Relacje indianistów Galeria zdjęć Audycja EtnoRadia o Zlocie (plik mp3; ok 44MB!) Audycja EtnoRadia o Zlocie i alkoholu (plik mp3; ok 40MB!)
Poczytaj, zobacz i posłuchaj innych relacji
Tysiące
myśli, kłębią się w mojej głowie, jak niespokojny wiatr przynosi smutek mojej
duszy fakt że Zlot przeminął tak szybko jak błyskawica na niebie, jak ptak
gnający po pustych przestworzach nieba. Tyle rzeczy nie zdążyłem powiedzieć i
zrobić, o tylu sprawach jeszcze by się porozmawiało przy żarzącym ogniu w
cieniu Tipi. Uczucie smutku spowodowane powrotem ze Zlotu nie da się
porównać z żadnym chyba innym. Jest to bowiem uczucie tak osobiste że chyba
trudno o tym mówić, Jednak te kilka dni daje mi sile i moc na pokonanie
trudności na kolejne miesiące zbliżającej się nie uchronnie zimy. To mój
pierwszy Zlot, nie mogę go porównać do innych, lecz powiem że przeżyłem go
głęboko i z przekonaniem mogę powiedzieć , że na pewno po każdej chwili
spędzonej tam jestem w tej chwili innym człowiekiem niż byłem, Zrozumiałem
wiele spraw i na wiele spraw się otworzyłem, były momenty refleksji i zadumy,
szczęścia i smutku rozstania, który dobitnie poczułem dopiero gdy wróciłem do
domu. Przez te 10 dni wiele się wydarzyło i by to opisać musiał bym chyba
napisać książkę, wiem jednak że wyjazd tam zmienił mnie. Odkryłem coś do czego
dochodziłem latami, ale o tym wam nie opowiem ponieważ jest to osobista sprawa
Powiem
tylko z pełną odpowiedzialnością WARTO JEŹDZIĆ NA ZLOTY warto poznawać, pytać
rozmawiać i warto po prostu tam być i przeżyć to na własny sposób, a gdy się
tego dokona być może tak jak w moim przypadku odkryje się coś bardzo ważnego.
Chciałbym naprawdę podziękować wszystkim dzięki którym ten Zlot się odbył,
Pozdrawiam was również moi przyjaciele, Pozdrawiam was i dziękuje za te
wspaniałe chwile, za ciepłe słowo i za miłe towarzystwo które właśnie sprawiło
że To były magiczne i nie zapomniane chwile…
Michał Z Wrocławia
* * * *
"No
i po XXX Zlocie PRPI, jak dla mnie był bez zastrzeżeń, uważam że Ranores stanął
na wysokości zadania, jeśli miałbym go ocenić w sakli 1-10, z czystym sumieniem
dałbym 10 punktów pomimo że pogoda nie dopisała w 100%, ale nie o tym chciałem
pisać.
Jadąc na zlot, bardzo się cieszyłem że zobaczę się z ludźmi, zatańczę na
pow-wow, dowiem się czegoś nowego, poznam nowych ludzi , zmartwił mnie jednak
fakt, że coraz częściej dochodzi do kłótni i rozłamu w PRPI
chodzi mi tu głównie o obrady otwarte rady zlotowej, gdzie padły m. in. słowa,
że pow-wow nie będzie już na zlocie, nic nam się nie chce, nie życzymy sobie by
zwykli ludzie chodzili po obozie niech ktoś inny tym się zajmie i takie tam
gówniarz jestem jeśli chodzi o zaliczone zloty, w porównaniu z tymi którzy
jeżdżą od początku i nie dziwię im się że nic im się nie chce
Ale każdy problem da się jakoś rozwiązać, jeśli komuś się nie chce trzeba
zrobić nowy nabór osób którym się chce i którzy mają wiele zapału aby coś
zrobić w PRPI i dla PRPI, na tyle osób zrzeszonych w tym ruchu na pewno
znajdzie się kilka osób które by chciały cokolwiek zrobić wystarczy ich tylko
zachęcić,
Sam też bym się zabrał tylko mam przykre doświadczenie i boje się teraz o
cokolwiek pytać, jakiś czas temu zapytałem jednego gościa o mój strój czy coś
jeszcze mu brakuje co trzeba poprawić lub dorobić otrzymałem odpowiedź żebym
poszukał w necie
Tak postępując zniechęca się osoby które chcą się czegoś dowiedzieć od ludzi którzy
już coś wiedzą i mają doświadczenie, zlot to reklama PRPI jedyna w swoim
rodzaju, trzeba ją tylko dobrze wykorzystać jak ma przyciągać nowych ludzi a
nie ich odpychać
Zlot to również impreza otwarta, każdy może na nią wejść jeśli podda się
regułom zlotowym
Wkurza mnie np. to że robi się szum wokół alkoholu na pow-wow i na
zlocie, myślę że tydzień bez alkoholu wytrzyma każdy twardziel to nie jest
dużo, to tylko a może aż 7 dni bez %, chociaż z drugiej strony czy
obecnie jakakolwiek impreza w Polsce może odbyć się bez alkoholu? szkoda że w
radzie siedzą dorośli faceci którzy zajmują się publicznie kłótniami, a nie
widzą innych ważnych spraw
Szkoda też że tak wcześnie skończył się ten zlot dla niektórych i że nie
wszyscy z rady mogli zostać do końca, może zobaczyli by to co ja widziałem,
chłopca który przyszedł z rodzicami zobaczyć polskich indianistów, a zobaczył
gołe tyczki po tipi, dymiące i dogasające ogniska, może to dla niego była
jedyna okazja, no cóż spóźnił się, musiał zadowolić się kilkoma adresami
internetowymi, których może nie sprawdzi bo w szkole nie ma Internetu,
widziałem go jak ze łzami w oczach opuszczał obozowisko, może byłby z niego
niezły indianista
I tylko na koniec w sobotni wieczór przyszedł Ranores do grupki osób przy głównym ogniu i podziękował wszystkim za to że przyjechali i że byli do końca.
tak sobie myślę że dla takich chwil jak ten chłopiec czy podziękowania gospodarza zlotu warto zostać do końca pomimo że pogoda nie sprzyjała,
chciałbym jeszcze kiedyś pojechać na zlot J
Autorstwo do wiadomości administratorów serwisu
* * * *
Witam Panie Dariuszu!
