Galeria ze spotkań z Ewą i Dave'm z Calgary w Poznaniu
Dary z
Calgary
czyli odchodzenie od stereotypów
Kilka godzin w Warszawie i
popołudnie w Poznaniu – tylko tyle czasu dla polskich
indianistów zdołała znaleźć podczas swej krótkiej
wrześniowej wizyty w Polsce para informatyków z Calgary - Ewa
Wencel i David Gauld. Ale spotkania z nimi mogły być podwójnie
interesujące, bowiem mieszkająca od kilkunastu lat w Kanadzie Ewa to
zainteresowana tamtejszymi autochtonami absolwentka warszawskiej
etnologii, zaś jej partner to typowy pod wieloma względami „miejski”
Indianin pochodzący z plemienia Mohawków.
Znajomość z tą
oryginalną parą, zapoczątkowana aktywnością Ewy na internetowych
forach dyskusyjnych polskich miłośników Indian (zwłaszcza na
forum www.Indianie.info),
miała swój bardziej bezpośredni – i atrakcyjny dla obu
stron – dalszy ciąg najpierw w kameralnym gronie, przy herbacie
z grupką warszawskich indianistów, a tydzień później na
otwartym spotkaniu ponad 40 osób w gościnnym poznańskim Muzeum
Etnograficznym. Stonowany, lekko stremowany Dave i otwarta elokwentna
Ewa tworzyli parę, która obyła się bez mojego wprowadzenia i
której nietrudno było zyskać życzliwe zainteresowanie złożonej
w większości z indianistów publiczności.
Choć w innym niż
w stolicy gronie, „Odchodzenie od stereotypów, czyli
polsko-kanadyjsko-indiański dialog o współczesnych ludach
tubylczych Kanady” (bo taki był oficjalnie tytuł spotkania) był
jakby kontynuacją wcześniejszych dyskusji, toczonych publicznie w
sieci oraz w prywatnych emailach i rozmowach. Wielość poruszanych
tematów mogła usatysfakcjonować osoby o różnym poziomie
i obszarze zainteresowań, choć nie zawsze sprzyjała wnikaniu w mniej
znane, a nie mniej zwykle fascynujące szczegóły –
zwłaszcza, gdy uporządkowane i bardziej ogólne informacje Ewy
uzupełniane były osobistymi doświadczeniami i opiniami Dave’a
oraz przykładami z życia jego rozrzuconej po Kanadzie rodziny.
Rozmawialiśmy więc o raczej mało znanej u nas, choć blisko
milionowej, społeczności tubylczej Kanady (według oficjalnych
statystyk żyje tam ponad 600 tys. wpisanych do rządowego rejestru
Indian, około 300 tys. Metysów i blisko 50 tys. Inuitów,
ale rzeczywista liczba osób mających tubylczych przodków
może być nawet dwukrotnie większa i sięgać 10% ludności kraju).
Słuchaliśmy o różnicach między Indianami „statusowymi”
i bez formalnego statusu, efektach trwającej od kilku pokoleń
asymilacji ponad 630 kanadyjskich Pierwszych Narodów (i
analogicznej liczby niewielkich zwykle, ale autonomicznych do pewnego
stopnia rezerwatów), o związanych z tym indywidualnych
dramatach i problemach społecznych (cukrzyca i AIDS to obecnie
zagrożenia poważniejsze, niż alkoholizm czy narkomania).
Dowiadywaliśmy się o różnych formach tubylczego odrodzenia (od
długich włosów i indiańskich tatuaży po wielopokoleniowe i
wieloplemienne pow-wow), o nie zawsze łatwo dostępnych możliwościach
kontaktu współczesnych Indian (dziś w blisko połowie -
miejskich) z kulturą przodków i obecności tubylczych tradycji
i języków w Kanadzie XXI w. (zaledwie ok. 150 tys. Indian mówi
różnymi dialektami spokrewnionych języków ojibwa i
cree, ok. 30 tys. mieszkańców Północy posługuje się na
co dzień językiem inuktitut, a po kilka tysięcy – językami
irokeskimi, algonkińskimi czy atamańskimi; większość pozostałych jest
na wymarciu).
