegu Wolności - z amfiteatru na Górze św. Anny do zasadzonego przez nas w centrum Zdzieszowic Drzewka Wolności i Pokoju. Liczyliśmy się z tym, że nie każdy będzie gotów na pokonanie bez przygotow
ania liczącej 6 km trasy. Tymczasem zgłosili się prawie wszyscy i wkrótce kolumna zatłoczonych samochodów wyruszyła do pamiętnego dla nas miejsca pod Pomnikiem Czynu Powstańczego (nazywanego przez nas Pomnikiem Tubylczego Oporu).W południe w amfiteatrze Roman Bala - najbardziej doświadczony z polskich biegaczy - poprowadził ceremonię oczyszczenia dymem szałwi, a potem pierwsza z dwóch grup biegaczy wśród radosnych okrzyków i odliczania ruszyła w dół za Konradem, który jako pierwszy poniósł towarzyszący nam od 1994 roku biegowy staff - specjalną pałeczkę symbolizującą jedność wszys
tkich stworzeń zamieszkujących Matkę Ziemię i niesione przez biegaczy przesłanie wzajemnego Pokrewieństwa i Poszanowania. Tak jak przed rokiem, nasz bieg był Biegiem Dla Leonarda, a tym razem także - Biegiem Pamięci o Sebastianie. Słowa Franka Dreavera, który powiedział, że duch jednego i drugiego na pewno jest razem z nami, wyrażały przekonanie nas wszystkich. Podążający skrótami biegacze okazali się być w dobrej formie i byli nawet szybsi od powracających samochodów. Dzięki temu uniknęliśmy zdążających już z wolna na swój zlot na Górze Św. Anny skinów, a po podziękowaniu i złożeniu ofiary z tytoniu pod zasadzonym przez nas przed rokiem w Zdzieszowicach drzewkiem, zdążyliśmy na czas na zaplanowaną na popołudnie w szkole konferencję prasową.W konferencji wzięli udział nasi goście zza Oceanu i krajowi koordynatorzy Biegu Wolności z Europy Środkowej. Mówili oczywiście o sprawie Leonarda Peltiera i różnych związanych z nią aspektach, począwszy od okupacji Wounded Knee w 1973 roku, bezprawia i nadużyć w rezerwatach, prześladowania działaczy AIM i eksploatacji tubylczych ziem. Przedstawiali działania Komitetu Obrony Leonarda Peltiera i jego grup poparcia w poszczególnych krajach, przechodząc na koniec do Biegu Wolności i innych form naszego działania. Na zakończenie dziennikarze otrzymali od Franka komplet informacji prasowych, mający ułatwić im pisanie z sensem i o konkretach. Kilku z nich wróciło jeszcze później z dodatkowymi pytaniami.
Po pożegnaniu dziennikarzy, w salce od matematyki zaczęły się obrady - najpierw nad programem naszego spotkania (co chcemy załatwić), a po późnym obiedzie w restauracji - nad działaniami w grupach krajowych (co i jak robiliśmy). Przeciągnęły się one do północy, bowiem Stevie szczegółowo przedstawiła nam całą historię sporu o Big Mountain i najnowsze wydarzenia, które jako nasza delegatka obserwowała tam w ostatnich miesiącach. Kto jeszcze miał siłę, poszedł obejrzeć parę kaset wideo, które przywiózł
Frank Dreaver (wywiad z nim dla jednego z kanadyjskich "talk show", uzupełniony piosenkami z albumu dla Leonarda "Pine Ridge" oraz tradycyjne tańce w wykonaniu dzieci z rodzinnego rezerwatu Franka). A najbardziej wytrwali udali się jeszcze później na ognisko do lasu.W sobotę od rana wróciliśmy do składania relacji z naszych działań i planowania przyszłości. Umówiliśmy się m.in. na zalanie faksami europejskich ambasad USA dnia 26 czerwca, udział w gromadzącej wiele bliskich nam grup blokadzie elektrowni jądrowej Temelin w Czechach na początku lipca, na berliński Euromeeting z udziałem licznych delegatów z Ameryki i Europy Zachodniej (2 - 6 sierpnia) i kolejne duże spotkanie w naszym kręgu biegaczy jesienią gdzieś w Czechach. I choć wszystko to trwało aż do kolac
ji, nie była to strata czasu. Wieczorem zaś wybraliśmy się do klubu "Do okoła świata" na mały poczęstunek i koncert przygotowany przez lokalne zespoły młodzieżowe. Najbardziej wytrwali wrócili znów nad ranem.Podczas porannego niedzielnego kręgu pożegnaliśmy tych z nas, którzy musieli już wracać do domów i przyjaciół Konrada, którzy pomagali mu w organizacji naszego spotkania. Większość z nas, bo ponad 40 osób, pojechała jednak do Siechnic koło Wrocławia, by choć przez chwilę stanąć w ciszy wokół grobu Seb
