Ścieżka życia Indian Ameryki Północnej

"To taki trzeci świat w Ameryce"

czerwiec 2001



Drogą siedmiu ceremonii Lakotów


Istnieje siedem głównych lakockich ceremonii odprawianych do dnia dzisiejszego. Są to:
1. Inipi - szałas potu
2. Hanbelecha - błaganie o wizję
3. Making realtives - adopcja
4. Sun Dance - taniec słońca
5. Soul keeping - zachowanie duszy po śmierci (zmarłemu ucina się kosmyk włosów i zachowuje w domu, w ten sposób dusza zmarłego opiekuje się jego mieszkańcami)
6. Becoming a woman - stanie się kobietą (młodą dziewczynę za
myka się w domu lub tipi wraz ze straszymi kobietami, które uczą ją obowiązków przyszłej żony)
7.
Throwing a ball - rzut piłką (młoda dziewczynka wyrzuca piłkę zrobioną ze skóry bizona w cztery strony świata, ta ceremonia przeprowadzana jest najrzadziej i najmniej o niej wiadomo)

Każda z tych ceremonii jest niezwykle ważna i ma swój cel i przeznaczenie. Istnieje też wiele innych mniejszych ceremonii, które przeprowadzane są w miarę potrzeb duchowych. Są to między innymi: Ghost Dance (Taniec Ducha), Flesh
offer (Ofiara Naskórka)... Na mojej ścieżce pojawiło się kilka z nich. Był to czas wielkich przemian duchowych w moim sercu. Pobyt w rezerwacie zazębił się z czasem szczególnie dla mnie trudnym, co sprawiło, iż byłam szczególnie podatna na duchowe przemiany w moim życiu.

Miejsce ceremonii Tańca Słońca w CrowDog's Paradise. Foto Co. Alicja Sordyl 2001



W drugim tygodniu pobytu w rezerwacie razem z Davidem i Jamesem przenieśliśmy się na posiadłość wodza - do Crow Dog Paradise. W tym szczególnym miejscu mieliśmy przeprowadzić dwie ceremonie: ofiarę naskórka i błaganie o wizję. Wtedy jeszcze nie zdawałam sobie sprawy jak ważne będzie dla mnie to przeżycie. David, były żołnierz wojny w Wietnamie, człowiek silny i jak mi się wydawało, posiadający wielką wiedzę na temat Indian, postanowił dopełnić swoją wiarę. Kiedyś w trakcie zawału serca, obiecał sobie, iż jeśli przeżyje, ofiaruje Wielkiemu Duchowi sto kawałków skóry. Teraz dzięki pomocy Jamesa, nadszedł czas spełnienia obietnicy, a ja stałam się tego świadkiem.

Wiedziałam, ze Dawid przyjął wierzenia Indian, wiele o tym mówił już w trakcie podróży. Wtedy był dla mnie wielką zagadką, którą zresztą pozostał do dzisiaj. Często opowia
dał o swoich wizjach, o tym co mu objawili przodkowie, czy Wakan Tanka. Brzmiało to w ustach "białego" mało wiarygodnie, ale ponieważ Indianie wysłuchiwali opowiadań Davida z wielką powagą, uznałam, iż również powinnam uwierzyć. Wydawało mi się, że byliśmy sobie z Davidem bliscy, połączyło nas to, iż razem, w tym samym czasie spełnialiśmy marzenie naszego życia, obydwoje szukaliśmy pewnej drogi i wskazówek. Ja niepraktykująca katoliczka i on, były buddysta byliśmy tak samo zagubieni. Po ceremoniach Inipi, które dały nam nową siłę, wydawało się, ze odnaleźliśmy to co jest najważniejsze w życiu - wiarę. Podziwiałam Davida za to co robił i naprawdę chciałam mu pomóc. Myślałam, że później przyjdzie kolej i na mnie...

