Indianin Ajmara prezydentem Boliwii


Evo Morales, 46-letni Indianin Ajmara, został wybrany 19 grudnia 2005 prezydentem targanej wewnętrznym kryzysem i protestami społecznymi Boliwii. Uważany przez światową prasę za lewicowego populistę Morales, były farmer, prowadził kampanię wyborczą, w której sam nazywał się “amerykańskim koszmarem”. Wyborcom obiecywał m.in. powstrzymanie zalecanych przez zachodnich ekonomistów oszczędności w wydatkach społecznych oraz odstąpienie od finansowanej przez USA kampanii likwidowania upraw koki, które dla wielu biednych boliwijskich chłopów są podstawowym źródłem utrzymania. Jako pierwszy kandydat na prezydenta w 180-letniej historii tego ośmiomilionowego kraju Morales uzyskał w wyborach ponad 50% głosów. Jego przeciwnik, wykształcony w USA były prezydent Jorge Quiroga, uznał zwycięstwo Moralesa, który w siedzibie swojej partii w Cochabamba zapowiedział “otwarcie nowego rozdziału w historii Boliwii, historii dążenia do równości, sprawiedliwości i pokoju ze sprawiedliwością społeczną”.

Co zwycięstwo Moralesa może oznaczać dla Boliwii i jej ubogiego, w znacznej większości chłopskiego i tubylczego społeczeństwa? Zapewne powstrzymanie części reform rynkowych, narzucanych krajowi od 20 lat przez Bank Światowy i Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Być może także próbę renacjonalizacji złóż ropy i gazu, sprywatyzowanych w latach 90. W sześć lat po protestach społecznych na niespotykaną dotąd w Boliwii skalę, które zmusiły władze do odstąpienia od prywatyzacji wodociągów (i drastycznej podwyżki cen wody) w Cochabambie nowy prezydent zapowiada “zmianę modelu ekonomicznego, który blokował rozwój” i renegocjacje porozumień ze światowymi koncernami eksploatującymi boliwijskie bogactwa naturalne. Trudno dziś ocenić, na ile wiarygodny i zdeterminowany będzie Morales w tych zapowiedziach, a tym bardziej, jakie mogą być skutki ich realizacji dla gospodarki Boliwii i poziomu życia jej mieszkańców.

Juz dziś widać natomiast silną jak bodaj nigdy dotąd identyfikację boliwijskich Indian, pochodzących z ludów Keczua i Ajmara, z nowym prezydentem Boliwii, który swym tubylczym zwolennikom dumnie ogłosił “Po raz pierwszy to my jesteśmy Prezydentem”. Boliwijscy Indianie, dla których ważniejsze od kolejnych pustych obietnic polityków były dotąd prognozy pogody zapowiadające suszę lub deszcz, masowo głosowali na Moralesa. Jednak lokalnym przywódcom, z których część znajdzie się zapewne w nowym rządzie i parlamencie, nie będzie łatwo sprostać rozbudzonym oczekiwaniom społecznym w kraju, który wciąż uzależniony jest od pomocy zagranicznej. Tym bardziej, że radość ze zwycięstwa – i poparcie dla zwycięzców – wszędzie na świecie trwa krótko, a rozczarowani boliwijscy Indianie nie czekają zwykle na kolejne wybory, tylko blokują drogi. Póki co, mają szansę zrealizować część swoich marzeń.


Cień