Marek Nowocień

Sprawiedliwość dla Anny Mae?

25 lat temu napięcie wywołane konfliktem pomiędzy indiańskimi tradycjonalistami, wspieranymi przez członków Ruchu Indian Amerykańskich (AIM) i popieraną przez Biuro do Spraw Indian (BIA) oraz władze federalne skorumpowaną radą plemienną w rezerwacie Pine Ridge sięgnęło szczytu. W sądach toczyły się procesy uczestników okupacji Wounded Knee z 1973 roku i innych tubylczych protestów. W rezerwacie na porządku dziennym były gwałt i przemoc, zaś ofiary skrytobójczych napaści, głównie po stronie AIM, liczono w dziesiątkach osób.

Wiele z ówczesnych tragedii wydarzyło się i przeminęło bez szans na rozgłos czy sprawiedliwość. Niektóre pamiętane są i roztrząsane do dziś. Winą za śmierć dwóch agentów FBI w czerwcu 1975 roku władze obarczyły członka AIM, Leonarda Peltiera, który mimo dowodów niewinności nadal przebywa w więzieniu. Winnych śmierci innej czołowej działaczki Ruchu Anny Mae Aquash, która zaginęła w grudniu tego samego roku (jej ciało odnaleziono i rozpoznano dopiero pod koniec lutego 1976 r.) nie odnaleziono.

Prowadzone latami śledztwo FBI nie przyniosło żadnych konkretnych rezultatów. Przesłuchania świadków przed kolejnymi ławami przysięgłych nie doprowadziły do postawienia komukolwiek zarzutów. Oskarżenia rzucane co pewien czas bądź to na dążących do "uciszenia" niewygodnej działaczki agentów FBI, bądź to na zarzucających Annie zdradę członków AIM, bądź na nienawidzących jej "goons" - członków bojówek rady plemiennej z Pine Ridge - nie znalazły dotąd poparcia w wystarczających dla sądu dowodach.

Smierć Anny Mae Aquash wciąż jednak budzi w indiańskiej społeczności żywe emocje i nie ustają rozmaite starania zmierzające do wyjaśnienia tej ponurej zbrodni i ukarania winnych. Na konferencji, którą 16 września 1999 roku zorganizowała w stolicy Kanady Ottawie rodzina Anny Mae Aquash, o spisek, który doprowadził do jej śmierci oskarżeni zostali dawni i obecni przywódcy AIM. Padły nazwiska trzech osób, które na zlecenie członków kierownictwa Ruchu miały w 1975 roku porwać, a następnie zgwałcić i zastrzelić 30-letnią działaczkę AIM.

Przyjaciele i rodzina Anny Mae Aquash zorganizowali te konferencję przy poparciu Zgromadzenia Pierwszych Narodów, by zaapelować publicznie o wszczęcie kolejnego śledztwa w sprawie domniemanych morderców Anny. Według detektywa Abe'a Alonzo z policji w Denver, który przez ostatnie pięć lat zajmował się tą sprawą, "śledztwo doprowadziło do trzech osób odpowiedzialnych za zabranie Anny siłą z Denver, wywiezienie jej na północno-wschodni kraniec rezerwatu Pine Ridge i zabicie jej".

Kuzyn Anny, Robert A. Pictou-Branscombe, który od 9 lat prowadzi prywatne śledztwo w sprawie jej śmierci powiedział, że podejrzewana przez część ludzi z AIM o współpracę z FBI Anna Mae została zabita, bo mogła ujawnić prawdziwych informatorów wewnątrz Ruchu. "Wyeliminowano ją, ponieważ była blisko kierownictwa i wiedziała zbyt wiele. Nie zabito jej dlatego, że zdradziła zaufanie towarzyszy, tylko dlatego, że przeciwstawiała się tym, którzy ją zdradzili" - napisał Pictou-Branscombe w oświadczeniu prasowym.

"Osobiście uważam, że AIM i FBI są jednakowo odpowiedzialne" - powiedział Pictou-Branscombe na konferencji. Jego zdaniem nowe dowody i zeznania, zebrane przez kanadyjską RCMP i policję w Denver są wystarczające do postawienia zarzutów trzem osobom współwinnym śmierci Anny. Jedna z nich miała ponoć otrzymać od FBI immunitet za złożenie zeznań, powiedział Pictou-Branscombe. "Chcemy z tym skończyć. Chcemy oskarżenia i nie zgodzimy się na nic innego. Chcemy sprawiedliwości dla Anny Mae."

