Fritz Scholder (6.10.1937 – 10.02.2005)
[fragmenty obszernego artykułu z “Tawacinu”nr 69 (1/2005)]
Jeśli od dziecka uwielbia się rysować, wygrywa się konkursy malarskie dla młodych talentów, a wśród nauczycieli ma się słynnego lakockiego malarza Oscara Howie, to trudno zostać kimś innym, niż znanym artystą. Tak też stało się z urodzonym w 1937 roku w Breckenridge, w Minnesocie Fritzem Scholderem, piątym z kolei mężczyzną w rodzinie o tym samym imieniu i nazwisku, którego przodkowie pochodzili z kalifornijskiego plemienia Luiseño (babcia od strony matki) oraz z Niemiec (po stronie ojca).
W 1957 roku, po przeniesieniu się z Wisconsin do Kalifornii, Scholder, wraz ze swym mistrzem Waynem Thiebaudem i kolegami z Uniwersytetu Stanowego w Sacramento, otworzył swoją pierwszą galerię, a krótko potem zyskał przychylne recenzje za pierwszą indywidualną wystawę. Niedługo potem, w 1961 roku, zaproszono go do udziału w Projekcie Indiańskiej Sztuki Fundacji Rockefellera na Uniwersytecie Arizony i młody Fritz stanął u progu artystycznej kariery, która miała zaprowadzić go na szczyty.
Chociaż młodość spędzona na Środkowym Zachodzie częściej niż kontakty z życiem i kulturą Indian oznaczała dla Fritza długie samotne wieczory z blokiem rysunkowym, to droga od okna z widokiem na równiny Środkowego Zachodu, przez indiańskiego nauczyciela i świat kalifornijskiej bohemy, do skrzyżowania sztuki tubylczej i nowoczesnej nie okazała się daleka. Po ukończeniu Wydziału Sztuk Pięknych w Tucson, w 1964 roku Scholder zaczął wykładać malarstwo i historię sztuki współczesnej na nowym Instytucie Sztuk Indian Amerykańskich (IAIA) w Santa Fe. Tam spotkał wiele późniejszych sław, takich jak Allan Houser, James McGrath, czy T.C. Cannon.
To właśnie w Nowym Meksyku, w 1967 roku, powstały pierwsze z serii jego nowatorskich obrazów ukazujących „prawdziwych Indian” – tyleż wówczas głośne, co kontrowersyjne. Inspirowany pracami twórców abstrakcyjnego ekspresjonizmu Scholder sięgnął po wyraziste kształty i barwy. Jako pierwszy malował Indian współczesnych - z amerykańskimi flagami i puszkami piwa, tubylców w jeansach i pickupach, uciekając od obowiązującego wówczas w malarstwie stereotypowego wizerunku Indian – dominującego też w tradycyjnej „sztuce ludowej” tubylców ze szkoły Santa Fe.
Jego obrazy były nowatorskie nie tylko w treści, ale i w formie – dalekie od malarskiego realizmu klasycznych piewców Amerykańskiego Zachodu, bliższe pop-artowi, surrealizmowi i innym nowym prądom sztuki współczesnej. Jego ówczesne, powstające pod wyraźnym wpływem postmodernizmu, prace odwoływały się do modnej wówczas estetyki pop-kultury i miały na celu „dekonstrukcję” utrwalonego w społecznej świadomości romantycznego obrazu Indian. Wolny od obciążeń dzieciństwa spędzonego w jakimś rezerwacie, Scholder wypracował własną, oryginalną perspektywę Świata Indian, którą trudno było podważyć krytykom.
- Przestańcie malować Indian - wzywał innych indiańskich artystów, przekonany, że „sztukę tubylczą” zbyt często definiuje się na podstawie jej tematyki. I sam - wykorzystując niepowtarzalną mieszankę mistycznej wyobraźni i malarskiego kiczu - malował kolejne serie obrazów: pełne magii portrety kobiet, egzotyczne egipskie zabytki, cykle płócien z psami i kotami, barwne motyle, widoki Empire State Building, mroczne szkielety i tajemnicze „konie ze snów”. Jednocześnie na plakatach - czasem prowokacyjnych, a czasem z marketingowej konieczności sięgających do typowych (a więc i stereotypowych) skojarzeń – przywoływał też schematyczne bądź modernistyczne w swym wyrazie postaci wodzów w pióropuszach.