Z racji szczegółowych często zainteresowań,
ale i ograniczonego zwykle dostępu polskich indianistów do
źródeł rzetelnej wiedzy nie zabrakło też zaskakujących czasem
pytań związanych ze skomplikowanymi kwestiami przenikania się dawnych
tradycji irokeskich ze współczesnymi kanadyjskimi realiami
oraz naszymi specyficznymi wyobrażeniami na ten temat. Choć naszym
żyjącym na co dzień w milionowym Calgary gościom nie zawsze łatwo
było zaspokoić ciekawość (lub skorygować bujną wyobraźnię) pytających
np. o szczegóły z życia w odległych o kilka dni jazdy
rezerwatach Irokezów z Ontario czy osiedlach Inuitów z
autonomicznego terytorium Nunavut, to zwłaszcza mniej zorientowanym
słuchaczom starali się oni zwracać delikatnie uwagę na to, że w
większości rdzennych społeczności Kanady już od dwóch-trzech
pokoleń trudno mówić o dawnym „tradycyjnym”
sposobie życia, kultywowaniu XIX-wiecznych tradycji i rytuałów
oraz plemiennych religii czy języków. Bywało też, że szczerze
przyznawali się do braku wiedzy o pewnych sprawach.
W sytuacji,
gdy blisko połowa kanadyjskich Indian (i ponad połowa amerykańskich)
mieszka w miastach, ich kontakty z kulturą przodków
ograniczają się zwykle do okazjonalnych wizyt w rodzinnych
rezerwatach, spotkań z najstarszym pokoleniem (które w
większości ma za sobą traumatyczne doświadczenia asymilacji w
szkołach z internatami i bycia zachęcanymi lub wręcz przymuszanymi do
wyrzekania się swojego indiańskiego statusu), świątecznych spotkań w
gronie rodzinnym, odwiedzin w indiańskich centrach i muzeach oraz –
jak w całej tubylczej Ameryce – na licznych lokalnych i
regionalnych pow-wow.
Co ciekawe, niektóre grupy tubylcze
do dziś nie zrzekły się swojej suwerenności i nie zawarły żadnego
traktatu z władzami - prawa zarówno grup „traktatowych”
jak i „nietraktatowych” potwierdza Konstytucja z 1982 r.,
a setki sporów terytorialnych pozostają od lat
nierozstrzygnięte. W wielu rezerwatach obok oficjalnych rad
plemiennych funkcjonują tradycyjne struktury wodzów i matek
klanowych, chorym tubylcom nadal pomagają czasem (nawet w rządowych
szpitalach czy więzieniach) duchowi opiekunowie, stare zielarki i
„medicine men”, a konstytucje poszczególnych
prowincji uznają teoretycznie języki lokalnych plemion za języki
urzędowe na równi z angielskim i francuskim (na Terytorium
Północno-Zachodnim jest takich „oficjalnych”
języków aż jedenaście).
W niektórych, zwykle
większych lub bardziej izolowanych, społecznościach podejmowane są
próby rewitalizacji rodzimych języków, obrzędów
czy stowarzyszeń. W Kanadzie ukazują się liczne tubylcze gazety,
działają tubylcze rozgłośnie radiowe i stacje telewizyjne (a
nagrywane z nich programy i filmy Ewa i Dave chętnie przysyłają do
Polski). Nie brakuje indiańskich muzeów, programów
edukacyjnych i publikacji (przykłady nasi goście przywieźli ze sobą i
dali skopiować), jednak dla większości Kanadyjczyków
„Aboriginal” to nadal biedny i słabo wykształcony, często
bezdomny, chory lub uzależniony, obcy i „podejrzany”
mieszkaniec miejskiego getta lub jakiegoś odległego „First
Nation reserve”. Nic dziwnego, że wielu obywateli Kanady z
niechęcią traktuje konstytucyjne gwarancje darmowej opieki zdrowotnej
i pomocy społecznej dla statusowych Indian i Inuitów,
kwestionując ich myśliwskie i rybackie przywileje, preferencje w
zatrudnieniu, czy ulgi podatkowe (plastikowe karty Dave’a -
identyfikacyjna i uprawniająca do tańszych zakupów w
rezerwatach - cieszyły się wśród obecnych na spotkaniu
zrozumiałym zainteresowaniem).
Przedstawiciele grup tubylczych –
na szczeblu plemiennym, prowincji czy ogólnokrajowym (jak
Assembly of First Nations) – podejmują oczywiście wysiłki w
celu zmiany niekorzystnego wizerunku „tubylca”, pomagają
w tym indywidualne kariery Indian w biznesie, mediach czy polityce,
ale nadrobienie zaległości i naprawienie błędów kolonialnej
przeszłości wymaga wielu lat – być może pokoleń – pracy
nad odbudowywaniem bazy ziemskiej, ekonomicznej samowystarczalności,
lokalnych więzi społecznych i dumy młodej generacji ze swojej
tubylczej tożsamości.