Cały dzień spędziliśmy na przygotowaniach o
bozu i ceremonii. Warunki nie były łatwe. Przy ponad trzydziestostopniowym upale, ataku much i innych owadów, braku bieżącej wody i dachu nad głową przekonałam się jakim jestem mieszczuchem. Po rozbiciu namiotu, dostałam zadanie przygotowania woreczków z tytoniem na ołtarz w górach. Miało ich być czterysta cztery, po sto jeden każdego koloru dla czterystu istniejących duchów. Każdy kolor symbolizuje kierunek świata: czarny - zachód, czerwony - północ, żółty - wschód, biały - południe. Nawet kolejność w jakiej je wymieniłam nie była przypadkowa. Każdy woreczek przywiązywałam w określony sposób do długiego sznurka, który miał zaznaczać granicę ołtarza.

Ponieważ nie wolno mi było robić zdjęć, James kazał mi skrupulatnie wszystko rysować, co chyba nie wychodziło mi najlepiej, ale wystarczająco ukazywało przebieg ceremonii. Wiązanie zajęło mi pół dnia, gdyż nie można zmienić osoby przygotowującej tytoń w trakcie jednego koloru. Dopiero po woreczkach żółtych, David przejął ode mnie tę pracę. James w tym czasie wy
ruszył w góry, aby znaleźć odpowiednie miejsce ceremonii. Kiedy wrócił, kazał nam przygotować cztery flagi z pozostałych części materiału i nazbierać pęk szałwi.

Powoli nadchodził wieczór. Dopiero teraz dowiedziałam się, co znaczy "flesh offer" i jakie będzie moje zadanie w tej ceremonii. Wystraszyłam się, ale wiedziałam, ze teraz nie mogę się wycofać. Byliśmy tutaj tylko w trójkę, wiec nikt inny nie mógł pomóc. Nie mogłam pokazać swojej słabości i nie chciałam rozczarować Jamesa i Davida. Wraz z pierwszą
gwiazdą stanęliśmy w blasku świętego ognia. James ułożył mi na ręce chustkę z czerwonego materiału i kawałek szałwi. Miałam zbierać w nią odcięty naskórek. Sama myśl o tym sprawiała, że robiło mi się słabo. Do tej pory myślałam, że będę biernym obserwatorem. Nie byłam przygotowana na czynny udział. James zmówił krótką modlitwę, odśpiewał pieśń i podszedł do wpół obnażonego Davida. Podał mu fajkę i powoli, za pomocą żyletki i szpilki, zaczął odcinać kawałki skóry.

Nie było dużo krwi, patrząc na zaciętą mi
nę Davida myślałam, że wszystko jest w porządku. Nagle jednak zaczęło mi się robić bardzo słabo. James każdy kawałek skóry kład na mojej dłoni. Starałam się skupić uwagę na czymś innym. Nie mogłam się modlić, zaczęłam liczyć gwiazdy. Widziałam, że James obserwuje mnie kącikiem oka i wie, że coś jest nie tak. Ale nic się nie odzywał. A ja bardzo nie chciałam pokazać swojej słabości. Po twarzy Davida przemknął grymas bólu. Zauważyłam, że coś jest nie tak. Nagle zaczęło mi się robić ciemno prze oczami, moje ciało było jak z waty. Wiedziałam, że jeszcze sekunda a upadnę.

W tym momencie David nie wytrzymał, przerwał ceremonię i usiadł. Było to zbawienne również dla mnie. James nie wypowiedział ani jednego słowa, zostawił nas samych. Milcząc i nie patrząc na sie
bie, próbowaliśmy z Davidem odzyskać siły. Trzęsłam się jak osika, mimo iż było ciepło. Poza tym to miejsce, miejsce Sun Dance, od początku jakoś dziwnie na mnie działało. Tylko raz weszłam w święty krąg. Później, mimowolnie i nie myśląc o tym omijałam je. James wrócił, David chciał kontynuować ofiarę, James odmówił... Miałam w ręce dokładnie 30 kawałków skóry, które złożyłam na ołtarzu przed świętym ogniem.

