Dlaczego niektórzy przyjeżdżają na Zlot

Foto Co. Cień, 2004

Na podstawowe i odwieczne pytanie "Dlaczego niektórzy przyjeżdżają na Zlot?" i w tym roku nie uzyskałam pełnej odpowiedzi. Można tu oczywiście przyjechać na piwo, na próbę chóru piosenki biesiadnej, na obóz survivalowy, żeby popatrzeć nocą w gwiazdy, żeby pomieszkać w tipi, lub żeby prześmierdnąć dymem z ogniska… I wielu uczestników chyba po to przyjechało, ale dlaczego wybrali na to akurat Zlot PRPI, skoro każde pole namiotowe do tego się nadaje? A może i nadaje się lepiej, bo bliżej jest kran z białą wodą.

Zaraz po przyjeździe parę razy zadano mi pytanie "Jak ci się podoba to miejsce?" w podtekście sugerujące odpowiedź, że mi się nie podoba. No, i może kran był za daleko, a lokalne łobuzy za blisko, ale to kwestie drugorzędne, bo Zlot to nie plac, tylko ludzie.

A ludzie, jak wiadomo, są różni: jedni decyzją Rady ze Zlotu wylatują, inni - liczeni w dziesiątki - się zlatują, byleby tylko dali 50 zł. Chlubimy się, że jesteśmy otwarci, przyjaźni, chcemy promować kulturę Indian - to cenne cechy, ale ewidentnie nadużywane. Nie wiem, co z tym zrobić (i Rada pewno też nie), bo każda metoda przesiewu Uczestników będzie zła i niedemokratyczna. Jak pisze Darek Kachlak w Tawacinie - "chyba sprzyja nam szczęście i omijają nas (...) konflikty z nieproszonymi gośćmi". I tu zamieszczam podziękowania obozowej pollicji za opiekę nad "tamtym miejscem", a także wszystkim wojownikom, którzy spontanicznie zgłosili się, by go/nas bronić. A swoją drogą ilu z nas chciałoby wyciągnąć nóż, gdyby doszło do konfliktu…

A propos spontaniczności - niekwestionowanym wydarzeniem Zlotu była spontaniczna licytacja kocyka Filipka, w czasie której wzruszająco prowadzący Darek Lipecki powiedział o niej wszystko. A ja jestem dumna, że zaliczam się do TAKIEJ społeczności. Takie wydarzenia nas łączą, tak samo, gdy tańczymy w kręgu podczas pow-wow, przygotowujemy potlacz, siedzimy w szałasie itd. czując przynależność do grupy i jej akceptację. Powiadam Wam, niektóre zbłąkane dusze przede wszystkim po to przyjeżdżają, stawiając wszystkie stricte indiańskie wartości na miejscu co najwyżej równorzędnym. Czują się tu u siebie. W tym postrzegam siłę PRPI.

W ogóle chyba działania spontaniczne wychodziły nam lepiej niż te organizowane "na hasło". Weźmy np. nieszczególnie nagłaśniane, a konsekwentne i cudownie ciepłe śpiewania "Trzech Żmijek", których repertuar przy wieczornych ogniskach nie miał końca. Albo zajęcia z muzyką andyjską czy to o północy, czy w samo południe (odnotowane +42stopnie), gromadzące podobną liczbę pasjonatów. Albo pączkujące konkurencje z wchodzeniem do canoe - od kategorii indywidualnych jednym stylem, dwoma, do zbiorowych męskich i żeńskich.

Ze spotkań "na hasło" natomiast z zebrania poznaniaków nie wyszło nic (wstyd i szkoda, choć inni nawet nie spróbowali…), a z zebrania "o Peltierze" - poza informacjami Darka K. o PSPI w uśpieniu i planowanej wizycie przedstawiciela Leonarda - dowiedziałam się, że mamy swoich ludzi w Pniewach i w miejscowości Dłoń. I mimo zapewnień prowadzących, że z takich spotkań nie musi od razu nic wyniknąć uważam, że tracimy po części nasz potencjał zawarty w możliwościach, chęciach, wiedzy, a nawet znajomościach ich uczestników.