Według jednego z pokazanych dokumentów kluczowym dowodem w sprawie miałyby być wyniki testów porównawczych kodu DNA podejrzanych i próbek pobranych z ciała Anny w 1976 roku. Jednak zdaniem sceptyków nawet pozytywny wynik tego rodzaju testów nie musi wcale dowodzić udziału w morderstwie, a może co najwyżej potwierdzić fakt gwałtu lub dobrowolnego stosunku seksualnego ofiary.

Wkrótce po konferencji detektywowi Alonzo odebrano prowadzenie sprawy Anny Mae Aquash i zakazano dalszych publicznych wypowiedzi na ten temat. Policja w Denver odmówiła jakichkolwiek komentarzy. Z kolei FBI od lat konsekwentnie odrzuca oskarżenia o jakikolwiek udział w śmierci Anny. Agent Paul McCabe z biura FBI w Minneapolis oświadczył: "FBI, wspólnie z lokalnymi władzami i biurem prokuratora, kontynuuje śledztwo i nie komentuje kto jest, a kto nie jest informatorem FBI".

Jedną z osób, które w 1975 roku podejrzewały Annę o współpracę z FBI - i w związku z tym podejrzewane są o inspirowanie morderców - jest Vernon Bellecourt, współzałożyciel Ruchu Indian Amerykańskich i obecny lider jego "krajowego" odłamu z centrum w Minneapolis. Wielokrotnie oświadczał on, że AIM nigdy nie był zamieszany w śmierć Anny, a wszelkie tego typu oskarżenia są fałszywe i bezpodstawne. "Moim zdaniem, powodem z którego nie udało się rozwiązać sprawy śmierci dwóch agentów FBI oraz sprawy Anny Mae jest fakt, że wszystko to było częścią wojny prowadzonej z AIM przez władze federalne i tajne służby" - powiedział Vernon Bellecourt.

Zdaniem Kenta Tilsona, prawnika współpracującego z AIM w latach 70., gdyby istniały jakiekolwiek niepodważalne dowody przeciwko Ruchowi, to władze wykorzystałyby je do oskarżenia przywódców AIM już dawno temu. Poza tym to właśnie Tilson w imieniu Ruchu zażądał ponownej ekshumacji zwłok nieznanej kobiety, podejrzewając iż może to być zaginiona Anna Mae, i to ludzie z FBI mieli "problemy" z identyfikacją najpierw jej nazwiska, a następnie - prawdziwej przyczyny zgonu. "FBI byłoby bardzo szczęśliwe z najmniejszego strzępka dowodu przeciwko któremuś z przywódców AIM" - powiedział Tilson. "Ale nie byli w stanie znaleźć niczego".

"Dlaczego nikogo póki co nie aresztowali?" - pyta Bellecourt i odpowiada: "Bo musieliby ujawnić niektórych swoich agentów wewnątrz AIM, co natychmiast wskazałoby na ich własne brudne ręce. Dlatego nadal ukrywa się i zaciemnia całą sprawę." Jak podkreślają liderzy AIM, choć w historii Ruchu zdemaskowano sporo działających w jego szeregach informatorów (m.in. Douga Durhama, skłóconego z Anną Mae szefa "służb bezpieczeństwa" AIM i bliskiego współpracownika Dennisa Banksa), to nigdy w odwecie lub dla bezpieczeństwa Ruchu nie zamordowano żadnego z nich.

Tymczasem oskarżenia wobec członków ówczesnego kierownictwa AIM (zwłaszcza tych z Minneapolis) pojawiają się już nie tylko ze strony rodziny Anny Mae i publikowane są na łamach indiańskiej prasy oraz w Internecie. Na konferencjach prasowych zorganizowanych 3 listopada 1999 r. w Denver, a następnie 17 listopada w Sioux Falls związani z tzw. "autonomicznym" odłamem AIM (i skłóceni od lat z braćmi Vernonem i Clyde'm Bellecourtami) znani działacze tubylczy Russell Means i Ward Churchill wsparli zarzuty wysuwane przez rodzinę Anny przeciwko innym liderom Ruchu. Spowodowało to gwałtowne reakcje i kontroskarżenia - nie tylko ze strony ich tradycyjnych już oponentów z "krajowego" AIM.