Jeżeli chodzi o Zlot to bardzo mi się podobał. Co prawda byłam tylko przez dwa dni, ale myślę, że i tyle wystarczy aby poczuć atmosferę miejsca. Uczestnicy Zlotu to przesympatyczni ludzie, no i organizator również. Ale żeby nie było za słodko musze powiedzieć, że było coś, co nie tyle mnie zdenerwowało co zasmuciło. Kiedy weszłam na teren Zlotu rozbiłam namiot i poszłam się troszeczkę rozejrzeć. Na początku byłam tak zachwycona (wręcz się zakochałam) klimatem jaki został stworzony, tymi wszystkimi pięknymi rzeczami oraz ciekawymi ludźmi, że nie zwracałam uwagi na nic innego . Kiedy troszkę ochłonęłam zaczęłam obserwować uważnie wszystko co się wokół mnie dzieje, niestety z przykrością uświadomiłam sobie, że Zlotowicze są podzieleni, że nie tworzą jednej grupy, że dzielą Ich jakieś waśnie i spory. Resztę soboty i niedzielę (29.07-30.07) spędziłam starając się zapomnieć o moich smutnych odczuciach, co z powodzeniem mi się udało dzięki przyjaciółce oraz nowo poznanym osobom. Jednak po powrocie do domu zajrzałam na internet. Okazało się, że to nie było tylko wrażenie i że Zlotowicze naprawdę są podzieleni. Jest mi niezmiernie smutno z tego powodu, nawet w pewnym momencie lektury, tego co pisze na internecie zakręciła mi się łza w oku . Wiem, że nie może być zawsze dobrze i pięknie, bo takie jest życie, ale mam jednak nadzieję, że jako wyrozumiali i życzliwi sobie ludzie zakończycie wszelkie konflikty.
Prooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooosze.
Kłaniam się niziutko i serdecznie pozdrawiam
Aleksandra z Katowic
* * * *
XXX Zlot Polskiego Ruchu Przyjaciół Indian....
Sam jubileusz zobowiązuje. Do tego, Polski Ruch Przyjaciół Indian – skupiający naprawdę nietuzinkowych ludzi. Można się było spodziewać naprawdę czegoś niecodziennego....
Przygotowania do Zlotu, tak jak każdej imprezy, spotkania – na pewno trwały przez ostatni rok, kulminacja miała miejsce w wakacje. Wiele pracy, spotkań, trudu, załatwiania – wszystko to zaowocowało takim Zlotem, jaki sobie sami przygotowaliśmy. Tez przygotowywałem się już do niego od dawna. Głównie ze względu na wystawę, która miała prezentować po jednym zdjęciu z poszczególnych spotkań wakacyjnych. Otrzymałem zdjęcia od osób, które od wielu lat uczestniczą w Ruchu, pościągałem z internetu. Stare fotografie dawały często naprawdę bardzo wiele do życzenia pod względem jakości – do druku przygotowała Emilia, spędzając wiele godzin przed monitorem. To w sumie dzięki niej wystawa powstała, ja tylko gotowe zdjęcia zafoliowałem i wywiesiłem na tablicy. Również bez Ewy i Cienia, którzy przywieźli ze sobą ponad „30 staroci”, wystawa nie cieszyłaby się takim zainteresowaniem. Tym osobom składam przede wszystkim podziękowania za wystawę.
Ale jubileuszowy zlot, to przecież nie tylko wystawa „staroci”. To przede wszystkim spotkanie z weteranami Ruchu; rozmowy o tym, jaki był kiedyś, jaki jest dziś i jaki może być. Szumnie zapowiadane w internecie spotkanie – nie doszło do skutku. Byli na Zlocie „weterani”, byli i chyba nikt nie pomyślał, by ich zaprosić do Ogniska, zorganizować spotkanie, oddać im honor. Nie nastąpiło to ani podczas spotkania przy ogniskach, ani podczas Pow-wow. Dlaczego? Fakt, że nie widziałem osób, które miały to spotkanie oficjalnie organizować, ale nie było nikogo innego – ani ze „starych”, ani z „młodych”?
Nasze podejście do „ideałów” może z czasem ulec zmianie. Nie każdy na szczęście ideałem jest i nie wolno ślepo patrzeć w przeszłość. Ale bez przeszłości, bez weteranów naszego Ruchu, nie było by tego, co jest dzisiaj. I bez względu na to, kim są DZISIAJ owi „weterani Ruchu”, to należy im się szacunek za to, co dla nas wszystkich zrobili, dzięki czemu dzisiaj, często jesteśmy właśnie tacy, a nie inni. Piszę też o tych, którzy dzisiaj przesiadują w faktorii – często kiedyś robili wiele, by dzisiaj posiedzieć ze starymi znajomymi właśnie w takim miejscu. Inną sprawą jest ocenianie, czy na Zlocie wolno czy nie wolno pić, i gdzie. Przyszłość naszego Ruchu jest teraźniejszością powstałą w przeszłości.
A jaka jest teraźniejszość?
