Zakleszczające się łapy codzienności

Uciekłam od nich na jakiś

Czas 

Indian Time

Przywitał mnie Słońce, przywitały Drzewa

Wszechświat Mrówek

Był

uśmiech

przyjaciela Twarze z moich myśli krystalizowały się

raz za razem

Rzeka

słów rozlewała swoje wody

poza koryto czasu

Zbyt mało go

Ogniem się stałam chciałam płonąć

W kręgu

Arena  Duchów

[nie należała do nas]

Lecz pędziłam

wyżej Niecierpliwy Płomień

By

Każdy atom tej nierzeczywistości stokroć przeżyć

I wykuć w sobie

Bicie serca w rytm bębna zamienić

By

W każdej chwili móc tam wrócić

Do Kobiet [czerwonej sukienki], gwiazd, codziennych prac

Do zatracenia się w obecnej chwili, by ją

Przeżyć

jak najpiękniej

Tak chcę zapamiętać...

 

Gandzia