Nie jest łatwo o przyjaźń Indianina...
Pragnę dołączyć mój komentarz do polemiki wokół występu zespołu Cree w Zakopanem. Panowie Kaprys i Jerzy Maślanka, których poróżniła niechęć Cree do przywłaszczania sobie przez nie-Indian indiańskiej kultury, łączą się w końcu we wspólnym apelu o porzucenie naiwnych stereotypów o amerykańskich tubylcach. Problem w tym, że argumenty, jakie przytaczają na jego poparcie są dyskusyjne.
Jerzy Maślanka nie znalazł nic innego na zdyskredytowanie Winnetou, jak przypomnienie, iż książkę tę czytał Hitler. Widzi wręcz związki przyczynowo-skutkowe między lekturą nieszczęsnego Winnetou i dyktatorską karierą Wodza. Chciałoby się poprosić polemistę, aby zdradził nam, co w dzieciństwie czytywali Stalin, Pol Pot, czy Saddam Husajn. Moglibyśmy nareszcie pojąć, skąd biorą się dyktatorzy i załatwić problem od ręki! Polemista zapomina jednak, że książki, dzieła sztuki, a także idee często padają pastwą szalonych interpretacji i wynaturzeń bez najmniejszej woli ich autorów. Fakt, że Hitler uznał muzykę Wagnera za godną narodowego socjalizmu, nie ujmuje Wagnerowi geniuszu i nie czyni go nazistą. To, że hitlerowcy z pierwotności uczynili jedno ze swych haseł, w żaden sposób pierwotności nie dyskredytuje. Jest sporo powodów, od literackich po merytoryczne, aby Winnetou krytykować, trudno jednak zaprzeczyć, że z jej czytelników wyrastają zupełnie porządni ludzie. W zamierzeniu argument ten miał mocno ukłuć, w rzeczywistości jest komiczny.
Argumenty Kaprysa są innej natury i chyba bardziej niepokojące. Kaprys apeluje o porzucenie naiwnych wyobrażeń o Indianach, gdyż te zasłaniają nam prawdziwy ich obraz. A jaki jest ten prawdziwy obraz? Kiedy „poderżniemy gardło” marzeniom o malowniczych mieszkańcach prerii, zaczynamy widzieć w Indianach alkoholików, złodziei, narkomanów, prostytutki, a w najlepszym wypadku „rodzinkę” Cree. List Kaprysa zdaje się potwierdzać smutną prawdę, że ciągle jeszcze nie chcemy, czy też nie potrafimy, traktować Indian jak ludzi rozumnych, kierujących się własnymi racjami, i których świat niekoniecznie jest różowy. Kiedy przestają odpowiadać naszym o nich wyobrażeniom, mamy tendencję do odsądzania ich od czci i wiary. Źle znosimy fakt, że wyrażają własne opinie, niezadowolenie, czy obiekcje, choćby najsłuszniejsze. Lepiej nie myśleć o niesłusznych. Czy tak pojęty Indianin miałby prawo do pomyłki? Albo będzie z nami rozmawiał, albo stanie się kubłem zimnej wody i ignorantem. A przy okazji pogrąży wszystkich Native Americans. Kaprys żali się, że nasz świat młodzieńczych fascynacji legł w gruzach, gdy odkryliśmy, że Indianie mogą się narkotyzować i prostytuować. Rozumiem, że konfrontacja z problemami współczesnych Indian może być szokiem, jednak żałując NASZEGO fascynującego świata, nie zapominajmy, że to przede wszystkim ICH świat legł w gruzach. A w nowym nie zawsze potrafią się odnaleźć. Stąd alkoholizm i przemoc istniejące w rezerwatach, a także bezrobocie sięgające 75%, ludzka rozpacz i częste samobójstwa. Dla nas fakt ten stanowi nieestetyczną rysę na ich obrazie. Oni natomiast muszą z tym żyć i próbować temu przeciwdziałać. I przeciwdziałają. Warto zainteresować się, jak dają sobie z tym radę i jak próbują stanąć na nogi w nowej rzeczywistości. Może wtedy łatwiej zrozumiemy, dlaczego nie zawsze dobrze przyjmują fakt, że sięgamy po elementy ich kultury.
Tu dochodzimy do tego, co stanowi kość niezgody między oponentami. Dlaczego „rodzinka” Cree nie chciała z Kaprysem dyskutować? Cree i Jerzy Maślanka ustosunkowali się krytycznie do faktu, że niektórzy polscy indianiści sięgają po elementy indiańskiej kultury, a także wyrabiają i sprzedają „indiańskie” wyroby. Polscy przyjaciele Indian mają na poparcie swojej działalności wiele przekonujących argumentów. Zgoda. Jednak przy całej pasji do materialnej i duchowej kultury Indian, pomimo udanych spotkań w Biskupinie i pięknego listu Dennisa Zotigha, powinni mieć na uwadze, że nie wszyscy Indianie podobnie do tego faktu podchodzą. Tak jak nie zawsze godzą się na uczestniczenie w swoich ceremoniach, nie zawsze pozwalają na kręcenie się po rezerwatach, a mechanicznie naśladowanie swych rytuałów traktują jako nadużycie. Często mają autentycznie dosyć białych robiących na nich interesy. Pod tym względem istnieją duże różnice między plemionami i ostre podziały w obrębie samych plemion. Zauważmy przy tym, że to właśnie te najbardziej nieprzejednane plemiona (Hopi i ogólnie Indianie Pueblo) najlepiej zachowały swą kulturę. Jeśli ktoś w Polsce decyduje się na prowadzenie tego typu działalności, musi się z nieprzychylnością wielu Indian liczyć i postawę tę próbować zrozumieć. Cree przyjechali do Polski pokazać elementy własnej kultury. Byli naszymi gośćmi. Czy nie należało przede wszystkim pozwolić im mówić o sobie? Czy dobrym pomysłem było pokazywanie im zdjęć Czarnych Stóp? I pouczanie jak mają tańczyć? Cree liczyli na kontakt z Polakami, a nie z Czarnymi Stopami, ani ich imitacją. Dyskusja o detalach indiańskiego folkloru jest ważna, nie można jednak przeskakiwać pewnych etapów.
Zdobyć przyjaźń Indianina nie jest łatwo. Ale gdy się ją zdobędzie, to na całe życie. Polscy przyjaciele Indian mają na pewno wiele udanych z nimi kontaktów i mogą na ten temat sporo powiedzieć. Z mojego doświadczenia wiem, że Indianie nie będą próbowali nam się przypodobać, nie będą zabiegać o niczyje względy. Nie ma co narzekać, że są zamknięci i hermetyczni, kiedy nie witają nas z wylewnym entuzjazmem. Taki entuzjazm w ogóle nie jest w ich stylu. Przebywając z Indianami, najlepiej odrzucić w kąt nasze przyzwyczajenia i konwencjonalne formułki, zapomnieć o pozach i rolach, jakie lubimy grać przed sobą i innymi. Zdać się na intuicję i nie zapominać o szacunku dla rozmówcy. Umieć słuchać, patrzyć i rozumieć. Dochodzi wtedy do prawdziwej wymiany.
Pozdrawiam.
Zofia Kozimor (Francja)
Odpowiedz Ewy