Najwięcej szumu powstało chyba wokół spotkania Rady Zlotu. Konkretnie – kolejnego podziału spotkań. Na Zlotach ma więcej nie być Pow-wow. Powód? Dla mnie jest tylko jeden – nieumiejętności radzenia sobie z problemami nie rozwiąże się poprzez ucieczkę. Parę lat temu istniał WIELKI PROBLEM związany z Takini i ze Zlotem: osoby interesujące się starymi, tradycyjnymi sposobami spędzania wakacyjnego czasu, postanowiły zorganizować swoje własne spotkania, oddzielnie od Zlotu, gdzie we własnym jedynie gronie można spędzać czas, podporządkowując się konkretnym zasadom. Po latach, Takini nadal się odbywa, a osoby z tego spotkania jeżdżą również na Zloty i się udzielają. Czy za parę lat organizatorzy i uczestnicy Pow-wow też będą jeździć znów na Zloty i organizować tutaj tańce? Nie wiem czy za parę lat, ale już na przyszły rok, niezależnie od dotychczasowych organizatorów, parę osób zadeklarowało chęć zrobienia, mimo wszystko, może skromniejszego, ale jednak – Pow-wow podczas kolejnego Zlotu.
Z tego co sobie przypominam, przez lata, Zloty odbywały się bez Pow-wow i ludzie umieli tańczyć, coś się komuś chciało robić, posiedzieć przy ognisku, pograć, pośpiewać, pogadać. Pow-wow pojawiło się chyba tak naprawę trzy lata temu na Zlocie w Uniejowie – czyżby w tym samym Uniejowie idea miała zostać pogrzebana?
Poza tym – zlotowe Pow-wow nie miało, o ile dobrze pamiętam, z założenia, mieć charakteru tradycyjnego Pow-wow: ale z zachowaniem podstawowych elementów: przede wszystkim szacunku dla areny, tancerzy. Mam na myśli głównie bezwzględny zakaz przebywania na arenie po spożyciu alkoholu. Tego jednak, skandalicznie (?!) nie przestrzegano? Osobiście nie czułem od nikogo alkoholu. Słyszałem jednak, że takie osoby pojawiały się na arenie. Komu i dlaczego zabrakło odwagi, żeby takie osoby wyrzucać z areny? Czy to jest zbyt brutalne, by podejść do kogoś i grzecznie poprosić o opuszczenie areny? Jeśli nie chce zejść – czy to nazbyt brutalne, żeby przestać grać, zatrzymać taniec i głośno, przez mikrofon powiedzieć, że ta osoba ma opuścić arenę? Korzystamy z kultur tubylczych Amerykanów – dlaczego nie mamy odwagi i pamięci o tym, że jedną z najgorszych, ale jakże skutecznych kar, jest publiczne napiętnowanie?
Nawet odwiedzający nas turyści umieli wyłączyć aparaty i kamery w określonych chwilach – dlaczego brakowało takiej dyscypliny osobom z naszego obozu?!
Na szczęście, jak dla laika w temacie Pow-wow, tańce odbywały się bez większych problemów – i tu podziękowania dla wszystkich organizatorów, grających i śpiewających zespołów, osób funkcyjnych, no i oczywiście tancerzy.
Myślę, że Pow-wow to niesamowita okazja i możliwość zaprezentowania materialnej kultury Indian, spotkanie, które bardzo służy całemu obrazowi Ruchu. Szczególnie taniec w naturalnych warunkach, z perspektywą tipi w tle, w otoczeniu przyrody – ma w sobie coś niezwykłego, unikalnego, coś, czego brakuje halowym spotkaniom. I – według mnie – było by bardzo szkoda, żeby letnie Pow-wow zniknęły ze Zlotów. Wiele osób nie tańczy „zawodowo”, na letnim Pow-wow mogą jednak zaprezentować podczas wspólnych tańców intertrible swoje, może skromniejsze stroje, mogą wspólnie zatańczyć. Nie zawsze mają okazję pojechać na halowe spotkanie, zresztą posiadając niekompletne stroje, nie zostaną dopuszczeni do tańca na arenie w hali. Intertrible na hali to też nie to samo co na wolnym powietrzu. Uważam, że zlotowe Pow-wow zaczęło się już wpisywać w tradycję i nie powinno się z niego rezygnować. Natomiast więcej uwagi trzeba poświęcić przestrzeganiu dyscypliny, a nie uciekać przed niemożnością jej przestrzegania i egzekwowania.
Nie było też spotkania, a może mnie ominęło – o Radzie Zlotu. Doszły mnie jednak słuchy, że parę osób postanowiło się z niej „wykluczyć”. Świadczy to o niemożności porozumienia z innymi uczestnikami Rady? Czy może zbyt wiele krytyki od osób nie zasiadających w Kręgu? O czym to świadczy? Dlaczego do Rady Zlotu przyjmuje się tak niewiele osób, nie wymienia się, albo nie dodaje tak naprawdę nikogo nowego? Rada Zlotu ma służyć Zlotowi, pośredniczyć między organizatorem a uczestnikami, podejmować decyzje odnośnie kolejnych spotkań. Najlepiej, jak mi się wydaje – wychodzi to ostatnie. Gratulacje dla Gawrona za ponowny wybór jako organizatora naszego letniego spotkania! Szkoda tylko, że rada Zlotu jako taka, chyba niewiele do tegorocznego Zlotu wniosła. Po spotkaniu było tylko słychać komentarze, jak to rozbija się Zlot, jakie to kiepskie decyzje etc. No, czemuś rada jednak się przysłużyła, kolejny temat do rozmów! Szkoda, że pokątnych. Bo podczas spotkania niewielu uczestników Rady miało coś do powiedzenia, nawet zapadła taka krepująca cisza?. I czego tu wymagać od nie zrzeszonych, którzy patrzą na „PRZEDSTAWICIELI” - pytanie – „czyich”? – patrzących po sobie, a najlepiej we wzrokiem nieobecnym?
