Gołuchów, 10-26 sierpnia 2001
Po raz czwarty już z kolei spotkali się na Indiańskiej Fieście w Gołuchowie przyjaciele Indian. Spotkanie trwało tym razem bardzo długo, bo miejsce dla nas czekało już od 10 sierpnia, aż do 26! Niektórzy przyjechali wcześniej, innym z kolei przybyć przyszło nawet 27. z samego rana. Tak więc widać, że rozbieżność czasowo-przestrzenna była spora. Wynika to chyba z braku dokładnej informacji na długo przed planowaną Fiestą.
Na początku, gdzieś od 10 sierpnia, było nas w Gołuchowie kilkanaście zaledwie osób. Kilka namiotów i przez długi czas honorowo jedno tipi Marii. Większość dzielnie starała się pomóc młodym organizatorkom, Ewelinie i Gosi z Poznania, które prawie w ostatniej chwili zdecydowały się wziąć na siebie odpowiedzialność za tegoroczne spotkanie. Ta
k więc urządzaliśmy teren, wyjmowaliśmy z magazynu różne indiańskie przedmioty potrzebne do życia w obozie: totemy, broń, czaszki bizonie. Najwięcej przyjemności sprawiało chyba jednak korowanie tyczek do tipi. A wieczorami znów mogliśmy się spotkać przy ognisku, porozmawiać o naszych sprawach.Stopniowo zaczęło przybywać coraz więcej gości, coraz więcej stawało namiotów i tipi. Tych ostatnich naliczyłem w tym roku chyba 8. W weekend, 24-26 sierpnia, zjechało do Gołuchowa najwięcej indianistów. Wieczorem, tradycyjnie już, odbywały się tańce i śpiewy. Media wreszcie doczekały się na naszych ludzi w strojach indiańskich ;-)!
Honorowym gościem tegorocznego spotkania była
Po oficjalnym spotkaniu z Alicją, większość zebranych udała się na plaże, by oddać się z pasją
"bizonim jądrom". Nie dane mi było podziwiać tej gry z bliska, ponieważ wraz z przyjaciółmi próbowaliśmy złapać wiatr w żagle pływając na jednej z łódek wypożyczonej z pobliskiego ośrodka wodnego. Na szczęście brak wiatru w tym dniu zrekompensowany został wyprawą kanoe w dniu następnym w mało uczęszczane miejsca jeziora. Naprawdę niesamowite, piękne widoki były tak blisko...Jak też już niemal tradycją jest, zbierane były podpisy pod petycjami w różnych sprawach indiańskich. Z dużą radością można zaobserwować spore zaangażowanie i w tym temacie. Oczywiście nie zabrakło również indiańskich sklepików. Atrakcją dla dzieci była niewątpliwie "palma", gładki, wysoki słup, po którym dzieci dzielnie wspinały się na szczyt. Można też było porzucać toporkiem do pieńka (niektórzy z toporkami zaznajomili się bardzo blisko jadąc karetką do szpitala!), można
było postrzelać z łuku (tu również niektórzy przypłacili to bólem przedramion), można było wreszcie pojeździć na byku - czyli na beczce uwiązanej do drzew. Dla tych, co mieli trochę w kieszeni, były konie, możliwość wypożyczenia łódki czy canoe. Niektórym udało się wybrać o pobliskiego parku i zobaczyć przepiękny zamek i otaczający go ogród. Niedaleko stamtąd znajduje się również park, a w nim można zobaczyć żubry i daniele. Wszystkiemu sprzyjała w ostatni weekend piękna pogoda.I nadeszła niedziela. Zanim jednak większość uczestników opuściła fiestę, odbyła się ceremonia Zawiniątka PRPI, które otrzymaliśmy od Jamesa Robideau. Wspólnie z Cieniem przedstawiliśmy ideę Zawiniątka, jego dotychczasową historię, znaczenie. To już kolejne szerokie spotkanie upamięt
niające spotkania z Jamesem, a także spotkanie mówiące nam, jak wiele zawdzięczamy Indianom. To dzięki nim spotykamy się, mamy zainteresowania. Często to właśnie Indianie stali się nam wzorem do naśladowania, wielu z nas podąża swoją indiańską ścieżką.Po tym spotkaniu większość osób zaczęła się pakować i opuściła Gołuchów. Jakie wrażenia ze sobą zabrali? Podobno nie była to najlepsza fiesta. Podobno niewiele się działo. Podobno nie było jak poprzednio. Uważam jednak, że to od nas, uczestników, zależy co i kiedy i jak będzie się odbywało. Od naszej inicjatywy. Jeśli gdziekolwiek komuś coś się nie podoba, nikt nikogo nie zmusza do uczestnictwa w spotkaniach. Nikt nikogo na siłę nie trzyma w danym miejscu, z tymi czy innymi osobami. Osobiście cieszę się, że znów mogłem spotkać się ze starymi przyjaciółmi a także nawiązać nowe znajomości. To dla mnie bardzo ważne. Cieszę się czasem spędzonym wśród osób, które czują i myślą podobnie jak ja. Cieszę się, że mogłem dać im coś z siebie otrzymując w zamian coś pięknego - Waszą obecność.
Pozostającym jeszcze do następnego dnia, zostało spotkać się, zjeść ostatki tego, co do jedzenia się nadawało, znów rozmawiać do późnej nocy (albo do ranka wczesnego). Powiedzieć sobie "do zobaczenia" i rozjechać się do swoich domów.
Kolejne indiańskie lato mamy już prawie za sobą.
Bluewind,
sierpień 2001