Nagabywani przez nas o różne
„delikatne” kwestie, w tym o stosunek ich samych i ich
bliskich do egzotycznych „przyjaciół Indian”, Ewa
i Dave usiłowali czasem kryć się za typowymi w sytuacji „bycia
w gościnie” gładkimi ogólnikami, ale naciskani bardziej
prywatnie (choćby w przerwie na tytoń, herbatę i pierniczka) –
nie skrywali części swych wątpliwości i ewolucji opinii. Dave
przyznał na przykład, że polscy „fani” – poznawani
najpierw dzięki internetowym zdjęciom i tłumaczeniom Ewy –
budzili w nim początkowo mieszane uczucia. Mieszanka rozbawienia i
irytacji (np. z powodu przypadków tolerowania u nas alkoholu
na spotkaniach, ulegania uproszczonym stereotypom czy wyrażanej
czasem naiwnej wiary w możliwość istnienia w XXI w. romantycznych
społeczności „niedzisiejszych” Indian) wraz z poznawaniem
nas zmienia się powoli na korzyść zaciekawienia, a nawet sympatii i
chęci współpracy z indianistami o bliższych mu formach
zainteresowania Pierwszymi Narodami.
Wychowany poza rezerwatem i
mający za sobą typowe wieloetniczne szkoły David Gauld dopiero jako
dorosły, głównie dzięki babci, rozpoczął trudny powrót
do swoich korzeni (co ciekawe, jego babcia – pełnej krwi Mohawk
– nie ma statusu Indianki, podczas gdy mający dziadka Szkota i
siwe kręcone włosy Dave jest uznawany za pełnoprawnego Indianina).
Dave, choć utożsamia się z nieformalnym Stowarzyszeniem Wojowników
i popiera ich akcje protestacyjne, nie uważa się za tradycjonalistę i
podkreśla, że tradycyjna starszyzna z rezerwatów z dużo
większą ostrożnością i krytycyzmem podchodziłaby zapewne do
egzotycznego (a nawet dziwacznego) z ich punktu widzenia środowiska
białych polskich indianistów. Jego zdaniem, ona zaakceptować
nas mogłaby jedynie indywidualnie, po bliższym poznaniu i po
przekonaniu się o naszych dobrych intencjach, realnych działaniach i
szacunku dla tubylczych kultur (co nie odbiega od większości
wyważonych opinii naszych znajomych „native’ów”
niezależnie od plemienia i regionu). Miejmy nadzieję, że i
doświadczenie wizyty Dave’a w naszym kraju, pamięć o
spotkaniach z polską historią, przyrodą i ludźmi oraz udane (chyba?)
eksperymenty z polską kuchnią i językiem pomogą nieco w budowie tego
tak potrzebnego nam zaufania.
Znane z sieci - rzeczowe i życiowe
zwykle, ale często i bezkompromisowe – poglądy Ewy, wynikające
po części z jej własnych kanadyjsko-indiańskich doświadczeń i miejsca
zamieszkania, także znalazły swe potwierdzenie w rozmowach „na
żywo”. Obok starań o zapewnienie Indianom Kanady należnego im
miejsca w naszej, zajętej głownie plemionami amerykańskich prerii i
lasów, świadomości Ewa zdradza nam też powoli swoje wstępne
odkrycia na temat płatnych „ceremonii”, które
stały się obiektem dumy paru polskich obieżyświatów, czy
poszukiwań rodziny Sat-Okha. Barwnie i z kobiecą wnikliwością potrafi
opisać i kanadyjski ślub z ogólnoindiańskimi akcentami, i
mieszane wrażenia z lektury relacji z naszych zlotów, i
refleksje o handlu indiańskim rzemiosłem. Pozostaje wierzyć, że
spotkanie z nami umocniło w Ewie - „indianistce na wysuniętej
placówce” dotychczasową życzliwość dla PRPI i chęć
dzielenia się z nami daną jej przez los szczególną bliskością
z fascynującym calgaryjskim ułamkiem bogatego świata kanadyjskich
tubylców.