Bardzo dobrze, że do skutku doszło wiele innych, zapowiedzianych i nie zapowiedzianych w internecie, spotkań. Podziękowania dla organizatorów i tych, którzy aktywnie włączali się w działania. Spotkanie malarskie, strzelanie z łuku, gry i zabawy dla dzieci, dzień Irokezki, lacrosse, koncerty i wieczorne granie i śpiewanie przy ognisku, wspomnienia z Meksyku (dzięki Mały Kruku za opiekę nad albumem!), spotkanie Czerwonych Sukienek ;), czynna przez cały czas Zlotu księgarnia w cieniu Cieniowego tipi :) oraz wiele innych wydarzeń – na brak zajęć z pewnością nie można było narzekać! Cieszy mnie bardzo, że znalazło się też parę młodych stażem osób, które zamiast narzekać, zorganizowały grę w „bizonie jądra”. Może nie spektakularne bo , nie nagłośnione – ale nie pozbawione emocji (zwłaszcza kiedy „jądra” latają w pobliżu własnego tipi!)
No i chyba najważniejsza dla mnie sprawa – druga edycja Biegu dla Tradycji, Uniejów 2006. Pierwsza edycja tegorocznego Biegu odbywała się podczas wiosennego Pow-wow w Uniejowie, równocześnie w czasie Biegu w Ameryce. Na Zlocie druga edycja.... Bieg poprzedzony – dla chętnych - Szałasem Potu, a później: poranny Krąg Biegaczy, szałwia, Sacred Run Song, podział odcinków, rozdzielenie biegaczy i - w drogę! Każdy, kto biegł, może chyba powiedzieć, że jest to niezwykłe doświadczenie. Ja na to czekałem parę ładnych lat. Bieg jest dla mnie częścią tradycyjnej, i co ważne – wciąż żywej kultury indiańskiej. Biegają Indianie, biegają ludzie na całym świecie. Wszyscy jednoczą się w modlitwach, myślach. Dla mnie to bardzo duchowe przeżycie, wiedząc, że tak robiło, robi i będzie robić jeszcze mnóstwo ludzi, na całym świecie; i że wszystkich nas jednoczą podobne intencje. Jeśli ktoś się obawiał, czy da radę przebiec zadeklarowany odcinek – po przebiegnięciu okazywało się często, że można biec dalej, i dalej i dalej.... (I nie daruję spiskowcom, którzy mnie zatrzymali! Następnym razem, mam nadzieję w przyszłym roku – będzie więcej! ;)
Znów podziękowania dla organizatorów tegorocznego Biegu, dla kierowców samochodów, no i dla samych biegaczy. Prawdopodobnie za rok przez Europę ma biec trasa Indiańskiego Świętego Biegu. Zorganizujmy trasę w Polsce i dołączmy do Biegu!
Huczne otwarcie Alei Sat-Okh’a oby nie okazało się jedynie medialnym wydarzeniem, a było miejscem, dokąd w cieniu drzew można pospacerować i pomyśleć o kondycji Ruchu w aspekcie tego, co mówili Indiańska Babcia, Sat, inni.
Organizacyjnie
– prysznice z prawdziwego zdarzenia robiły furorę! Aż strach pomyśleć, jak
indianiści żyli np. 10 lat temu, bez pryszniców, bieżącej wody, toalet. Ja
wiem, ale czy ktoś to może sobie wyobrazić? A przecież nie było tak źle J Niemniej chwała Ranoresowi za naprawdę dobre
warunki sanitarne, czyste TOI-TOIe z papierem toaletowym (!), owe prysznice,
umywalnie. Trochę chyba szwankowały dostawy drewna, ale indianista winien
radzić sobie w każdych warunkach ;) Naszego spokoju sprawnie pilnowali „3mający
porządek”, i na szczęście nie wiadomo mi o jakichkolwiek zagrożeniach ze strony
„obcych”, czy „swoich”. Bardzo dobrym pomysłem był podział faktorii na strefę z
jedzeniem i oddzielenie od niej baru piwnego! Dochodzę jednak, mimo wszystko,
do zdania, że na Zlocie powinno wprowadzić się całkowity zakaz spożywania
alkoholu. Może wielu zlotowiczów się wykruszy. I może zostaną ci, dla których
tydzień bez piwa nie stanowi problemu.
Nawet
pogoda dopisała, wszak nie może być wciąż gorąco i sucho. Odważni i wytrwali
doczekali w strugach deszczu do samego końca Zlotu.
I
można pewnie jeszcze wiele powiedzieć i napisać. Ale temu wszystkiemu brakuje
jednak – według mnie – jakiejś spontaniczności, zachłyśnięcia się tym czasem,
spotkaniami z przyjaciółmi? Czy to oznaka „starzenia się” członków Ruchu (wszak
wciąż dochodzą nowi, młodzi!), czy brak nam odwagi dla ukazywania własnych uczuć,
spontaniczności? Zabrakło mi także powitalnego Kręgu, kiedy wszyscy zlotowicze
stają w ogromnym kole i każdy z każdym, niezależnie czy się znamy czy nie
znamy, lubimy czy nie – ale musimy się przywitać i zacząć wspólne spędzanie
czasu. Takich wspólnych działań, oprócz Biegu, niestety nie doświadczyłem. Być
może tancerze mieli okazje we własnym Kręgu na takie przeżycia, szkoda że za
brakło tego dla wszystkich.
