From: Natalia Krajewska <natakr@hotmail.com>
Sent: Saturday, January 26, 2002 8:19 PM
Subject: projekt sojowy
Cześć wszystkim,
wróciłam już z Loxichi. Jestem bardo zmęczona, pogryziona od góry do dołu przez
pchły, komary i sancudos (rodzaj muchy) ale szczęśliwa. Chciałam jechać jeszcze
na plażę bo to rzut beretem od miejsca gdzie pracowałam, ale ponieważ jestem
cala w czerwonych i sinych kropkach itd. darowałam sobie tę przyjemność, może
następnym razem.
Warsztaty poszły mi bardzo dobrze. Pracowałam w trzech wsiach: Paso Limon, La
Piedra ancha i Atoma. W każdej po dwa dni. Pierwszy dzień mleko sojowe i tofu,
drugi zupa i kotlety sojowe. Wszystkim dzieciakom bardzo smakowało mleko. Także
kotlety zrobiły furorę. Niektórzy stwierdzili że będą je sprzedawać na sobotnim
rynku. Po każdym dniu pracy dzień odpoczynku. Oczywiście musiałam się
przemieszczać z wioski do wioski co zabierało trochę czasu (góry). Zabrakło mi
też ziarna. Okazało się, że 18 kg które zabrałam nie starczyło. Obiecałam że
następnym razem przywiozę trochę bo chcą w maju zacząć
uprawiać soję (wtedy zaczyna się pora deszczowa, obecnie panuje tam susza).
Jak mnie przyjmowali? - niesamowicie.
Największą sensacją byłam w Atomie, ponieważ
byłam tam pierwszą osobą, która ich odwiedziła poza miejscowymi i wojskiem.
Czasami było mi głupio, bo na przykład przynieśli specjalnie dla mnie łóżko(nie
wiem skąd), żebym nie spała na ziemi jak to tam jest w zwyczaju.
Aurelio (mieszkałam z jego rodziną) pojechał na ośle do miasteczka na wybrzeżu
(2 h drogi) by kupić ziemniaki i fasolkę szparagowa, żebym nie jadła w kółko
tortilli i fasoli.
Oczywiście we wszystkich wsiach towarzyszyły mi na okrągło dzieciaki. Nigdy nie
mogłam być sama. Największą sensację wzbudzały moje soczewki kontaktowe. Za
każdym razem gdy je zdejmowałam i zakładałam, zbierali się by zobaczyć jak to
"wymieniam swoje oczy" - jak to określił jeden z chłopczyków w Paso
Limon.
Praca z kobietami przebiegała dobrze, brały aktywny udział. Problemem był tylko
język, bo nie wszystkie mówią po hiszpańsku. Cześć mówi tylko w j. zapoteca
(trochę się go też pouczyłam). Mimo wszystko jakoś się porozumiewałyśmy. Tam
kobiety wbrew pozorom są zorganizowane. Maja swoje kolektywy i projekty (sklep
kolektywny w Paso Limon i hodowla owiec w La Piedra anchi).
Świat kobiet i facetów to
inna bajka. Ja miałam dostęp do obydwu. Może dlatego, że jestem z zewnątrz,
chodzę w spodniach, podróżuję sama, pracuję z nimi indywidualnie etc.
Miałam poważanie także wśród facetów, którzy dopuszczali mnie do swojego
grona a niektórzy interesowali się nawet warsztatami, choć kuchnia to
zdecydowanie miejsce kobiet. O tym wszystkim pewnie jednak napiszę w artykule o
kobietach dla następnego Innego Świata.
Samo miejsce jest malownicze. Mają tam rzekę. Ponieważ upał daje się we znaki,
sporo czasu spędzałam nad rzeką gdy tylko nie pracowałyśmy. Uczyłam też ich
trochę polskiego, myślę że jak bym posiedziała tam z miesiąc to wszystkie
dzieci mówiły by już po polsku, ale i tak się sporo nauczyły.
Mam zamiar tam wrócić pod koniec lutego może na początku marca. Praca z nimi
przynosi mi wiele satysfakcji. Poza tym to realna pomoc dla nich. Niektóre
rodziny po prostu cierpią głód. Jędzą raki i kraby z rzeki (praktycznie poza
tym nie jędzą mięsa, czasami od święta kurczaka), liście i nasiona rożnych
drzew. Podstawa to jednak kukurydza i fasola. Rodzina z La Piedra anchi była
najbiedniejsza, którą odwiedziłam, kupiłam wiec im trochę ryżu i mleka jak mnie
odprowadzali do kolejnej wsi. W końcu jadłam ich fasole i tortille przez 3 dni.
Zaprzyjaźniłam się ze wszystkimi. Mam zamiar utrzymywać z nimi jakiś kontakt
nawet po powrocie do Europy by wiedzieć jak się mają uprawy soji.
Pozdrowienia dla wszystkich których jeszcze nie znudziły te wywody z wsi
indiańskich.
Natalia
Powrót do części pierwszej relacji