Katowickie zamroczenie

Tradycyjnie Najlepsze - Katowice 2005



Nie czułam wiatru ani słońca, nie czułam też ziemi przez cienką podeszwę moich mokasynów, ani nie widziałam nieba. Nie było zapachu ogniska, tej „wędzonki” którą pachnie każdy po wyjściu z tipi, ani woni lasu i łąki, ani chłodu znad jeziora. Patyki, kamienie, ślimaki, jaszczurki i krety - też były nieobecne. I nie mogłam wznieść ku niebu mego wachlarza, by uhonorować bociana, który dał mi swoje pióra.


I gdzie indziej bardzo mi wszystkiego tego brakuje, bo nie umiem żyć bez powietrza i widoku otwartej przestrzeni, cierpiąc na swoistą nabyta po przodkach klaustrofobię. Ale – zaiste dziwne to zjawisko – hala w Katowicach ma tak właściwy sobie mikroklimat, że wszystkich powyżej wymienionych zjawisk naturalnych brakować mi tam przestaje. Czemu to przypisać??


Od jakiegoś czasu tańczę nieco inaczej niż wszyscy, a raczej wszystkie kobiety. Wolniej, innym krokiem, a – by uhonorować bęben – miast wznosić wachlarz, zatrzymuję się lub ( w innej wersji) kłaniam. To spowolnienie sprawiło, że w Katowicach wszyscy mnie wyprzedzali, musiałam tańczyć na obwodzie kręgu by nie przeszkadzać. Ale – znów rzecz dziwna – świadomość tych spraw „technicznych”, przyziemnych, na dłuższe chwile mi ulatywała, nie widziałam niczego i nic, tylko rytm i moje w nim falowanie, jak trawy na równinach (tak o tym mówią Indianie). A już szczególnie nie mam pojęcia co robili inni/inne w trakcie kontestu, kompletnie też nie wiem kto sędziował. Zamroczenie ... ale bardzo przejmujące. Może kiedyś pojmę, czy raczej doświadczę, dlaczego dla samych Indian taniec jest modlitwą...


Mówi się, że rytm bębna to bicie serca Matki Ziemi. Ktoś zbadał, że bicie bębna w pewnych przypadkach pokrywa się z biciem serca człowieka i że nasz zapis EKG jest bardzo zbliżony do zapisu fal dźwiękowych wysyłanych przez bęben. I nie wpadnę w nabożny nastrój czytając takie rewelacje, ale niewątpliwie dadzą mi one do myślenia. O naturze i fenomenie tańców u Indian myślę zresztą od jakiegoś czasu bezustannie (co niektórzy wiedzą...). Przy tej okazji polecam starą dobra Ewę Lips i jej „Księgę Indian”, a w niej rozdział 6 „Taneczne credo”, gdzie między innymi czytam:


„...żaden rozbitek na zagubionej krze nie czuje się tak samotny jak biały człowiek przyglądający się indiańskim tańcom – tanecznemu wyznaniu wiary, które wyrywa go zupełnie z jego cywilizacji.” Mnie, szczęśliwą uczestniczkę tych tańców, również z mej cywilizacji wyrywają, dają od niej wytchnienie. Nie pozbawiają mnie jej, bo do niej nieuniknienie wracam. Moja wiara zaleca mi medytacje poprzez odmawianie modlitw, np. różańca. Ale czasami łatwiej mi zbliżyć się do Boga, również do Boga w innym Człowieku, tańcząc w kręgu na pow-wow. To zjawisko, którego do końca nie rozumiem.


I to już przestaje być właściwa relacja z Katowic. Dziękuję wszystkim za ten krąg. Naprawdę.


Ewa 3Bobry