Blade zimowe słońce przebijało czasem zachmurzone niebo, żaba bujała się leniwie po szosie. Jagna nieustannie nękała Cienia, by puszczał Black Fire. Zatopiona w myślach przemierzałam ogromne przestrzenie Południowej Dakoty.
- Far - powiedział wtedy Guss, pokazując bezbrzeżny ocean traw.
Cień zamienił się w Gussa, a krajobraz Mazur w prerię.
- Wiesz Jagna, kiedy jeździliśmy z Gussem i widzieliśmy konie czy inne zwierzęta, Guss zawsze wystawiał rękę i brał energię. Potem kładł dłoń na swojej ogromnej klacie i ja też robiłam to samo.
- Rany, ale tęsknisz.
Pochyliłam głowę. Tęsknię...Tęsknię tak, aż boli coś w środku. Pogubiłam się kompletnie, kiedy Bluewind nie pozwolił kupić mi kawy w plastikowym kubeczku, bo to Polska i kawę wypijemy w przydrożnym lokalu. Podróż do Gdyni, do Derki, zamieniła się w podróż po Dakocie a mój Brat Prawie Krwi zburzył mi mój obrazek.

W "jurcie" panuje półmrok. Jest mi zimno po podróży i tyle nowych ludzi wokoło. Nieufność dzwoni w głowie. Nie chcę się misiować z nikim. Bartek Źródło pali zioła i opowiada. Obrazy, słowa, koza rozgrzana do czerwoności, znajomi ludzie przy mnie - odpływam do domu Gussa Yellow Hair. Patrzyłam. Nieufność we mnie przywarowała z postawionymi uszami, jak wilk, zawsze czujny, zawsze gotowy do ataku. Nie będę uczestniczyć w żadnych ceremoniach, jeśli komuś nie ufam. A tu się coś szykuje. Bart, choć nie wie o tym, oswaja mojego wilka. Brzmienie jego głos, język ciała, czuję, że jest prawdziwy. Dużo śmiechu. Potem dorzuca do Zawiniątka Ruchu Przedmioty, które przywiózł z Sun Dance. Jakże naturalny i prawdziwy jest na tle człowieka, na swój prywatny użytek nazywanego przeze mnie "medicine man" , który z naklęcznej postawy pełnej namaszczenia w stosunku do swojej misji dla świata, zamienił się w sztucznego luzaka. Zdegustowana patrzyłam, jak puszy się w kręgu, zdegustowana słuchałam jego świetnych pomysłów na życie innych ludzi. To dziwne, ale nie usłyszałam od Źródła bodaj cienia sugestii, jak inni mają żyć.

Gotujemy zupę jagodową. Bartek na jutro potrzebuje zupy z babską energią. Energia jest babska jak najbardziej, bo chichoczemy z Jagną, troszkę "chlipiemy" nad babskimi smutkami. Jak kobiety w kuchni.

Nocą nie mogłam spać. Myśli zamienione w oszalałe mustangi gnały po prerii. Nie pamiętam po co przyszedł, chyba zapytać o coś.
- Chodź tu do mnie natentychmiast.
Gramolę się z posłania i zawisam mu na szyi. Właściwie nie wiem dlaczego to robię. Nie jestem małą, płaczliwą kobietką, a od jakiegoś czasu nie jestem już tak bardzo otwarta na ludzi i na pokazywanie uczuć.
- Dziękuję, Bart.
- Za co?
- Żebym wiedziała za co, to bym cię zabiła.
Zasypiam.



Inipi rozpocznie się lada chwila, a ja wciąż nie wiem, czy chcę w tym uczestniczyć. W ostatniej chwili decyduję się na wejście. Ostatecznie wyjdę, jeśli uznam, że nie czuję się dobrze. Nie mam ochoty na szamanizm. Spode łba przyglądam się ceremoniom poprzedzającym Szałas. Źródlane poczucie humoru rozładowuje odrobinę moją nieufność. Odrobinę tylko, bo widzę też mojego ulubionego medicine mana. Nie wiem, nie wyobrażam sobie, jak mam modlić się w obecności tego człowieka. Jak otworzyć duszę w obecności kogoś, do kogo nie mam zaufania, kogoś, kto w moim odczuciu traktuje ludzi instrumentalnie, w zależności od swoich potrzeb. Dygocząc z zimna wchodzę do Szałasu.