astiana. Oczyściliśmy grób szałwią, obsypaliśmy tytoniem, a u stóp złożyliśmy nasz biegowy kamień. Wielu nie wstydziło się łez.Trudno było się nam rozstać, więc tym chętniej przyjęliśmy zaproszenie Mamy do obejrzenia pokoju Sebastiana, na rozmowę i nie skromny bynajmniej poczęstunek. Pomimo barier językowych długo dzieliliśmy się wspomnieniami, oglądaliśmy zdjęcia, opowiadaliśmy o sobie i naszych planach, a Frank zyskał sympatię naszych przemiłych gospodarzy. Dopiero późnym popołudniem Frank, Stevie, Bern
d i my jako ostatni z żalem pożegnaliśmy sympatyczną rodzinę Państwa Herman.Troje naszych gości dotarło samodzielnie samochodem do Poznania, gdzie ponownie spotkali się z Beatą Skwarską i Małgosią Maciubą, które nie tylko zorganizowały ich poznańskie spotkania, ale także udzieliły na ten czas gościny. Były oczywiście długie nocne rozmowy, spotkania z dawno niewidzianymi przyjaciółmi i wywiad z Frankiem dla naszego pisma. Potem zasłużony po zdzieszowickim maratonie wypoczynek, a w poniedziałkowy wieczór 5
maja - kolejne wystąpienia na forum publicznym.Tak, jak się tego właściwie spodziewaliśmy, zainteresowanie poznańskich dziennikarzy zaplanowaną na godz. 18.00 konferencją prasową było raczej skromne - pomimo pisemnych i telefonicznych zaproszeń wystosowanych wcześniej przez Polską Grupę Poparcia Leonarda Peltiera. Za to o 20.00 na otwartym spotkaniu w uniwersyteckim budynku Collegium Novum zjawiła się spora grupa przyjaciół Indian, osób zainteresowanych sprawą Peltiera i współczesną sytuacją tuby
lców w USA i Kanadzie. Po wystąpieniach całej trójki gości padło jeszcze sporo ciekawych i szczegółowych pytań, i tylko konieczność wczesnego wyjazdu do Wałbrzycha następnego dnia sprawiła, że spotkanie zakończyło się już po trzech godzinach.We wtorkowe południe 6 maja Frank, Bernd, Stevie i towarzysząca im Beata przyjechali do wałbrzyskiego Ratusza prosto na spotkanie z wiceprezydentem miasta i zaplanowaną po nim konferencję prasową. My dojechaliśmy tam o tej samej porze z Ząbkowic. Dzięki wysiłkom członka Rady Miejskiej, "pierwszego wałbrzyskiego Indianina", Krzysztofa Zawojskiego i uczestniczącego w Biegu Wolności Pawła Wilka Wolaka ze Szczawna Zdroju starania o ułaskawienie indiańskiego działacza i obecność zabiegających o to gości zyskały spory rozgłos w Wałbrz
ychu, dolnośląskiej prasie i radiu. Co prawda Rada Miejska nie zdecydowała się na uchwalenie rezolucji popierającej Leonarda przed spotkaniem z Frankiem i bardziej szczegółowym zapoznaniem się z całą sprawą, ale sądząc z przebiegu rozmów Wałbrzych może pójść w ślady setek miast, które tego typu rezolucje już uchwaliły.Wałbrzyscy dziennikarze, którzy już wcześniej otrzymali podstawowe informacje, nie tracili czasu na ogólne pytania. Interesowali się natomiast dowodami niewinności i skalą poparcia dla Peltiera na świecie, skutkami Biegu Wolności i tym, co w Polsce i Wałbrzychu można zrobić dla Indian i ich przyjaciół. Frank, Stevie, Bernd i Paweł odpowiadali konkretnie i szczegółowo ("na wszystko są dokumenty", "40 milionów ludzi", "rezolucja Parlamentu Euro
pejskiego", "wyślijcie obserwatorów do Big Mountain", "kupcie nam faksy i komputery", itp.). Na koniec konferencji Frank otrzymał teczkę z rysunkami przedszkolaków o tematyce indiańskiej, a najbardziej przychylni nam przedstawiciele wałbrzyskich władz - podziękowania od LPDC.Po udanych spotkaniach w Ratuszu udaliśmy się do zamku w Książu, gdzie - wreszcie na luzie - pokazaliśmy gościom ich opłacone przez władze miasta apartamenty ("większe, niż moje mieszkanie w Pradze"), zjedliśmy wystawny obiad ("w Kanadzie nie przywykłem do takiej obsługi") i zwiedziliśmy zamkowe ogrody, park i stadninę ("świetne miejsce na Euromeeting"). Kolejny raz żegnaliśmy gości po kolacji, licząc po cichu, że następnego ranka odwiedzą nas jeszcze w Ząbkowicach, a w przyszłości - c
hętnie powrócą do naszego kraju. To pierwsze życzenie spełniło się - rano podzieliśmy się z nimi lodami i dobrymi wieściami z Internetu (właśnie zaprzestano wybijania bizonów z Yellowstone). Z nadzieją, że spełni się i to drugie, Frank, Bernd i Stevie ruszyli w dalszą drogę - na Słowację i do Wiednia.Winet i Cień, 26.05.97