O kobietach po Zlocie słów kilka...

 

                Od niepamiętnych czasów przewija się w PRPI problem aktywności kobiet w Ruchu, a w ostatnim czasie (tj. od jakichś dwóch Zlotów) sprawa ta przybrała znów na sile. Kobiety bowiem chcą poczuć się aktywną częścią Ruchu, nie zaś tylko żonami swych "mężów wojowników", zlotowych aktywistów; chcą również mieć głos w sprawach Zlotu czy PRPI. Rzecz w tym, że zdominowany pierwiastkiem męskim Ruch, nie dopuszcza nawet myśli o zmianie dotychczasowego porządku i "przyznania" kobietom praw, o które się dopominają. Problem tkwi też w samych kobietach.

               Jak i w poprzednich latach (choć z pewnymi przerwami), tak i w roku 2004 pojawiła się na Zlocie kwestia kobiet w Radzie Zlotu. Głównym argumentem przeciwko, który wysuwało wielu indianistów, jest pogląd, że w tradycyjnych społecznościach indiańskich kobiety nie pełniły funkcji przywódczych, wojennych i nie miały decydującego głosu w sprawach plemiennych. Taki właśnie pogląd pokutuje w Ruchu. Jako zagorzała zwolenniczka Ligi Irokezów zdecydowana jestem ten pogląd obalić. W momencie pierwszych kontaktów z białymi irokeskie kobiety stały o wiele wyżej w hierarchii społecznej niż kobiety europejskie. Muszę też podkreślić, że w społeczeństwie matriarchalnym, jakim było społeczeństwo Irokezów, kobiety pełniły kluczową rolę. Wszak każdym długim domem rządziła najstarsza kobieta w klanie, to do długiego domu kobiety wprowadzał się mężczyzna w momencie zaślubin i to względem jej rodziny przyjmował różne zobowiązania. Wszyscy chyba słyszeli o Radzie Matek, podejmującej ważniejsze decyzje plemienne, wyznaczającej przywódców i mianującej wojowników. Na naradach Ligi to właśnie kobiety reprezentowały swych małoletnich synów. Przykłady zatem można by mnożyć, i jestem pewna, że Liga Irokezów nie jest tu wyjątkiem. Pytanie zatem jest takie, czy Zloty PRPI są zlotami z zasadami stricte „równinnymi”, czy też "przedstawiciele" innych indiańskich narodów (których przecież u nas nie brak) mają również prawo głosu? Ruch jest przecież Ruchem Przyjaciół Indian, zatem WSZYSTKICH Indian, nie zaś tylko jednej określonej grupy. Nie można więc dyskryminować zwolenników plemion innych niż równinne.

           Przede wszystkim należy zaś pamiętać o tym, że jesteśmy dziećmi naszych współczesnych czasów, w których kobiety aktywizują się w rożnych dziedzinach życia, a tzw. feminizm jest silnie manifestowany m.in. poprzez aktywność zawodową, obejmowanie kierowniczych stanowisk, zamianę tradycyjnych ról w rodzinie, dążenie do równouprawnienia i wydawanie opinii w ważnych sprawach dotyczących współczesnego świata. Czy jest to dobre czy złe - niech każdy sam oceni, lecz taka jest rzeczywistość, a społeczność zlotowa jest społecznością sztucznie stworzoną na nasze potrzeby. Fakt  - będąc na Zlotach, a zwłaszcza na spotkaniach Takini, próbujemy odtwarzać pewne tradycje indiańskie i przyjmować pewne modele zachowania i postępowania. Lecz choćbyśmy się nie wiem jak bardzo starali, na zawsze pozostaniemy Białymi, nie zaś Indianami, choć pewnie z całe duszy i całego serca się z nimi utożsamiamy.

           Zdecydowanie jestem przeciwna tworzeniu osobnej Rady Kobiet, gdyż nie ma ona najmniejszych podstaw, by zaistnieć i działać. Wszelkie dotychczasowe spotkania, mające taką radę imitować, kończyły się tym samym: warunki sanitarne, bezpieczeństwo dzieci, etc. Nie neguję ważności tych spraw, jednak uważam, że są to kwestie, które KAŻDY organizator Zlotu powinien brać ZAWSZE pod uwagę, tym bardziej, że Zloty stały się tradycją wielu pokoleń i przyjeżdżają na nie całe rodziny z dziećmi w różnym wieku.

Nie kwestionuję też potrzeby spotykania się kobiet w celu podzielenia się swoją wiedzą rękodzielniczą, kulinarną czy tez inną, lub chociażby w celach czysto towarzyskich; jest to również bardzo potrzebne, ale na to nie trzeba osobnej rady. Uważam, że to właśnie kobiety powinny wyjść z inicjatywą takich spotkań, nie zaś buntować się, wyrażać dezaprobatę, i czekać aż propozycja wyjdzie od organizatora. Dziewczyny! Jeśli chcemy coś robić - róbmy to! Jestem świadoma, że wiele z nas ma liczne obowiązki rodzinne, od których nie jest w stanie uciec nawet na Zlocie, ale – wybaczcie - jest to rzecz, którą musicie same rozwiązać we własnym zakresie (być może dzięki mężom, czy też licznym „ciotkom” zlotowym).

