Mój drugi zlot rozpoczął się mocnym akcentem, bo okazało się, że chcieliśmy rozbić swój namiot na gnieździe pająków, które po paru minutach były na  każdym centymetrze tropiku.  Szybka przeprowadzka i przyszedł czas na rozejrzenie się wokoło. Na pierwszy rzut oka było widać, że jest inaczej niż rok  temu.  Teren dużo większy, tipi rozstrzelone, a faktoria hen hen daleko.  Pomyślałam, że musi być nas dużo... i że szkoda, że nie będzie już tak kameralnie jak  w Sypniewie...

Tegoroczny zlot wyglądał jak niemały festiwal. Wielka zasługa w tym zmotoryzowanych zlotowiczów, którzy na tyle ukochali swe auta, że nie chcieli usunąć ich spomiędzy tipi. Tylko jeden samochód mi nie przeszkadzał, a mianowicie ten duży, który zabierał wszystkich chętnych do Gniewu. Miasteczko prześliczne i z pewnością warto było je odwiedzić.  Przyznaję, że nie spodziewałam się zobaczyć tej krzyżackiej budowli będąc na zlocie indianistów, ale  ciężko byłoby na nim wysiedzieć licząc tylko na atrakcje proponowane przez Organizatora, których jak wszyscy wiemy, w zasadzie nie było. Dlatego trzeba było rozrywek sobie szukać samemu, co na dobre mi wyszło, bo dawno tak pięknego zamku jak ten w Gniewie nie widziałam.

 Cieszę się, że było Pow-wow. Tylko raz, ale dobre i to. Ukłon w kierunku tancerzy i jak i ludzi, którzy z tego co wiem, musieli mocować się z kablami, aby  wreszcie popłynął w nich prąd. Muszę przyznać, że zdziwiła mnie mała frekwencja, a także niemiło rozczarowało zachowanie ludzi którzy przyszli z  otwartymi puszkami z piwem. Bardzo prawdopodobne, że po prostu nie wiedzieli. Niestety nie odbyło się spotkanie dla tych, którzy są na zlocie po raz  pierwszy, a którym przydałoby się kilka podstawowych informacji o Ruchu i zasadach panujących chociażby na Pow-wow czy w tipi. Myślę, że warto o tym pomyśleć następnym razem.  

Słusznie zepchnięto faktorię daleko poza teren na którym stały tipi i namioty - nie każdy ma ochotę wysłuchiwać podniesionych głosów podchmielonych osób. Na jedno jednak trzeba zwrócić uwagę. Mam na myśli panie, które cierpliwie obsługiwały tamto miejsce. Nie ważne, która była godzina, zawsze można  było je poprosić o kubek wrzątku. Poza tym w tym roku zdecydowanie więcej można było tam kupić, a ceny nie były wygórowane.

Jeśli chodzi o moje bardziej osobiste wspomnienia, to z pewnością należy do nich mój pierwszy Szałas. Czekałam na niego długo i mimo pewnych obaw i  wątpliwości, bardzo cieszę się, że miałam okazję uczestniczyć w tej ceremonii. Dziękuję prowadzącemu i firemen`owi.

Poznałam wiele ciekawych osób, wiele mogłam się od nich dowiedzieć. Podoba mi się ta otwartość i gościnność, o którą trudno dzisiaj w typowym, miejskim świecie. Mam nadzieję, że przynajmniej większość z tych twarzy będę mogła zobaczyć za rok. Przekonałam się także, że indianiści to normalna grupa ludzi, wśród których są nie tylko przyjaźnie ale i antypatie (czasem aż zbyt dosłownie pokazywane). Szkoda, bo przecież łączą nas AŻ Indianie...

Ja wypoczęłam. I to jak nigdy. Z żalem stwierdzam, że pierwszy raz w moim życiu, 8 dni minęło tak szybko, że wydaje mi się, że przysnęłam na chwilkę i  właśnie ktoś mnie obudził. Siedzę w domu, wpatrzona w monitor i kolejno pojawiające się literki, nie mogę uwierzyć że już po wszystkim! Przecież dopiero  się pakowałam, dopiero przenosiłam namiot uciekając od pająków, wręcz przed chwilką suszyłam ubrania po deszczu... Niewiarygodne.

Marta, Ełk