Miejsce ceremonii Inipi, czyli lakockiego szałasu potu w rezerwacie Pine Ridge. Foto Co. Alicja Sordyl 2001



Weszliśmy do szałasu potu. James powoli wnosił rozgrzane kamienie, które specjalnie przywieźliśmy z Black Hills. Nie czułam w ogóle gorąca. Nadal było mi bardzo słabo, może zemdlałam, nie wiem. Wtedy wydarzyła się następna niezwykła rzecz. W szałasie było nas troje, lecz wyraźnie widziałam czwartą postać siedzącą obok Jamesa. Próbowałam się dopatrzyć czegokolwiek, co mogłoby rzucać taki cień. Nie było jednak nic. Po
stać ta siedziała do końca Inipi, nie bałam się. Wręcz na odwrót, byłam bardzo spokojna.

Po wyjściu za szałasu wszyscy byliśmy bardzo wyczerpani, nikt nie mówił o tym co się stało. Przecież to dopiero początek. Nic nie wspomniałam o tajemniczej postaci,
bałam się, że zostanę wyśmiana. W końcu sama w to nie wierzyłam, zawsze byłam realistką, nigdy nie wierzyłam w zjawiska paranormalne. Właśnie tu w rezerwacie zaczęło się to zmieniać. Było już późno, o dziwo nie miałam żadnych problemów z zaśnięciem. To był ciężki dzień.

Około 4.30 rano James zbudził nas mówiąc, że już nadszedł czas. Każdy z nas wziął część rzeczy potrzebnych do zbudowania ołtarza i wyruszyliśmy w góry. Nie była to łatwa wspinaczka, musieliśmy się przeprawić przez rzekę i pokonać całkiem s
pore zbocze. Mnie jako najmniejszej i do tego jedynej kobiecie było najciężej. Wiedziałam, że pod okiem Jamesa nic mi się nie stanie, ale też nie spodziewałam się żadnej pomocy. Wiem, że chciał mi pokazać jak żyją indiańskie kobiety i jak silnie muszą być. Po nocy spędzonej w samochodzie (ze względu na kleszcze, których było mnóstwo) i ostatnich przeżyciach moja kondycja dawała dużo do życzenia. Musiałam jednak zacisnąć zęby, przecież sama zdecydowałam się na tą podróż, która okazała się zupełnie inna niż się spodziewałam. Tak więc z nie małym wysiłkiem, pogrążeni w milczeniu dotarliśmy na miejsce, gdzie miał stanąć ołtarz.

James znalazł małą polankę położoną na szczycie góry. Naokoło rozciągał się las. Nikt tu nie zaglądał, oprócz dzikich zwierząt. W tym
miejscu został pochowany dziadek wodza Crow Doga, co sprawiało że właśnie tutaj ołtarz będzie miał wielką moc. Najpierw wbiliśmy w ziemię małe drzewko, które wcześniej David przygotował, następnie cztery chorągwie, które wskazywały kierunki świata i zaznaczały granice ołtarza. Wokół nich rozciągnął przygotowany przeze mnie sznurek z woreczkami z tabaką, a wnętrze powstałego prostokąta wypełnił szałwią. Od strony wbitego drzewka zbudował stojak na fajkę i zmówił krótką modlitwę paląc słodką trawę i omiatając dymem cały ołtarz. Następnie wyciągnął małą piszczałkę zrobioną z kostki jakiegoś zwierzęcia i wydał krótki odgłos w cztery strony świata. W tym czasie David stał już pośrodku ołtarza trzymając w obu rękach fajkę. James kończąc swoją modlitwę, nie mówiąc nic, obrócił się i zostawił Davida bez słowa. Był to znak dla mnie, aby podążać za nim.

