Mali Czerwoni I Czarni Przyjaciele

 chaotyczna relacja Topoli

 

Zaraz po przybyciu na Zlot zostaliśmy serdecznie przywitani przez milionowe grono małych czerwonych i czarnych przyjaciół mrówek. Po pokojowo przeprowadzonych rozmowach (miejsce na namiot w zamian za żarcie :D ) doszliśmy do porozumienia w sprawie wspólnej koegzystencji na tegorocznym spotkaniu.  Można było przystąpić do stawiania namiotu i udogodnień. Z nieba lał się żar.  Porzuciliśmy namiot w swej żałosnej na wpół rozłożonej formie i uciekliśmy zwiedzać okoliczne akweny. Mała, przeraźliwie zimna rzeka Wierzyca ostudziła nieco nasz przyjazdowy zapał, rozleniwiła co skwitowaliśmy rozłożeniem się na kocach i "nic nierobieniem".  Potem zaś znów do roboty, a po robocie przywitaniom i powitaniom końca nie było widać.

Otwarcie Zlotu osobiście mi się nie podobało, zbyt chaotyczne, za dużo gapiów. Postaliśmy chwilę i poszliśmy do faktorii wcisnąć synkowi coś do jedzenia (obiady były pyszne :) A zamiast pączków, którymi raczyć się mogliśmy w Uniejowie, królowały naleśniki z prawdziwym dżemem podawane z "tajnego" tipi ;)

Pierwszy dzień minął nam niezauważalnie. Noc była ciepła i gwieździsta. Miło było poleżeć w śpiworze i posłuchać świerszczy. Drugiego dnia pałętaliśmy się bez konkretnego celu chłonąc atmosferę. Zlot trzeba to szczerze przyznać położony był w przepięknej okolicy, a kto nie wybrał się na wycieczkę po okolicznych lasach ten stracił naprawdę wiele. Lasy ciągnęły się kilometrami, poprzecinane rzeką oraz całymi polami jagodzisk. Jako jedni z odważniejszych wybraliśmy się na piechotkę nad jezioro położone około 6 km od obozowiska. dźwigając na plecach 18 kilogramowego chłopczyka :) Ale warto było - dla samego piękna krajobrazu. Wartobyło także odwiedzić pobliską leśniczówkę gdzie miły gospodarz opowiadał o swoich podopiecznych. Można było obejrzeć m.in. bociany, myszołowy, jelonki, dziki, króliki, świnie wietnamskie, bażanty złociste.

Jedną z milszych chwil jakie przyszło mi przeżyć było zorganizowanie przez poznanych właśnie przyjaciół urodzin dla naszego trzyletniego już synka Gabrysia. Około dwudziestu osób bawiło się świetnie, a Gabryś przeżył swe pierwsze prawdziwe urodziny wśród grona super cioć i wujków, którym serdecznie dziękujemy. Nie zapomnę też pierwszych tańców mojego synka, który uwielbia "heja, heja". Zdaje się, że trzeba strugać nowy zlotomierz dla następnego pokolenia.

Zlot jak zawsze uważam za udany. Nie narzekam na przepełnione toalety, brak mnóstwa rozrywek, na organizację. Bo niby na co tu narzekać? To jest Zlot, a Zlot jest raz do roku.

Nie ma czasu na narzekania!

Nadszedł czas wyjazdu. Pożegnaliśmy wszystkich przyjaciół nie wyłączając tych najmniejszych , czerwonych i czarnych mrówek z którymi zdążyliśmy się już zżyć i podążyliśmy do domu.
Nigdzie nie znajdę takich ludzi jak tutaj, na Zlocie, takiej atmosfery. Po przybyciu do domu, do
paskudnej Warszawy nie mogę jeszcze dojść do siebie. Pytając się naszego synka : "Gabryś, to kiedy jedziemy na zlot?", zawsze słyszę odpowiedź: "Jutro". Odpowiadam mu wtedy: "Dopiero za rok Gabrysiu, dopiero za rok."

 Topola 

Darek rozpoczął Pow Wow Nasze dumne tancerki Intertrible
Zapomniany W Tańcu Mały Tańczący Wojownik Intertrible
  Intertrible Indianiści na Zamku w Gniewie
 
Przed ślubem Kruk zwoływał na ceremonie   Panna Młoda
Na Zlocie zawsze jest wesoło Lasy w okolicach Zlotu Tipi