Tak
samo brakuje mi wciąż , tak jak na początku pisałem – spotkania i wytknięcia,
pokazania palcem „weteranów Ruchu” i pieśni dla nich. Albo chociażby chwili
ciszy dla szacunku. Niezależnie od tego, kim są dzisiaj – ale za to, co kiedyś
zrobili.
* * * *
Żyjemy dalej. Nie cofniemy minionego czasu, nie nadrobimy zaległości zlotowych, nie naprawimy błędów i krzywd. Nie wrócimy biegu Warty, z którą spłynął też pot uczestników Szałasów Potu, modlących się również w intencji Ruchu. Możemy i powinniśmy jednak umieć wyciągać wnioski z minionych zdarzeń. Powinniśmy więcej wymagać od siebie, a nie od innych. I mnie zabrakło czasu, albo chęci, na niektóre sprawy, spotkania. Faktycznie, nie można być wszędzie i dla wszystkich, ale można próbować. Tylko po co? Można się starać dać innym coś z siebie, nie oczekiwać wciąż z założonymi rękoma albo przy klawiaturze – aż ktoś prześle mi wypracowanie, aż ktoś prześle mi wszystkie informacje, aż w końcu ktoś za mnie pojedzie na takie czy inne spotkanie.
Szacunek
dla każdej osoby, nie tylko od święta, ale na co dzień; działanie, uczestnictwo
w wydarzeniach; dzielenie się wiedzą, a nie zatrzymywanie materiałów dla siebie
tylko; pamięć o przeszłości i wnioski dla współczesności i przyszłości;
wreszcie, a może przede wszystkim – czerpanie w kultur indiańskich tego, co
najważniejsze, a nie tylko bierne deklaracje zainteresowań. Niech nikt od
innych nie oczekuje, że każdy musi mieć nie wiadomo jaką wiedzę, doświadczenie,
ileś tam przeczytanych ze zrozumieniem książek i obejrzanych filmów – to nie są
wyznaczniki bycia bądź nie bycia „indianistą”. Ważne jest, aby na co dzień żyć
zgodnie z przyjętymi zasadami, które dla ludzi z Ruchu powinny być podobne.
Umieć się przyznać do błędów, słabości, rozwiązywać problemy a nie uciekać
przed nimi. Rozmawiać, i to jak najwięcej - twarzą w twarz, a nie chować się za
pozorną anonimowością internetu.
Jestem
dumny, że należę do nieformalnej organizacji, która przez XXX lat wychowała
wiele osób; która pomimo braku formalnych struktur – cały czas działa w Polsce,
a jej przedstawiciele również na całym świecie; jestem dumny, że dzięki Ruchowi
mam tylu wspaniałych znajomych, Przyjaciół, a także rodzinę; jestem dumny z
tego, że mogę powiedzieć, iż staram się jak umiem najlepiej, choć nieporadnie
pewnie czasem – działać na rzecz tubylczych Amerykanów; jestem dumny z tego, że
należę do Polskiego Ruchu Przyjaciół Indian.
I
na koniec chyba warto sobie przypomnieć: „Jedno plemię jest jak strzała,
którą byle dziecko złamie, ale związane konfederacją, są jak wiązka, której
najsilniejszy człowiek nie złamie.”
Z podziękowaniami za tegoroczny, XXX Zlot Polskiego Ruchu Przyjaciół Indian
Dariusz Kachlak
Warszawa, sierpień 2006
* * * *
30 lat minęło….
Za nami ładna cyfra: 30 lat zlotów. Jak łatwo zapamiętać, który to zlot, skoro ma się lat tyle samo. Jak trudno uwierzyć, że tak wiele łączy tak wielu tak długo – tak nieformalnie, tak bezinteresownie.
Zlot jaki był – trudno i w tym roku powiedzieć. Przyjechałem w piątek, zatańczyłem w sobotę, rozmawiałem w niedzielę a w poniedziałek byłem już w pracy. Siła wyższa. Na szczęście nie zważając na trudne czasy urwałem się niemal samowolnie z pracy i znów byłem z Wami w środę. Już do końca.
Co mnie spotkało w środę? Same niespodzianki. Zdążyłem zobaczyć końcowe zmagania bizonich jąder a pierwsza wiadomość doleciała niewesoła: na zlocie nie będzie pow wow. Będzie na Takini. Szok. Totalne jakieś podziały. Odcinam się od tego. Podejrzewam, że pow wow na zlocie i tak będzie, może zrobi ktoś inny niż zwykle, inaczej, ale ludzie chcą tańczyć. Pojawiło się to zjawisko na zlocie 3 lata temu (na tej samej ziemi) i mocno wrosło w struktury zlotu. Z miasta walą tłumy tubylców wówczas. Czyż nie jest to atrakcyjniejsze od krótkiego zebrania zlotowiczów, powiedzenia kilku słów przez Radę i oficjalnego „zlot….uważam za otwarty”?. I po wszystkim.
….wracam do zlotu. Pogoda najpierw super. W środę już było przestawianie wiatrownic i wylewanie kubków z wodą skapującą po tyczkach. Warunki mniej super ale taka jest przyroda. Nie sztuka dobrze się bawić w tipi, gdy słońce grzeje. Ileż zabawy, gdy człek przez pół nocy przesuwa skóry coraz bardziej pod ściankę, rozwiesza na sznurkach mokre rzeczy, dorzuca do ogniska mokre i dymiące drewno. Jest co wspominać.