W tej krótkiej z konieczności i
subiektywnej relacji nie sposób oczywiście opisać wszystkich
detali spotkania. Mieszają się wątki dyskusji, giną tematy rozmów,
umykają uwadze prywatne wymiany zdań, nazwiska i szczegółowe
informacje. Kto chciał i mógł przyjechać, kto odważył się - i
zdążył - zadać pytanie, zostać dłużej, ten oczywiście skorzystał
więcej. Ale warto pamiętać także, że każde takie spotkanie to nie
tylko okazja do posłuchania i obejrzenia gości zza Wielkiej Wody, ale
też szansa na lepsze organizowanie się i kontaktowanie, na wymianę
zdań we własnym gronie, indywidualne przygotowanie się do spotkania,
a później – na przemyślenie, uporządkowanie i dalsze
pogłębianie własnej wiedzy. To także – mam nadzieję –
rodzaj motywacji dla nieobecnych.
Po spotkaniu w muzeum grupka
miejscowych indianistów zaprosiła jeszcze swoich gości „z
kraju i ze świata” na krótki spacer po poznańskiej
starówce, połączony z degustacją dobrej płynnej czekolady i
dalszym ciągiem maratonu wielostronnych pytań i odpowiedzi.
Zakończyły go dopiero – odtwarzany akurat po 200 latach na
ulicach miasta „przyjazd” Napoleona do Poznania oraz
zbliżająca się północ. Jeszcze tylko wymiana uścisków i
pamiątkowych drobiazgów - w Polsce pozostała m.in. świeża
szałwia i słodka trawa z prerii Alberty, zeskanowane broszury o
tradycjach Irokezów (wampumy, klany, pismo obrazkowe), drobna
biżuteria Mohawków, flaga Stowarzyszenia Wojowników i
kolejny zestaw płyt z filmami dokumentalnymi o kanadyjskich
Pierwszych Narodach – i znowu pozostały nam tylko dyskusje
przez Internet. Oby do następnego spotkania.
Dobrze było zobaczyć Was wszystkich...
Cień
Meldujemy się posłusznie z Calgary!
Powoli dochodzimy do
siebie, odsypiamy zmeczenie podroza ( a trwala ona w sumie, jakby nie
bylo, prawie 24 godz ), trawimy powoli wszystkie niezapomniane
przezycia, spotkania, wedrowki, wrazenia, przegladamy i sortujemy
ponad cztery tysiace zdjec! Ponowne zaaklimatyzowanie w naszej
strefie czasowej ( 8 godzin roznicy miedzy Calgary a Polska ) i
przystosowanie sie do naszego, kontynentalnego, gorskiego prawie
klimatu, zajmuje jednak pare dni, wybaczcie wiec, iz odzywamy sie
dopiero teraz i jeszcze jakis czas bedziemy zapewne "wyciszeni"
sieciowo... O dziwo, na wielu drzewach w Calgary dyndaja jeszcze
resztki lisci, soczyste kolory jesieni nadal ciesza oko, a trawniki
nie calkiem jeszcze zrudzialy. Bardzo nas to ucieszylo, jako ze
spodziewalismy sie juz przymrozkow, golych galezi i nawet snieznego
proszenia. Tymczasem zarowno lato jak i jesien na naszych preriach
obchodzi sie z natura tego roku niezwykle lagodnie. Nie da sie juz
tutaj jednak, jak to w Polsce we wrzesniu bywalo, posiedziec
wieczorem w ogrodku kawiarnianym, albowiem roznice temperatur miedzy
dniem a noca sa w Calgary dosyc spore, a i samych ogrodkow i knajpek,
takich "wychodzacych na ulice", jest niezaprzeczalnie o
wiele mniej. W ten weekend swietuje sie tu Dziekczynienie, czyli po
prostu Dzien Indyka. Czy wiecie za co i komu sie dziekuje? ;). Na
miejscowym bazarze zwanym farmers market ( farmerski targ), gdzie
uzupelnilismy dzisiaj zapasy zywnosci, kolorowy, wielonarodowosciowy
tlum nabywa hurtem produkty pol, pasiek, winnic i lasow kanadyjskich.
Wiele stoisk reklamujacych zdrowa, nieskazona zywnosc nalezy do
kolonii Huterytow, ktorych wcale niemalo jest w prowincji Alberta.
Brodaci faceci w w sztywnych czarnych wdziankach, spodniach na
szelkach i czarnych kapeluszach, panie w hustach i spodnicach niczym
z rycin dawnych mistrzow holenderskich, nadaja bazarowi wiele
kolorytu.No ale starczy polewania. Wrocmy do ad rema ;).
