Po Robideau, po XXV zlocie, przed...?

 

(z doniesień agencyjnych) "W dniach 7-16 maja br. Filipiński Ruch Przyjaciół Polaków podejmował trzech niezwykłych gości: człowieka wiedzy biskupa Tadeusza Pieronka, legendarnego bojownika Andrzeja Leppera oraz znanego poetę Marcina Świetlickiego. Na lotnisku powitała ich stołeczna grupa poparcia w starannie wykonanych strojach łowickich. Podczas późniejszego spotkania na uniwersytecie mówiono o zakłamanej historii Polaków i trudnej współczesności. Pieronek podziękował wszystkim za papierowe smoki wysyłane dzieciom z popegeerowskich wsi oraz za napływające wciąż petycje z podpisami sprzeciwiającymi się budowie autostrad przez wielkie koncerny. W godzinach nocnych, w zrekonstruowanym nad jeziorem dworku kaszubskim, puszczano wspólnie wianki i uczono się zwyczajowych toastów towarzyszących spożywaniu wódki. Lepper zajmująco opowiadał o tradycjach walk i obecnych spadkobiercach wielkiego wodza Kościuszki, którzy wyróżniają się używaniem kos i kłonic oraz noszeniem czapek z pawimi piórami. Świetlicki mówił z kolei o ogromnym zagrożeniu polskiej młodzieży przez alkoholizm i narkomanię, czytał także własne wiersze z tomu Reksio umarł za wasze grzechy.

Wszyscy członkowie FRPP wyrazili nadzieję, że dzięki tej wizycie ścieżka prawdziwego Polaka stanie im się bliższa i będą mogli po niej kroczyć bardziej świadomie. Ogłosili ponadto, że planują kolejne tego typu zaproszenia, nawiązują obiecujące kontakty z tygodnikami "Niedziela", "Nie" i organizacją Młodzież Wszechpolska, zapowiadają też rychły przyjazd zespołu Brathanki..."

James Robideau pytany w Poznaniu o to, czy młodzi Lakoci czytają pewnych trzech autorów, wedle których ubierają się, malują i organizują polscy Lakoci, uniósł brwi i przecząco pokręcił głową: "Nigdy tych nazwisk nie słyszałem. Ani nasza młodzież. Żyjemy kierując się naukami starszych". Rodzimi tradycjonaliści - koniec złudzeń! Okazaliście się fałszywymi kopiami, zniekształconym echem, ludźmi bez właściwości, żyjącymi cudzym, skradzionym życiem. Tak mógłbym zakończyć.

W poprzednim numerze "Tawacinu" ukazał się obszerny wywiad z Robideau, w którym ten wcale nie zaprzeczył, jakoby ktoś z nas mógł rzeczywiście stać się - duchowo, emocjonalnie, a nawet w sposób prawny - Indianinem. Nie mamy więc do czynienia z kolorową sektą, ale z ludźmi wytrwale, uparcie i dojrzale podążającymi do konkretnego, realnego celu. Raczej nie każdy osiągnie ów szczyt, lecz nikomu nie wolno odmawiać prawa do wspinania się. Szydercy i ignoranci: czapki z głów!

Splot wzajemnych pomówień, roszczeń i manifestów nabrzmiał ostatnio na łamach "Tawacinu" niczym nieprzyjemny wrzód. Jakimż zatem optymizmem napoił mnie jubileuszowy, już XXV zlot! Być może moje wrażenia są tak silne, gdyż miałem w tej materii kilkuletnią przerwę, może jednak inni myślą podobnie...

Największa zmiana? Bez wątpienia, ekumenizm. Coraz większa średnia wieku uczestników powoduje, że nie przyjeżdża się już na młodzieżowe hipisowanie w krzakach, ale na wypoczynek, rozmowy, spotkania. Harmonijnie koegzystują ze sobą westalki i piwosze, ideologiczne masówki i przebierane dancingi, na imieninach u cioci Ani dyskutuje się o wszystkich paradoksach indianizmu, a do rękoczynów nie dochodzi. Nawet nocny spór obozowego Awdiejewa z policją nie przypomina niegdysiejszych pyskówek. Obwoływacz zaprasza do gry w bizonie jądra, by za chwilę nęcić partią Poké monów.

Czyżby były to przejawy zaawansowanej obojętności, tumiwisizmu, udawanej tolerancji dla wszystkich wartości z braku własnych wartości? Nie, po trzykroć nie. Zlot, w moim mniemaniu, osiągnął cudowny stan pokojowego współistnienia, życzliwego dialogu, porównywania różnic. To korzystne sąsiedztwo: dla uczestników, ale także dla idei.

Gdzie zatem spór, gdzie bokserskie zatargi? W "Tawacinie", nie na zlocie. Ma rację Robideau, i to być może najważniejsza jego lekcja dla nas tutaj, dla tradycjonalistów i modernistów, dla pielgrzymów i rzeczników, dla biernych i czynnych: o niebo ważniejsze od tego, co czytamy, jest to, czego doświadczamy. Papier przyjmie wszak wszystko, my zaś wcale nie musimy.

A po co ta prześmiewcza filipika na wstępie? Bo zawsze trzeba mieć wątpliwości i kiedy inni przestają już pytać, nie rezygnować z przywileju wątpienia. Bo "Tawacin" (i to dla mnie najważniejsza jego lekcja) gwarantuje jedno: to mianowicie, że twoje życie ulegnie skomplikowaniu. Żadna linia prosta w naturze nie istnieje.

Waldemar Kuligowski

Tekst opublikowany w kwartalniku "Tawacin" nr 53, Jesień 2001