W zasadzie nie wiem co się działo. W okresie wzmożonego ruchu kulturalnego zlotowiczów – byłem w pracy. Po powrocie – w całym obozie niemalże słodkie lenistwo. To też dobre, o ile wszyscy nie chowają się po tipi. Znajdujemy czas na rozmowy, wizyty, zakup potrzebnych do wyszywania surowców. Nikt nie ma poczucia, że o czymś zapomniał, coś go ominęło, czegoś nie widział. Tylko „tubylcy” się nudzą: dla nich nic się nie dzieje. Przyjechali zobaczyć „Indian” a tu wszyscy w dżinsach, większość nie wychyla nosa z namiotu. Na szczęście w tym roku Wilk dał nam w kość: ten zlot był mocno „leśny”. Spotkania, zabawy dla dzieci, polski syrop klonowy i rękodzieło w kwiatki. Jest ciekawie.
…..czytam inne relacje. Każdy jak chce, odnajdzie w tym zlocie coś interesującego i wyjątkowego. Ja znalazłem szybko: umywalka koło toi toi z mydełkiem i ręczniczkami, prysznic koło rzeki z gorącą (jak słońce grzało) lub zimną (po zmroku i w niepogodę) wodą. Wreszcie kobiety nie miały powodów narzekać (mam nadzieję) na warunki socjalne.
….kolejne dziwy: faktoria. Otóż w tym roku faktoria….świeciła. Świeciła lampami i pustkami. W życiu nie widziałem tak pustej faktorii. Bo też poza piwem za cenę restauracyjną (!!) i gotowymi obiadami, niewiele tam było do kupienia.
….galeria minionych
zlotów. Widzę Niedźwiada w stroju a’
….czytam kolejne relacje. Ktoś się starał i został odesłany do Internetu. Fakt: sieć to kopalnia wiedzy, tylko jak ją odfiltrować nie posiadając podstaw? Chętnych zapraszam więc do nas – Tipi Dobrej Kawy. Pomożemy w miarę wiedzy i możliwości, chętnie dowiemy się również czegoś nowego od bardziej obeznanych w temacie. Jak do nas trafić? Wystarczy zapytać kogoś lub po prostu poszukać największego „bałaganu” przed tipi. Zawsze siedzimy na zewnątrz (chyba że pada), malujemy skóry, coś ktoś wyszywa, ktoś coś przeczyta, ktoś inny maluje właśnie jelenią skórę a kolejny poprawia naddarte mokasyny. Na ognisku stoi wielki dzban z wodą, w każdej chwili może przecież wpaść gość na kawę. Warunek: własny kubek. Jak będziemy mądrzejsi to zrobimy jakieś warsztaty.
…po zlocie ciężko wrócić do rzeczywistości. Wokół wszyscy mówią o pieniądzach, terminach, gdzieś biegną, popędzają. Odliczam dni do kolejnego spotkania – łatwiej przeżyć w tej betonowej dżungli zabieganych ludzi, gnających w wyścigu po zawał serca.
Adam Bez Włosów
* * * *
XXX Zlot PRPI – za głosem serca i bębna
Czas między XXIX a XXX Zlotem minął na pozór szybko. Nim się obejrzałem już trzeba było pakować indiańskie gadżety do skrzyni, zwijać tipi i upychać w aucie.
I wreszcie upragniona chwila - nie byłem pewny do końca na ile jadę, bo szefostwo krzywo patrzyło na mój urlop - ale koniec końców wysępiłem aż trzy dni. No to w drogę!
Asfaltową wstęgą jechało się długo, co jakiś czas kontaktowałem się z Siostrami, Adasiem którzy już byli na miejscu Zlotu i czekali na Nas. Po dość długiej podróży (aż 5 godzin) dojechaliśmy. Cóż za radość, spotkać znajomych, wpaść w ramiona, długie uściski na powitanie. Pomimo już późnej pory długo jeszcze siedzieliśmy przy ognisku.
Pierwsza noc, a właściwie pół nocy spędzona u Kasi i Jo w tipi. Ranek, najpierw muzyka z „Ostatniego Mohikanina” przerywana soczystą polszczyzną i łaciną podwórkową.
Normalnie nóż się w kieszeni otwierał a pięści zaciskały same, ale co tam da się przeżyć.
W końcu trzeba się było zabrać do stawiania własnego tipi, poszło dość sprawnie, w końcu to już drugi Zlot na którym mam tipi, nie licząc „X” razów stawiania na działce, mamy wprawę, no i było wiele rąk do pomocy: Artur, Michał, Zbyszek, nie umniejszając oczywiście roli naszych pięknych kobiet (szczególnie Kasi i Joanki, które dzień wcześniej przyniosły nam tyczki. Wszystko szło sprawnie, w końcu można było „wprowadzić się” do domciu.
Oczywiście na początku życzenia ślubne dla Adasia i Asi oraz urodzinowe dla Jo, no a potem, potem wsiąkliśmy całkowicie w klimat Zlotu.
Razem z Adasiem wymienialiśmy zdobyte przez rok wiadomości, uwagi na temat strojów, wymiana giftów, wspólne zakupy na stoiskach, wspólnie spędzony czas wśród przyjaciół. No i oczywiście kawa przed Tipi Dobrej Kawy ( czyli tipi sióstr i naszym)
Wieczorami pow-wow, aż 4 dni, zatańczyć się można.
Nudzić się nie można. Przez pierwsze dni pogoda dopisuje, potem, hmmm.......... no cóż przyszedł deszcz, dla jednych upragniony, dla innych może mniej, ale Zlot trwa dalej.
Nim się obejrzałem czas było wracać z powrotem, trochę żal było opuszczać miejsce Zlotu, ale to tylko dwa dni i byłem z powrotem.
Doczekałem już do końca, pomimo deszczowej pogody.
Moje odczucia – było fajnie, nie umiem opisać tego słowami, kto był choć raz na Zlocie ten wie jaka jest atmosfera. Usłyszeć głos bębna na pow-wow, poczuć powiew wiatru i promieni słońca, stanąć w kręgu między tipi, spotkać się z przyjaciółmi, ...........