Jak
pisalam juz, wspomnien mamy mnostwo i nie da sie ich w jednym poscie
strescic. Pozwolcie, wiec, ze napisze teraz slow pare od siebie, a
Dave opisze oddzielnie juz wkrotce swoje refleksje, wrazenia,
przemyslenia i uwagi po spotkaniach z Wami. Niech sobie chlop
spokojnie w glowie pouklada ;) Z uwaga przeczytalismy
(przetlumaczylam Dave'owi slowo w slowo Wasze posty, jak umialam
najlepiej) zarowno sprawozdanie Cienia jak i wrazenia Kasi... Coz,
Cien to klasa, elegancja-francja i dyplomacja, a Kasia po prostu
zauroczyla nas i podbila nasze serca, ot co! :))
Czekajcie
cierpliwie na mohawkowe wypociny i tymczasem pomeczcie sie nad moimi.
Na poczatku, ze swej strony, chcialabym serdecznie
podziekowac za wspaniale przyjecie i cieple, niezwykle wzruszajace i
mile chwile, jakie przezylismy dzieki Wam wszystkim, obecnym na
spotkaniu w Poznaniu i Warszawie! Wielkie slowa uznania i wdziecznosc
oraz nasz absolutny podziw naleza sie jednak przede wszystkim malemu,
ale preznemu kregowi organizatorow, przyjaciol i znajomych, znanych
nam do tej pory jedynie z internetowych kontaktow, ktorzy od tego
momentu stali sie nam bardzo "realni" i bliscy.
Zajezdzajac pod sloneczny dom poznanskiej internetowej kolezanki,
ktora nie wiedziala co czyni uzyczajac nam goscinnej kwatery na jedna
noc i pol niedzieli, najpierw zaskoczeni zostalismy radosnym,
indianistycznym powitaniem, a nastepnie usadzono nas za suto
zastawionym stolem i uraczono pysznym, polskim, tradycyjnym jadlem,
przygotowanym przez niezawodne poznanskie gospodynie-kuchmistrzynie.
Kolejna niespodzianka bylo dla nas przyjecie w Muzeum Etnograficznym.
Szczerze przyznaje, nie spodziewalismy sie az takiego zainteresowania
naszymi skromnymi osobami tudziez problematyka, ktora pragnelismy,
niestety dosc powierzchownie z braku czasu, wszystkim obecnym
przyblizyc. Nie oczekiwalismy, ze az tak duza ilosc osob przybedzie i
przyjedzie z najdalszych zakatkow kraju, chcac posluchac i dowiedziec
sie o sprawach niekoniecznie , jak nam sie wydawalo, dla polskich
indianistow atrakcyjnych. Wiele bowiem rozmow w indianistycznym
internecie, jak zauwazylismy, dotyczy badz to rekodziela , badz spraw
i wewnetrznych ruchow samego Ruchu, badz skupia sie na XIX wiecznej
historii, kulturze duchowej i materialnej plemion prerii. Zdawalismy
sobie rowniez sprawe ze Indianie z terenow USA sa polskim Indianistom
bardziej znani i na nich glownie skupia sie uwaga wiekszosci czlonkow
PRPI. Coz, proponujac niesmiale jako wiodacy motyw spotkania
odchodzenie od stereotypow na przykladzie wspolczesnych problemow
kanadyjskich Pierwszych Narodow, sami padlismy ofiara stereotypowego
myslenia, spodziewajac sie jedynie paru osob w muzeum i trzeba
przyznac, mile sie rozczarowalismy, co nas z kolei bardzo
podbudowalo. Przyjemnie nam bylo, ze uczestnicy spotkania w muzeum
sluchali z taka uwaga, ze zadawali wiele pytan, nawet jesli nie byly
one zwiazane bezposrednio z tematem spotkania lub wydawaly sie
czasami nieco naiwne. Uwazamy jednak, ze kazde pytanie zasluguje na
uwage i nie powinno pozostac bez wyczerpujacej i zadowalajacej
odpowiedzi, oczywiscie w ramach mozliwosci i wiedzy osoby
odpowiadajacej. Rownoczesnie pragniemy przypomniec wszystkim, zarowno
tym, ktorzy brali udzial w warszawskich i poznaniskich rozmowach jak
i pozostalym indianistom, ktorych nie dane nam bylo poznac osobiscie,
iz zawsze, gdy tylko czas i zdrowie pozwola, gotowi jestemy udzielac
informacji, odpowiedac na wszelkie pytania i pomagac w znalezieniu
materialow w sieci lub na tutejszych rynkach wydawniczych etc.
