XXII Zlot
Uniejów 1998


Wioletta Gnacikowska: "Indianie pod Uniejowem"
("Gazeta Wyborcza" 09.08.1998)


Kolejny już zlot w Uniejowie. Jak zawsze na początku - dobrze jest rozstawić dom. Czy to namiot w "slumsach" czy tipi na "Manhattanie". Taki podział wydaje się czymś naturalnym od czasu, keidy krąg tipi liczy już więcej namiotów. Zresztą dyskusje na temat takiego niby podziału toczą ię od jakiegoś czasu. Większość obecnych zlotowiczów wywodzi się i tak prawdopodobnie ze "slumsów". Nie ma w tym niczego złego.

Każdy może przyjść do tipi (oczywiście z chrustem! ;-)), posiedzieć prz7y ogniu, posłuchać o czym się mówi, wziąć udział w normalnym życiu. Najważniejsze, żeby nie bać się podejść do ludzi z tipi. Jeśli ktoś chce się czegoś dowiedzieć, nie może milczeć. Trzeba pytać. Nawet o to jak postawić tipi. Bo to nie lada sztuka!

(jak to dobrze, że ŻUCZEK wie jak to robić!)

 Czasem jednak najlepiej postawione tipi, podczas wielkiej ulewy, przemięka. Trzeba potem wszystko suszyć. Sprzyja to oczywiście spotkaniom przed tipi, trwającym nie raz do poźnej nocy. Albo późnego ranko. Czyli tak długo, jak kręci się słońce.

 

 Każdy zachód słońca jest inny. Co innego dzień przyniósł, co innego czeka następny dzień.

"W życiu Indianina nie ma złych dni. Ponieważ żyję, każdy dzień jest dobry".

No tak, po długiej nocy to po człowieku można się wszystkiego spodziewać.

(Typowy indianista o poranku ;-))

Najpiękniejszy widok jaki można sobie wymarzyć po przebudzeniu. Okno na świat w tipi.

Skończył się kolejny zlot. Kolejne spotkanie z przyjaciółmi. Znów za rok się spotkamy, może gdzieś wcześniej?

Do zobaczenia!