Tak więc David został sam na dwa dni i dwie noce, mając na sobie tylko spodenki i trzymając koc. Przez dwie doby nie będzie miał dostępu do wody ani jedzenia. Nie wol
no mu rozmawiać ani schodzić ołtarza. Większość czasu powinien stać oddając się modłom. U Indian ceremonia ta trwa 4 doby jednak James pozwolił Davidowi tylko na dwie. Jak się później okazało, nawet tyle było za dużo.

Kiedy tylko oddaliliśmy się od ołtar
za, James zupełnie się zmienił. Nie wspominał o wczorajszej ceremonii, ale opowiadał w jaki sposób ludzie zmieniają coś czego nie należy zmieniać. Mówił iż spotkał się z tym, iż na "prośbę o wizję" zabierano olejki do opalania czy płyn przeciwko insektom. Widział też grupę, która odbywała ceremonię wspólnie, rozmawiając ze sobą. A przecież to nie o to chodzi... Byli to biali, którym wydawało się, że mogą być Indianami.

"Błaganie o wizję" niesie ze sobą cierpienie i modlitwę, nie jest to konkurs na to, kto
dłużej wytrzyma. Chodzi o wiarę - tak długo, jak jest się w obrębie ołtarza, nic nie może się stać. Najdziksze zwierzęta nie są groźne. Jeśli jednak duchy nie chcą, aby ktoś pozostał w górach, dadzą znak, aby sobie poszedł, ale nie robiąc modlącemu krzywdy. Tak się stało z jednym Indianinem, którego obrzucono kamieniami. Zszedł on z ołtarza, wrócił do swoich, gdzie powtórnie przygotowywał się do ceremonii. Po czym wrócił ponownie w góry i tym razem bez przeszkód odbył swoja ofiarę.

Nastał już dzień. Scho
dząc z gór James opowiadał jak razem z AIM ukrywali się w cieniu tych drzew i jak jeden z jego kolegów złapał węża i zjadł jego mięso mówiąc, że szkoda by było, jeśli cokolwiek by się zmarnowało. W miłym nastroju zeszliśmy na dół. Obydwoje byliśmy bardzo zmęczeni, więc udaliśmy się na krótką drzemkę do namiotu. To był bardzo gorący dzień, który dał mi się we znaki. Temperatura dochodziła do 35 stopni. Brudna, spocona i atakowana plagą much, weszłam do pobliskiej rzeczki i tam spędziłam następną godzinę.

Moja jedyna 'łazienka' w rezerwacie. Foto Co. Alicja Sordyl 2001



Miałam złe przeczucia co do Davida. Ten dzień był dla niego wielką próbą. Nie miał żadnej ochrony przed palącym słońcem, ani kropelki wody aby zmoczyć usta. Wiem, że James także o tym myślał, ale obydwoje milczeliśmy. Dzisiaj pierwszy raz naprawdę odpoczywamy, czuję się taka wolna, a mój umysł jest zupełnie pusty. Pierwszy raz nie myślę o żadnym problemach, ani o
świecie, tym poza rezerwatem. Już dawno ściągnęłam zegarek i przestałam się martwić o czas. Godzinami przesiadywałam na wielkim zwalonym drzewie, które ułożyło się jak most nad rzeką. Przestałam się martwić tym, że jestem brudna, rozczochrana i wyglądam gorzej niż kiedykolwiek. Byłam wolna. Poznałam uczucie czegoś o czym zawsze marzyłam, czegoś co podziwiałam u Indian. Życie w rezerwacie nie jest łatwe, ale też nikt nie powiedział, że takie będzie.