Jeśli miałbym coś do zarzucenia to tylko sobie że byłem leniwy, czasem nic mi się nie chciało,
Chciałem podziękować tym którzy byli na XXX Zlocie, Ranoresowi za organizację, tym którzy zorganizowali pow-wow.
Chciałem podziękować Kasi, Jo, Adasiowi, Asi, Ani, Michałowi za to, że razem mogliśmy spędzić zlotowy czas.
Chciałem podziękować mojej Żonie - Gosi za to że, była ze mną.
Paweł „Czerwone Serce”
Mitakuye Oyasin
* * * *
Kolejny zlot za nami...
Wpakowałam się w
nocny pociąg relacji Szczecin-Łódź i starałam się zasnąć, bo wiem, że
na zlocie nie wychodzi mi to zbyt dobrze. Z Łodzi
jeszcze tylko bus, jeszcze jeden bus i .... już jestem! Widzę tipi w kręgu,
pierwsze uśmiechnięte twarze. Szukam tepe z kaktusem- jak zwykle kochany
Staszek przygarnął mnie do siebie.
I jakoś zawsze dziwnym trafem wokół rozbijają się cudowni ludzie.
Ogrania mnie nostalgia, myślę o tym, jak przyjechałam tu pierwszy
raz... z moimi chłopakami- lekkie wyautowanie przez pierwsze godziny.
Nie wiem jak wyrzucić
z siebie tą wspomnieniową bombę i przetworzyć ją na coś zjadliwego dla ogółu.
Jak rozłożyć zlot - na dni? spotkania? dobre i złe odczucia? Gmatwanina
wszystkiego ____....
Może zacznę...
Ludzie - wszystko dzięki nim, przez nich, dla nich. Chcąc nie chcąc przyjeżdżając na Zlot stajemy się dla siebie rodziną - dalszą, bliższą... kochamy się, nie lubimy...? Eee chyba jednak kochamy.
Dzięki z głębi serca za dobre rady, za zbawienną kawę (odnoszę wrażenie, że na czas Zlotu w moich żyłach zaczyna krążyć kofeina), za ogrom spotkań (naprawdę w tym roku nie sposób się było nudzić!), za noce przy ogniu, za muzykę (Sacha Runa rządzi ;D), za czas, dobre słowo i za deszcz- to on nie pozwolił mi marnować chwil na sen.
I chciałam być wszędzie i z każdym –na konkursie łuczniczym, przy Głównym Ogniu, na Dniu Irokezkim (zasłużyłam na szczytny tytuł cioci wszystkich zlotowych szkrabów i diabełków), przy Ani i Olku szarpiąc struny charango. Tylko handlowanie mi nie wychodziło i choć starałam się, jak mogłam najmocniej, nie udawało mi się wysiedzieć w spokoju choćby godziny (dzięki Gorąca Wodo!).
Choć
z czasem umykają nam wspomnienia- na szczęście w większości te mniej
przyjemne, muszę się uzewnętrznić na temat kilku spraw, które nie dawały
mi (i nie dają do tej pory) spokoju.
Alkohol- proponuję włączyć do stałych
punktów programu zlotu takich jak bizonie jądra czy bieg apacki nową
konkurencję wytrzymałościową- Najtwardszy Indianista, czyli tydzień bez
piwa. Pozwoli ona wyłonić zwycięzcę, który napisze ku potomności poradnik
"Jak wytrzymać tydzień bez piwa na Zlocie
i nie umrzeć". Poradnik może być sprzedawany na zlocie obok
jakże fantastycznej broszury "Indianki"- Ach, nareszcie znalazłam tę
książkę co się rozeszła w 2 mln. egzemplarzy. Dwa lata jej szukałam!
(cytat z Mirrow :P). A przyszłemu organizatorowi Zlotu - Gawronowi życzę
odwagi w faktoriowej sprawie.
Irytacja Zaica i kilku innych osób na
temat bierności "szarych" Zlotowiczów. Jeżeli ktoś nie tańczy
albo nie śpiewa (nie potrafi, nie lubi, nie interesuje się) nie znaczy, że
jest tylko biorcą i nie wnosi nic wartościowego do indianistycznej społeczności.
W każdej grupie istnieją podziały na obowiązki, które tworzą się
naturalnie, na bazie tego, co ktoś robi najlepiej, i niemożliwym jest, żeby
500 osób przyjeżdżających na Zlot hurtem kierowało się w stronę areny lub
chciało wystąpić jako hust drum w czasie pow
wow. Oczywiście rozumiem poirytowaną stronę i nie chcę wydawać ostatecznych
osądów, gdyż gówniara jestem i pewnych zlotowych zawiłości nie zrozumiem.
A na koniec- faceci strzeżcie się- Czerwone Sukienki nadchodzą! Cieszę się dziewczyny, że nasze spotkania wpisały się w program zlotu. To dobrze, że CHCEMY. A to już cośJ
Zlot XXX - Jubileuszowy był pomimo małych zgrzytów piękny. Dzięki za wszystko!
Ranores - jesteś wielki!:) (i tak kąpałam się w rzece mimo łazienek jak w salonie SPA).
Ania, Białogard
* * * *
XXX Zlot PRPI w Uniejowie, a ja na nim.
Poniedziałek. Rozbiliśmy przyjazny namiot. Poszliśmy posłuchać.
Obrady Rady Zlotu.