Podobnie spotkanie z Markiem Maciołkiem (red. nacz. "Tawacinu"), który na zlotach raczej nie pojawia się i stał się dla niektórych co młodszych postacią mitologiczną i - wydawać by się mogło - długo oczekiwaną, zgromadziło tłumek bez szczególnie konstruktywnych uwag (poza odwiecznym postulatem: "więcej o paciorach i rękodziele"), który bez protestów pozwolił sobie je zakończyć koncertem na piłę spalinową. Skoryguj mnie MM, jeśli się mylę co do "konstruktywności".

Jak zgrabnie przejść od spontaniczności do śmietnika i hipokryzji, tego nie wiem, ale to już się stało. Tak jak nadzlotowe niebo zaśmiecone było satelitami, a język moich sąsiadów przekleństwami, tak pozlotowy las za barierką zaminowany był szczelnie i przyozdobiony mozaiką papierów toaletowych wszelkich ras. Podobnie potipijne (?) ogniska pełne petów, kapsli i nadpalonych chustek higienicznych. Czyli uznajemy czystość domowego ogniska na pokaz, a miłość do Matki Ziemi sławimy w piesniach? Ale na co dzień za ciężko, za daleko, niewygodnie. Święty Krąg uznajemy przez pierwsze 3 dni, ale gdy wyjeżdżamy walimy na skróty, bo to już przecież koniec, mozna przestać udawać.

Chcę wierzyć, że to wkład owych ludzi przypadkowych w wizerunek Zlotu. Jako żywo przypomina to przekazywanie sobie znaku pokoju w kościele katolickim: w przestrzeń, nie patrząc w oczy, z nakazu i na pokaz. Hipokryzja w pełnym wydaniu. A potem i tak Zdzichu zbije żonę w domu (jakiekolwiek podobieństwo do osób i faktów przypadkowe). Jest chyba jedyny nakaz, który sobie przyswoiliśmy i wszyscy respektujemy: nie stawiamy namiotów w kręgu tipi.

Mało...

Jeszcze o ludziach. 28 Zlot w Sypniewie był dla mnie szczególny, ze względu na nich :

- gości z Litwy, krytycznych wobec naszych udogodnień (zapałki? kuchenki gazowe? Zgroza). Przypominało to oburzenie wobec Sat-Okha, który niegdyś przyjechał na zlot z lodówką oraz TV, a co gorsza ogladał w nim serial - gniot o Isaurze

- Witka Jacórzyńskiego niewidzianego tu od prawie 20 lat, który pojawił się w towarzystwie azteckiej "księżniczki" i który raczył nas opowiadaniem o swojej pracy w Meksyku

- Niemca o niewymawialnym imieniu, członka kapeli pow-wow, który od maja przejechał na koniu całą Polskę wszerz i dotarł na Zlot w drodze "nach Hause"

- Wilka z jego pełnymi wigoru opowieściami o syropie klonowym (zgubiłam się tylko przy wiązaniach węglowych i wodorowych) i pasją życia

- a na koniec Zbyszka z Paryża, który dotarł "pocałować klamkę" w niedzielę po południu, ale zdołał nam opowiedzieć o swoich pasjach i o francuskich indanistach z Alp

- i na wielu, wielu innych

Rozmowy, nieuniknione porównania, obserwacja innych prowadzą do wniosków co do nas samych. Czy Ty byłbyś w stanie wpaść na zlot z Meksyku, albo z Paryża, albo na koniu? Czy tylko jedziesz, bo blisko? I w ogóle dlaczego jedziesz? I czy to ważne co kto ogląda w TV, gdzie trzyma jedzenie, czym zapala ogień... Ważne serce, duch, miłość. Wierzę, że ci, którzy przyjechali pić piwo, śpiewać non-stop o ukraińskich sokołach, pożyć w tipi i powąchać zlotowego ogniska też to mają lub mieć będą.

Trzy Bobry

>Foto Co. Cień, 2004