To był bardzo spokojny dzień. W końcu też odważyłam się p
owiedzieć Jamesowi o osobie, którą widziałam w szałasie potu. James nie był w ogóle zdziwiony i zupełnie spokojnie powiedział, ze David też kogoś widział. Po chwili dodał, że często ludzie mu mówią, że ktoś z nim jest. To co mnie tak wystraszyło, w jego ustach zabrzmiało zupełnie naturalnie. Jakże inna jest kultura Indian, jak inna jest ich wiara i rozumowanie. Właśnie tutaj zaczęłam dostrzegać rzeczy, które dla mnie nigdy nie istniały. Przykładem tego może być ceremonia Ghost Dance, którą odprawia się w intencji ciężko chorego. Szaman staje pośrodku okręgu, jego ręce i nogi zostają skrępowane sznurem, a ciało owinięte kocami. Wojownicy kładą go na ziemi i odsuwają się, jest zupełnie ciemno. Pośród śpiewu i dźwięków bębnów słychać szept. W tej chwili, wielu uczestników ceremonii doświadcza wizji. Kiedy bębny cichną, szaman staje wolny od węzłów. Nikt go nie dotykał ani nie pomagał. Ceremonia została spełniona.

Dzień powoli mija, robi się chłodniej. Wieczór musi być zbawienny dla Davida. Dopiero około 22.00
robi się ciemno. Z zainteresowaniem obserwowałam Jamesa, który otworzył swoją torbę szamana i wyciągał z niej dziwne przedmioty. To jakby połączenie dwóch światów: tego sprzed 150 laty i teraźniejszości. Robi się późno. To był gorący dzień, ale nagle zaczęło się chmurzyć. James jedynie napomknął iż ma nadzieję, że David nie modlił się o deszcz. Kilka minut po tych słowach rozszalała się burza. Te 24 godziny stały się wielką próbą dla naszego przyjaciela. Postanawiamy odpocząć, ponieważ jutro ponownie musimy zająć się Dakota Youth Project. Zasypiamy myśląc, jak Davidowi minął pierwszy dzień w górach.

Powoli zaczęło się rozjaśniać. Nagle usłyszałam wołanie "James, jestem w domu!". Było ok. 4.30 rano. Nie mogłam uwierzyć, David ponownie nie wytrzymał. Zszedł
z gór tak jak go zostawiliśmy: w spodenkach i na boso. Minęły dopiero niecałe 24 godziny...

