W Polskim Radiu o Indianach???


Elektryzująca wiadomość: 18 lutego w programie I Polskiego Radia aż trzy godziny programu poświęconego Indianom i ich przyjaciołom w Polsce! Tego dawno nie było, serce rośnie jak na drożdżach! Wszystkie plany w kąt, grunt to wysłuchać audycji.

Siadam zatem w sobotni ranek przy odbiorniku, krótko po 9. wita mnie głos Wojciecha Cejrowskiego. To on będzie prowadził całość – i to jest początek nieszczęść. Cejrowski o kompetencjach konferansjera zlotów Ciemnogrodu, to persona, która na medialnej estradzie przebiera się w szatki naukowca tropiącego ostatnich szczęśliwych Indian w Amazonii, opowiada wstrząsające banialuki o spotkaniach z wężami, ucztach ludożerczych i zatruciu kurarą.

I tym razem pozostaje w pełni sobą, racząc nas żartobliwą uwagą, że jego squaw została w wigwamie, aby grzać dla niego skóry reniferów na zimę. Pysznie! Krótko przed 10 rozmowa z profesor Ewą Nowicką. On znów nadskakujący, na siłę rozszczerzony, akademiczka wyważona, ogólna: Indianie są różni, inni na terenach subarktycznych, inni na półpustyniach. Po kilku chwilach podziękowania za rozmowę, w trakcie których spiker nie omieszkał napomnieć, że był oto uczniem pani profesor. Jak to miło wygrzewać się w cieple innych słońc!

Po godzinie – wypełniaczem programu są zwietrzałe przeboje z dawnych list przebojów (choć można było oczekiwać choćby kilku, choćby jednej piosenki wykonanej prze tubylczego artystę) i dziwaczne newsy ze światowych agencji oraz oszałamiające monologi Cejrowskiego – zbliża się apogeum. Oto łączenie na żywo z Międzychodem, gdzie kwiat rodzimych przyjaciół Indian przygotował kolejne pow-wow. Przy mikrofonie Dariusz Kachlak. Zaczyna ostrożnie: Polski Ruch Przyjaciół Indian to ponad 1000 osób, pierwszy zlot odbył się 30 lat temu... Cejrowski jednak jest nieustępliwy i ciekawy, zaś wyraźnie chichoczący Darek – umiejętność wystąpień publicznych nie jest sztuką łatwą - plącze się coraz bardziej. Słuchacz dowiaduje się zatem, że polscy Indianie rzucają toporkami, strzelają z łuku i „gonią zające po lesie” (Darek nie zaprzecza), poznają dzięki PRPI żony i, co najważniejsze, spotykają się latem w lesie. O takiej wizytówce marzy na pewno każda szanująca się organizacja. Acha, ważna jest pokojowa, mówi Darek, atmosfera tych letnich spotkań, Krołak może sobie spokojnie siedzieć obok Lakoty... A komu ze słuchaczy robi to różnicę?

W ostatniej godzinie kolejne telefoniczne łączenie. Tym razem do głosu dopuszczony zostaje szef tucholskiego muzeum Sat-Okha. Wyraźnie zadowolonemu Cejrowskiemu – „pamiętam go z Teleranka!” – opowiada w szybkich detalach heroiczną biografię polskiego Indianina, kończąc rozpaczliwym wezwaniem do polskich filmowców, by wydawali (sic!) więcej powieści przygodowych, bo złakniona tego rodzaju rozrywki młodzież wciąż się o nie dopytuje. Potem już tylko skrót wiadomości i stan wód. U mnie bardzo kiepski, sięgający dna.

Nie zgadzam się! Nie chcę! Odrzucam w całości! Znów o Indianach – naszych rzekomych przyjaciołach, jedynej prawdziwej i ostatecznej instancji funkcjonowania Ruchu, zlotów, pow-wow oraz wszelkich indiańskich wiosek czy muzeów – nie dowiaduję się wiele ponad to, że mieszkali (ale czy nadal mieszkają, pozostaje tajemnicą) w Ameryce, mieli ciemnobrązowy kolor skóry i polowali na bizony. A PRPI to kółko zdziecinniałych pasjonatów, którzy tworzą coś na kształt stowarzyszenia rycerskiego, ze swoimi turniejami i strojami. Bajeczna to wiedza, przyznajmy, godni szacunku jej zbieracze i propagatorzy, którzy do otępienia powtarzają te same banały; jakże cudownym ruchem musi być też PRPI, ta rozbawiona i roztańczona do skretynienia organizacja!

Nie wymagam przecież wiele, ledwie kilka prostych zdań. Powiedzmy, że Indianie żyją nadal, ilu ich jest (to może być odkrywcza wiadomość), czym się zajmują, czego im brakuje. Niekoniecznie pohukując, niekoniecznie odwołując się do filmowego fantasy „Tańczącego z wilkami”.

Byłbym na pewno stronniczym komentatorem, bez ujawnienia pewnego szczegółu. Otóż zwracano się do mnie z prośbą o wystąpienie w tym feralnym programie. Kiedy jednak, wypytując dokładnie o jego formułę i nazwisko prowadzącego, uświadomiono mi, że za mikrofonem zasiądzie Cejrowski, zrezygnowałem, wykręcając się jakimś banalnym sianem. Współpracę z Pierwszym Kowbojem uznałem bowiem za naganną i zwyczajnie kompromitującą. Owszem, być może to odbiera mi prawo do krytyki i wylania żółci, bo należało samemu spróbować, samemu korygować błędy i wadzić się z pseudopoznawczą konwencją programu. Można tak myśleć, ja sam biję się z wątpliwościami (wiedząc doskonale, że dobrymi chęciami wybrukowana jest droga do krainy wiecznych łowów).

Mimo wszystko powtórzę: sami sobie szkodzimy takim wizerunkiem, sami się ośmieszamy i banalizujemy w oczach odbiorców. Ale pal licho nasze akcje na społecznej giełdzie! Najgorsze jest to, że krzywdzimy samych Indian. W PRPI winien to być grzech najcięższy. I stąd właśnie ten pośpieszny rachunek sumienia, ta wiwisekcja, która ma boleć i powinna boleć – bo co nas nie zabije, to nas wzmocni. Może.

Waldek Kuligowski