Po rezygnacji z pracy w IAIA Scholder wybrał się w podróż po Europie i Afryce Północnej, a następnie powrócił do Nowego Meksyku, gdzie kupił dom i pracownię z adobe w Santa Fe. W 1970 roku, na zaproszenie Instytutu Tamarinda z Albuquerque, rozpoczął prace nad noszącym tytuł „Indians Forever” cyklem litografii, które stały się później jedną z ulubionych form jego sztuki i tematem pierwszej książki poświęconej jego twórczości.
Lata osiemdziesiąte to dla artysty kupno pracowni na Manhattanie, praca na obszerną monografią, ponowny wyjazd do Egiptu na zaproszenie archeologa Kenta Weeksa i duża wystawa w paryskim Grand Palais (1984). Rok później uhonorowany został nagrodą Amerykańskiej Akademii Umiejętności (AAA). W 1991 roku monachijskie wydawnictwo Nazraeli Press wydało album „Afternoon Nap”, poświęconą pracom Scholdera pierwszą z serii kilku znanych później publikacji. Tymczasem artysta otrzymywał doktoraty honorowe kolejnych akademii, nagrodę humanitarną 14. skandynawsko-amerykańskiego festiwalu Norsk Hostfest w Dakocie Pn. (1991) i wręczaną przez IAIA z Santa Fe Nagrodę Wizjonera (1996). Scholder cenił wszystkie te wyróżnienia, lecz - broniąc się przez całe życie przed szufladkowaniem swej twórczości – marzył o tym, by być ceniony bardziej jako artysta współczesny i amerykański, niż artysta „etniczny”, czy „indiański”.
Fritz Scholder tworzył wiele i – jak sam mówił - wolał tworzyć nowe płótna, niż oceniać stare. Niektóre ze swoich dzieł niszczył też, zanim wyszły z jego pracowni na światło dzienne. Późniejsza twórczość artysty, określana czasem jako nierówna, chociaż nie dorównywała popularnością jego dawniejszym nowatorskim dziełom, wciąż cieszyła się dużym uznaniem krytyki i często gościła w najlepszych muzeach i galeriach świata. Na aukcjach jego obrazy i litografie nierzadko sprzedawano za dziesiątki tysięcy dolarów. W ciągu jednego tylko roku prace Scholdera wystawiane były – poza Ameryką Północną - w Japonii, Chinach, Francji, Niemczech i rosyjskim St. Petersburgu (ale w lutym 2005 roku na polskojęzycznych stronach internetowych nie było o nim ani jednej wzmianki).
W wieloletniej pracy Scholdera nietrudno odnaleźć okresy fascynacji różnymi stylami, tematami i technikami. Znajdowały w nich swój artystyczny wyraz zarówno bogata osobowość, jak i rozliczne obsesje twórcy, który swój dom w Scottsdale ozdobił zbiorem cennych inkunabułów i starych fotografii, głową nosorożca i staroegipską mumią kota, łóżko zwieńczył wypchanym bizonem, a podłogę w biurze udekorował rzeźbą leżącej nago kobiety. - Codziennie składam dzięki za to, że byłem w stanie okiełznać me szaleństwo i sprawić by mi służyło - napisał w jednej ze swych książek. W latach 90. sporo czasu poświęcał sztuce rzeźbiarskiej, a jego wielkich demonów i autoportretów z brązu nie powstydziłby się zapewne żaden z wielkich twórców drugiej połowy XX wieku.
Fritz Scholder od dawna chorował na cukrzycę i większość ubiegłego roku spędził w szpitalu, tworząc niewiele. Jego ostatnia wystawa w Chiaroscuro obejmowała cykl obrazów, które nazwał „Muses” (Muzy). Zmarł na zapalenie płuc 10 lutego 2005 roku w wieku 67 lat, pozostawiając żonę i syna. Jego prace, które od niemal pół wieku wytyczały nowe kierunki w sztuce tubylczych i nie-tubylczych Amerykanów - wystawiane w waszyngtońskim Narodowym Muzeum Amerykańskich Indian, nowojorskim Muzeum Sztuki Nowoczesnej, paryskiej Bibliotece Narodowej i najbardziej prestiżowych galeriach świata - przypominać będą kolejnym pokoleniom o osiągnięciach jednego z największych amerykańskich artystów-wizjonerów XX wieku. Choć sam nie uważał się za Indianina – dla wielu Fritz Scholder był twórcą i liderem ruchu Nowoczesnej Sztuki Amerykańskich Indian.
Oprac. Marek Nowocień
[zobacz twórczość artysty: www.scholder.com]