- Nie jestem żadnym medicine man - mówi Bart i jest w tym tyle pokory wobec świata i wobec Ceremonii. Chcę usłyszeć, co ma do powiedzenia mój ulubiony medycine man, ale nie odzywa się.
- Kasia, pomodlisz się nad zupą z jagód.

Wpadam w popłoch, bo w Allen była tylko woda do picia i fajka na koniec Inipi, nie wiem, co mam powiedzieć, nie wiem, dla czego akurat ja mam się pomodlić, czuję, jak zaczynam dygotać z przerażenia. Jak wtedy na Sun Dance, kiedy pewien Oglala kazał mi uczestniczyć w ceremonii Canupa. Ale Szałas Potu wystartował, Loco podał pierwsze kamienie i walcząc z własnym przerażeniem, odmówiłam modlitwę. Kłęby pary wypełniły Przestrzeń, wypełniły mnie.

Ciężko jest modlić się, kiedy fale gorąca wdzierają się w płuca, kiedy lęk, że ludzie zabiorą mi powietrze, paraliżuje myśli. Jestem klaustrofobikiem. W ciemności odnajduję odrobinę śniegu pomieszanego z błotem i odrobinę bezpieczeństwa. Emocje przelewają się we mnie jak fale. Głos Bartka prowadzi jak światło, uczucia wibrują w nim bez osłon. Czuję BEZPIECZEŃSTWO. Czuję ZAUFANIE.

- Ludzie, śpiewajcie, bo gardło mi wysiada.
Sat śpiewa jakąś pieśń. Potem ktoś z chłopaków, nie pamiętam kto. Z podziwem i szacunkiem słucham jak Leon śpiewa i sama też cichutko mruczę. Kiedy słyszę pieśń Canupa z Sun Dance, emocje ruszają jak lawina. Za szybko! Nie jestem jeszcze na to gotowa. Rozerwą mnie, jeśli nie wyjdę. Głos drga mi niebezpiecznie, kiedy modlę się głośno. Nie boję się płaczu, boję się, że nie poradzę sobie ze sobą. Boję się, że będę wrzeszczeć w ciemność.


Po czwartej części wychodzę. Nad garnkiem zupki wegetariańskiej mamroczę modlitwę. Czuję jak fala ciepłej energii od głowy po czubki palców a potem odwrotnie przenika moje ciało. Gardło ściska mi się, szeroko otwieram oczy...


Nie wiem ile czasu mija, kiedy ludzie zaczynają wracać do domu. Troszkę rozmawiamy, ale jakoś inaczej. Może bardziej łagodnie. Łzy spływają mi po policzkach. Bez zapowiedzi, bez ostrzeżenia. Pośpiesznie wycieram oczy. Czy poczucie bezpieczeństwa może być niebezpieczne? Może. To jak wyjście z innego świata i wejście w inny, obcy świat. Wtulam się w ramiona ślicznej dziewczyny i pęka coś we mnie. Nie potrafię powstrzymać płaczu. Chlipię jak dzieciak.

Jak mam powiedzieć "Dzięki Bart"? Jak mam powiedzieć " Dzięki ludzie za to, że mogłam być tam wtedy z wami, że daliście mi odrobinę siebie "? Jak wytłumaczyć, że choć tak rzadko, to ta cholerna empatia jest też błogosławieństwem, bo mogłam dotknąć ludzkich dusz. Bo odważyłam się odrobinę odsłonić swoją duszę.
Nie ma atmosfery nabożności tylko spokój. Tak jak wtedy, wśród Oglalów, mogę śmiać się, gadać o gwiazdach albo po prostu BYĆ. Trzymać kogoś za rękę, jeśli płacze albo wypalić tytoń nie mówiąc nic. Przekazać innym to, co dostałam.

Zbieram się do odjazdu. Nie żegnam się ze wszystkimi. Czuję, że nie z każdym mogę się misiować, a z niektórymi nawet nie chcę rozmawiać. Tak zobaczyłam ich dusze i dlatego NIE. Ale z tymi, z którymi, to zrobiłam, pożegnałam się z miłością.

Yegman