Słuchałam. Słuchałam. Słowa utknęły w jakimś punkcie, nie martwym mam nadzieje. Ale coś odebrało im moc. Czyjeś rozczarowanie, niespełnienie, brak. To nie było tylko przełamanie znaczenia. Że Pow-Wow za rok w innym miejscu, nie na zlocie, z ludźmi, którzy chcą tańczyć. Tak jakby publiczność była elementem zbędnym. A przecież w Kraju Indian… Ale jesteśmy w Polsce. Tu nasze nowoplemię ma własne zasady, które czasem nie pod wpływem naturalnej chęci, ale niechęci zaczynają się kształtować. Z pewnością moje położenie byłoby inne, gdybym była tancerką. Ale nie jestem.
Smutek był potem, tylko. Bo przecież oddolny brak inicjatywy, nie widać cię, nie słychać, to cię nie ma.
Jak pokazać swój sens bycia tu, a nie gdzie indziej? Czy może po co…
Bieg dla Tradycji. Druga edycja wiosennego Biegu – Uniejów 2006.
Wielka idea Sacred Run, zza Oceanu. Modlitwa. Forma pielgrzymki nie do, ale po uświęconym miejscu – po Matce Ziemi, i w sobie też – ku sobie. Też długo czekałam na tę chwilę (Darku). Był wtorek. Spotkanie zainteresowanych Biegiem. Wystarczyło przyjść. Strach jakiś jeszcze we mnie, ale ”…2 kilometry” powiedziałam Cieniowi. Śmiesznie mało i nie to przecież najważniejsze.
Szałas dla biegaczy. Zostaję z Mirrow obok, pomagając Gorącej Wodzie.
I przyszedł spokój. Po poniedziałku. Po obradach Rady, po zamieszaniu i zagubieniu. Cichy, gorący, szczypiący dymem. Ogień. Szałwia. Czyściej we mnie. Potem sen. I rano już. Godzina 4. Ołów nad głową, deszcz. Zimny prysznic. I poranne spotkanie, Krąg Biegaczy. Ciekawość. Oczekiwanie. Cisza. Szałwia. Lista obecności, ponowne deklaracje kilometrowe. I przywitanie się, siebie wzajemnie, że dobrze razem.
Mamy kierowcę, Anitę. Szukamy auta. Takie małe, czarne. Ale gdzie ono jest… Wciskamy się z Ewą i Matrą. Bartek z przodu, bo wielki. Anita ledwo co obudzona, ale odpalamy (dzięki Anito za wszystko J). Jedziemy biegać. Przez zamglone okienko widać naszą Mirrow o poranku z biegowym Staffem, bardzo, bardzo szczęśliwą. Nasza Gazela. Potem podekscytowanie i deszcz. Kolejni biegacze. Przystanki mierzone licznikiem, chwile głośnego witania i dopingu dla kolejnego biegacza. Ogólna wesołość i delikatne spięcie, „biegniemy, czy co?”.
Biegnę. Czuję się. Mocno na ziemi, ale wysoko i daleko. Pełna, szczęśliwa, spełniona. I mimo, że odrębna tradycja, kultura, czas, miejsce, ludzkie serca, rzeczywistość i cały ten kontekst, że „My” tu, a „Oni” tam, to jest coś tak wielkiego w idei samego Świętego Biegu, w jego sercu, w formie modlitwy ruchem, by przetrwała Tradycja, tych o których często myślimy, że są bliżej „Sacrum”, byśmy my przetrwali i się zbytnio nie pogubili w naszej miłości do Matki Ziemi, a Ona, wspierana przez nas, by mogła wszystkich gościć jeszcze długo, długo..., że ja, bilaganna, w deszczu, na asfalcie, poczułam, że dobrze jest żyć.
To dla mnie wiele. Po to przybyłam na Zlot.
Potem jeszcze.
Godzina12, południe. I znów biegniemy, razem, na miejsce Ceremonii nazywania alei, na łąkę zieloną obok uniejowskiego Zamku. Tam Krąg Biegaczy, podziękowanie i wiele ciepła blisko siebie, w nas. Tak po prostu. Ceremonia nazywania alei. Biegniemy piękną, zadrzewioną, uniejowską aleją – już Sata…, razem.
Popołudniem przybiegają, dochodzą (co bardziej kontuzjowani, ale jakże dzielni:) ostatni biegacze na teren Zlotu. Krąg Biegaczy, przy Głównym Ogniu. Znów razem, ciepło.
Dzięki Wam za to raz jeszcze.
Poza tym…
Parę ważnych spotkań, rozmów potrzebnych, które poczekają jeszcze i te, które się doczekały, i te wszystkie dziwne zdarzenia…strzała, której się pomyliło i zawróciła w locie, rzeka, której nie było widać, bo schowały się w niej rusałki, przepyszne irokeskie placuszki w syropie klonowym i te kluseczki w niespodziance niemięsnej o smaku dzikiej róży, szałasowe wianki powstające w tajemniczej krainie za skarpą, radosne krowy w kukurydzianej szkodzie, najprzyjaźniejszy namiot, w którym nie paliło się ognisko, ale rozpłynęły się ogórki, natrętna zazula (i pewien tato, który od razu wiedział, co to za ptak ;), gwiazdy, co nie chciały spadać, opowieści o piramidzie, na której dachu można było już tylko umrzeć, nawajskie turkusy, które dotknęły spełnionych marzeń pięknej kobiety w siodle, poniedziałkowa Rada Zlotu, która dobrze jednak, że była, muzyka, która połączyła dwa Wielkie Serca o cieplutkim, przezroczystym tipi pachnącym miętową herbatą i niech Wielki Duch z nimi, ostatni dzień Pow-Wow, na którym zatańczyłam, ogień, wiatr, deszcz, bliskość, słońce, sen, dobra kawa z TDK, której się jednak nie napiłam, i tak, jeszcze wiele tego…
Mitakuye oyasin
Justyna Jabłońska,
Wrocław, sierpień 2006 r.
Poczytaj, zobacz i posłuchaj innych relacji