Mimo swego "nie" dla Rady Kobiet, zdecydowanie jestem za tym, by kobiety mogły uczestniczyć i mieć głos w Radzie Zlotu. Nie brak przecież u nas kobiet mądrych, kobiet aktywnych, lub zasłużonych. Czemu więc nie miałyby - tak jak nasi mądrzy, aktywni i zasłużeni mężczyźni - mieć prawa wyrażania swej opinii na tak ważnym, jak się zdaje, forum, jak Rada? Właśnie tam każdy, kto ma coś mądrego, istotnego i ważnego do powiedzenia winien mieć głos. Rada jest miejscem, gdzie każda aktywna i widoczna grupa w Ruchu (stowarzyszenie, zespół, etc.) powinna mieć swego przedstawiciela, niezależnie od tego, jakiej jest on płci. Jednak by stało się to możliwe w przypadku kobiet, konieczna jest ich faktyczna aktywność. No i tutaj błędne koło się zamyka; bo kobiety z rożnych względów nie mają czasu lub możliwości, by działać. Ale jest pewna grupa dziewcząt czy kobiet, które mogłyby coś zainicjować. Często, niestety, brakuje odwagi, siły, motywacji, czy - co gorsza - pomysłu. Powtarzam zatem swoje śmiałe słowa - wystarczy chcieć! Jest przecież tyle dziedzin kultury indiańskiej, które można by zgłębić, tyle wdzięcznych dla kobiet tematów! Ba, można by powiedzieć, że indianizm jest studnią bez dna, z której można czerpać wiedzę, siłę i pomysły do samorealizacji i dawania siebie innym, wystarczy tylko sięgnąć. Tym bardziej, że w dobie komputeryzacji i internetu istnieje nieograniczony wręcz dostęp do różnych informacji. Wystarczy zauważyć zanik licznych dawniej stowarzyszeń, upadek w dziedzinie tradycyjnych tańców i muzyki, brak obecności rzemiosł indiańskich innych niż paciorowanie, a przecież jest ich bez liku!

Niech nikt zatem nie mówi o braku możliwości. Zespół Ahsen Yakonkwe (dziewczyny - Tewa & Lozen - z całego serca Wam dziękuję!), który mam przyjemność i radość wielką współtworzyć, który dopiero na ostatnim Zlocie miał okazję się nieco ujawnić, jest żywym przykładem na to, że można - nawet zaczynając od zera - mozolnie, krok po kroku, osiągnąć chociażby maleńki sukces w propagowaniu jakiegoś aspektu kultury indiańskiej. Nikt nie mówi, że jest łatwo - same też strawiłyśmy mnóstwo czasu, energii i wysiłku na nasze muzyczne poszukiwania - a jednak mogę śmiało i dumnie powiedzieć: udało się.

             Pojawia się tu też przy okazji pytanie o przyszłość Ruchu i kierunek w jakim on zmierza. Chylę tutaj czoła przed braćmi Rzatkowskimi, zespołami Huska-luta i Maka-Sapa za wielki wkład w rozwój naszych polskich pow-wow; przed Anią, Olkiem i całą grupą muzyki andyjskiej za wysiłek włożony w propagowanie muzycznej kultury Ameryki Południowej - gdyż to głównie dzięki tym ludziom można powiedzieć, że na Zlocie "coś się działo". Nie możemy jednak tylko na ich barki kłaść ciężaru rozwoju Ruchu i motywacji społeczności zlotowej do podjęcia jakichkolwiek działań! Zloty mają być przede wszystkim okazją do wymiany różnych doświadczeń na polu indianistycznym, nie zaś tylko spotkaniami miłośników indianistów, a zatem kółkami wzajemnej adoracji, niewiele mającymi wspólnego z Indianami i indianizmem. Gdzie się podział Duch dawnych Zlotów? Gdy pojawia się takie pytanie, zdaje się, że sytuacja staje się dość poważna... Być może jednak się mylę i Ruch doświadcza obecnie tzw. "sezonu ogórkowego", po to, by za jakiś czas znów rozkwitnąć ze zdwojoną siłą.

               Słów o tym można by napisać bez liku. Pozostawiam jednak w tym miejscu   powyższe kwestie do przemyślenia i zastanowienia się "co dalej" - być może jako początek jakichś zmian czy chociażby podjęcia owocnej, mam nadzieję, dyskusji.

 

Giweyo!

 

Aleksandra Grątkowska  ("Sheawhe")

e-mail: mariquita8.ol@wp.pl