Mamy,
co jest rzecza oczywista, sporo kontaktow z przedstawicielami
kanadyjskich spolecznosci autochtonicznych, ale szczerze mowiac nie
afiszujemy sie z nimi i staramy sie nie ekploatowac ich w celach
„popularno-naukowych”, jako ze cenimy sobie i szanujemy
te bardzo czesto prywatne, osobiste i rodzinne zwiazki. Wybaczcie
wiec i zrozumcie, jesli bedziemy w przyszlosci unikac kierowania Was
bezposrednio do przedstawicieli Pierwszych Narodow Kanady.
I
jeszcze pare slow wyjasnienia odnosnie naszego „wystepu”.
Do muzeum w Poznaniu, w sobote 30go wrzesnia, dotarlismy lekko
spoznieni, za co raz jeszcze przepraszamy. Zabraklo tez niestety
czasu na zwiedzenie muzeum, co szczegolnie dla Dave'a byloby zapewne
ciekawym doswiadczeniem. Coz, moze nastepnym razem nadrobimy.
Spotkanie zaczac sie mialo o 15ej a my zaledwie dwie godziny
wczesniej dotarlismy do Poznania, po 9 dniach wedrowek po drogach i
bezdrozach mojego kraju przodkow, ktory chcialam przyblizyc swojemu
partnerowi w czasie jego pierwszej wizyty w na naszym kontynencie.
Moj Dave, osoba na codzien bardzo skromna i “niepubliczna”,
naprawde nie spodziewal sie az takiego formalnego, w jego pojeciu,
spotkania i az takiej frekwencji. Jak sam przyznal, wystraszyly go
nieco krzesla ustawione dla nas na samym srodku sali. Musial wiec
oswoic sie z atmosfera, “wystrojem” powaznej placowki
naukowej i kulturalnej, a przede wszystkim z nowa dla niego rola
wspolprowadzacego spotkanie i to w sali wypelnionej ludzmi cierpliwie
czekajacymi na nasze pojawienie. Oczywiscie musial tez pokonac lekka
treme, stad jego poczatkowe wahanie i przestepowanie z nogi na noge w
drzwiach sali.
Mamy jednak cicha nadzieje, ze nie zawiedlismy
Waszych oczekiwan i choc w czesci udalo nam sie zaspokoic Wasza
ciekawosc i uzupelnic lub poszerzyc Wasza wiedze o tej czesci swiata,
ktora jest naszym domem.
Niezastapiony Cien pieknie juz
zreferowal nasz pobyt w Poznaniu wiekszosc poruszanych zagadnien i
spraw omawianych zarowno w czasie oficjalnego spotkania, jak i w
czasie mniej formalnego picia pysznej czekolady oraz podczas
grupowego spaceru wieczornego przez urokliwe poznanskie uliczki i
rynek, za co mu serdecznie dziekuje. Pragne jedynie dodac od siebie,
ze bylismy i jestesmy pod wrazeniem jego niezwyklej osobowosci,
wiedzy, elokwencji i wywazonego, realistycznego podejscia do
zagadnien tubylczych.
Chcialam rowniez dodac iz wielkie slowa
uznania i wdziecznosc naleza sie rowniez drugiemu „napalonemu
Indianscie” , a mianowicie Darkowi, ktory w czasie naszego
pobytu w Wa-wie stanal na wyskosci zadania i umozliwil nam krotkie,
kameralne spotkanie w herbaciarni z gronem przemilych osob i ktory
rowniez podjal sie trudu skopiowania na potrzeby Ruchu wiekszosci
przywiezionych przez nas materialow pisanych. Filmy oraz zdjecia
zostawilismy w dobrych rekach poznanskich indianistow. Niech Wam
wszystkim sluza!
Wasze radosne i zarazem skupione twarze,
smiech, glosy, usciski dloni, zyczliwe zarty, przyjazne uwagi,
serdeczne gesty , zostaly uwiecznione na zdjeciach, beda noszone w
naszych sercach i na zawsze pozostana w naszej pamieci...az do
nastepnego razu, ktory wierzymy, wczesniej czy pozniej, nastapi!
Onen
Ewa-Ewka
Galeria ze spotkań z Ewą i Dave'm z Calgary w Poznaniu
Dyskusja o spotkaniu na "Forum indiańskim" www.Indianie.info