Ostatnie chwile w rezerwacie


David nie usłyszał ani jednego słowa krytyki od Indian. James również milczał. Panowała dziwna atmosfera. Planowaliśmy wielką ucztę, której głównym daniem miało być mięso z bizona. Tak miało wyglądać powitanie po zejściu z gór. James jednak sam udał się w góry, aby zebrać części ołtarza i spalić je w ognisku, które utrzymywał przez cały czas trwania ceremonii
. Zostałam sama z Davidem. Opowiedział mi o swoich przeżyciach. Najcięższe było dla niego pragnienie, nie mógł sobie z nim poradzić, a przecież minął dopiero jeden dzień. Skarżył się również na chmarę much, która nie dawała mu spokoju. W końcu, gdy nadszedł zbawienny wieczór i wymodlony deszcz zrobiło się strasznie zimno. Również upragniony orzeł nie pojawił się wśród gałęzi drzew.
David tłumaczył się, że mimo wszystko skończył swoją modlitwę, ale chyba nie na tym to miało polegać. Po powrocie Jamesa spako
waliśmy obóz. Właśnie wtedy pojawił się również orzeł. Wyglądało to tak, jakby mówił "ja tam byłem a ty gdzie poszedłeś" W milczeniu wróciliśmy do domu Lorretty. Nikt nie zadawał pytań, nikt nie prawił wymówek, ale po oczach było widać, że każdy z nich wiedział, że ta wiara i ceremonie nie są przeznaczone dla białych.
David zmienił się nie do poznania, bałam się do niego odezwać. W końcu przyznał, że nie był do końca przygotowany. Ja jednak myślę, że może nikt z nas nie jest gotowy na taką drogę, jaką przy
jęli od wieków Indianie. Łączy ich wielka wiara, która pomaga przetrwać wszystko. Dzięki Davidowi, jednak dużo się nauczyłam. Przekonałam się, iż każdy ma swoją wyznaczoną ścieżkę i nie może zmienić przeznaczenia. Sama byłam bliska zmiany religii. James do dzisiaj sądzi, że jestem gotowa na "błaganie o wizję" a nawet "Sun Dance". Teraz jednak wiem, iż byłabym naiwna twierdząc, że tak jest.
Reszta dnia minęła spokojnie. David zamknął się w pokoju, a ja razem z Jamesem pojechałam na spotkanie z Grupą poparci
a Leonarda Peltiera. Nie było to najbezpieczniejsze posunięcie z mojej strony, gdyż spotkania te często kończą się bardzo burzliwie, a James również nie był w pokojowym nastroju - zwłaszcza, że nie darzy sympatią ludzi z biura Peltiera. Na szczęście skończyło się tylko na burzliwych rozmowach, po czym spokojnie wróciliśmy do domu.
Dziś w końcu mieliśmy czas, aby się wyspać. Na wieczór planowana jest ceremonia "Pejote" w intencji siostry Jamesa, która wkrótce ma mieć poważną operację. Przygotowania do tej c
eremonii trwają prawie cały dzień. Chłopcy już zaczęli rozstawiać tipi, a Lola przygotowywać posiłek z bizona. Chyba tego dnia obawiałam się najbardziej. Ceremonia ta trwa całą noc, Indianie zbierają się w tipi i modląc się piją pejotl. W tym czasie doznają wielu wizji. David zrezygnował, a ja nie miałam wymówki, więc przez cały dzień bardzo się denerwowałam. Ta noc mogła się dla mnie różnie skończyć.
Przeżycia ostatniego tygodnia sprawiły, że przestałam wierzyć, a bez wiary nie mogłam wejść do tipi. James
twierdził, że muszę poznać siłę największego Nauczyciela Indian jakim jest pejotl. Tak więc dzisiejszy dzień ponownie spędziłam na walce z własnymi obawami. Zostało jeszcze trochę czasu, więc poszliśmy do biura DYP. Nagle David przerwał milczenie i stwierdził, że coś mu mówi, że musimy wracać na Florydę. Na nic były argumenty Jamesa i moje prośby. Nie pozostało nam nić innego jak się spakować i udać w podróż do domu. Uważam, że postępowanie Davida w tym momencie było bardzo snobistyczne. James pomógł mu spełnić to co obiecał, teraz oczekiwał od nas wsparcia w bardzo ważnej dla jego siostry ceremonii. Jestem pełna podziwu dla niego, iż zareagował tak spokojnie. Moja reakcja była dużo bardziej spontaniczna. Znowu zapadło milczenie.
Również dzisiaj, pierwszy
raz spotkałam się z wielką nieuprzejmością pewnej Indianki wobec mnie. Nie dałam jej powodów, nigdy również przedtem jej nie poznałam. Chciałam tylko się pożegnać z przyjaciółmi, którzy przygotowywali się do ceremonii Była bardzo niemiła i właściwie tylko to wspomnienie rzuciło cień na cały mój pobyt w rezerwacie. Może miałam szczęście? Może traktowano mnie dobrze tylko ze względu na Jamesa? Wiem, że bardzo trudno jest zdobyć zaufanie Indian. Wydaje mi się jednak, że w części mi się to udało. Wiele się nauczyłam, staram się przyjmować życie takim jakim jest.
Z Davidem straciłam kontakt, nie wiem jak toczą się obecnie jego losy. Nadal ma 70 kawałków naskórka złożyć w ofierze. Czy dopełni swojej obietnicy? Czy jest to kolejny przykład tych, którzy myślą, ze p
o przeczytaniu kilku książek i wystrojeniu się w "piórka" wiedzą wszystko? James wrócił na Florydę, nie pojechał w tym roku na Sun Dance, ze względu na zły stan zdrowia siostry i żony. Ja wróciłam do Polski po roku nieobecności. Nadal jednak pracuję z DYP i mam nadzieję, że to dopiero początek...

Wróć do relacji Alicji