Według Bellecourta nazwiska różnych ludzi "ponoć" zamieszanych w sprawę pojawiały się w ciągu ostatnich lat wielokrotnie, ale nigdy dotąd nie towarzyszyły temu wystarczające dowody. Jego zdaniem nie pierwszy i nie ostatni raz o udział w morderstwie wini się też ludzi z AIM, a fakt, iż do autorów zarzutów (wygłaszanych, jak zauważa, na konferencjach organizowanych w budynkach rządowych) dołączyli m.in. Means i Churchill, oskarżani od lat przez "krajowy" AIM o zdradę ideałów Ruchu i współpracę z FBI, tylko potwierdza teorię o antyindiańskim spisku władz.

Co raz częściej pojawiają się też opinie, że - niezależnie od deklarowanej czystości intencji - działalność Roberta Pictou-Branscomba i córek Anny Mae mogła stać się w ostatnim okresie obiektem manipulacji ze strony osób i grup, które obawiają się ujawnienia prawdy o wydarzeniach sprzed 25 lat (kimkolwiek są). Sceptycznie na temat najnowszych "rewelacji" i szansy, by działania Roberta Pictou-Branscomba mogły doprowadzić do ujawnienia prawdziwych winnych śmierci Anny wypowiedział się w liście z więzienia Leonard Peltier (choć należy też pamiętać, iż więzienie może ograniczać możliwość docierania do prawdy i zachowania obiektywizmu).

Przypomina się, że detektyw Alonzo z Denver jest funkcjonariuszem policyjnego wywiadu (a nie sekcji zabójstw) i że - jak sam przyznaje - "zainteresował się" sprawą Anny Mae po spotkaniu z indiańskim szeryfem federalnym, a później szefem Biura do Spraw Indian w Dakocie Pd., Robertem Ecoffeyem. Twierdzi się wręcz, że wydarzenia ostatnich miesięcy są manipulacją mającą na celu odwrócenie uwagi od waszyngtońskiej kampanii na rzecz uwolnienia Leonarda Peltiera i dalsze wewnętrzne skłócenie indiańskich przywódców i całego ruchu tubylczego.

Deklarowane jeszcze kilka miesięcy temu przez rodzinę Anny i detektywa Alonzo oraz oczekiwane przez dające wiarę ich wersji wypadków osoby szybkie zatrzymanie podejrzanych, postawienie im zarzutów i rozpoczęcie procesu nie jest już dziś takie pewne. I nie jest wcale jednoznaczne, czy na pewno byłby to tryumf sprawiedliwości. Zbyt wiele jest w całej sprawie niejasności, zbyt wiele wzajemnych podejrzeń i animozji, za mało faktów i dowodów, a za dużo oskarżeń bez pokrycia, obaw ze strony potencjalnych świadków i zakulisowych działań nieznanych wciąż morderców i ich inspiratorów.

W następstwie fali nowych podejrzeń i wzajemnych oskarżeń nasiliły się publiczne dyskusje na temat źródeł i przyczyn oraz niekorzystnych skutków głębokich podziałów we współczesnym ruchu indiańskim w USA. Podziały te - inspirowane z zewnątrz, czy będące wynikiem własnych słabości - nie pomagają oczywiście dotrzeć do prawdy o takich dramatycznych i nie zamkniętych wciąż rozdziałach współczesnej historii tubylczej, jak sprawy Leonarda Peltiera czy Anny Mae Aquash.

Co gorsza, różnice i konflikty dzielące tubylcze społeczności, organizacje i ich liderów kształtują w opinii publicznej obraz Indian skłóconych, małostkowych i krótkowzrocznych. I gdyby nawet rzeczywistość nie była tak czarna, to taki subiektywny obraz utrudnia z pewnością zwalczanie najistotniejszych problemów i dążenie do celów, które łatwiej byłoby tubylczym Amerykanom osiągać przy większej wewnętrznej jedności i społecznej akceptacji.