Native Smile

 

- Nigdy się tego nie nauczę - myślałam mamrocząc obelgi pod adresem paciorów.

Rozdrażniona pociągnęłam pocztę.

Do Polski mają przyjechać jacyś Indianie z Kanady, mają robić film o miejscach eksterminacji ludzi i proszą o pomoc.

Właściwie, to czemu nie…

“Hi Trent…” wiadomość została wysłana. W zasadzie nie czekam na odpowiedź, bo sporo ludzi też napisało.

Dwa dni później dostałam odpowiedź. Wymieniamy jeszcze kilka maili o oczekiwaniach, o sobie i o tym, że przyjeżdżają w piątek. Trent jest Assiniboine Sioux, a Sheila i Jonathan to Cree i Assisiboine. Nie jestem pewna, czy Trent nie pomylił się pisząc ostatnią nazwę a ja nie jestem żadnym ekspertem.

Nie chcą jednoosobowego komitetu powitalnego na lotnisku, ale Trent będzie dzwonił do mnie wieczorem.

Oczywiście nie zadzwonili, za to dwa dni później dostałam wiadomość, że są w Krakowie i podoba im się Rynek. Mi też się podoba, więc nie dziwię się, tylko czasem nie mogę przyzwyczaić się do Indian Time a oni fundują mi to w pełnym zakresie. Jutro przyjeżdżają do Warszawy i zadzwonią.

Zadzwonili, no jasne. O drugiej w nocy. Czasem śpię o tej godzinie i traf chciał, że właśnie tej nocy spałam.

Wiele razy dzwoniliśmy do siebie aż w końcu udało nam się spotkać.

Zapukałam w hotelowe drzwi a potem dłuuuugo podnosiłam głowę do góry. To największy facet jakiego widziałam w życiu.

- Jestem Kasia.

- A ja Trent. To jest Jonathan.

Tym razem normalny gabaryt.

Pokazuję im zdjęcia z Pow Wow, kilka swoich fotek z South Dakota. Kiedy widzą Ankę Lipecką, są zaszokowani.

- Czy to paciory? – Jonathan ma w oczach niedowierzanie. Kiwam tylko głową, ale sama

nie mogę uwierzyć za każdym razem, kiedy widzę Ankę.

- Czy to Pow Wow?

- A te pióra są z jakiego ptaka?

Przyglądają się tipi na jednej z fotek.

- To Południowa Dakota?

- Nie, to zlot w Polsce.

Pytaniom nie ma końca.

Mam wrażenie, że podoba im się to, co widzą.

Leniwym krokiem spacerujemy po Starówce. Chcę opowiedzieć im coś o Warszawie, ale oni wszystko wiedzą – swoje lekcje odrobili świetnie. Jednakowoż udaje mi się pokazać im parę miejsc, które zrobiły na nich wrażenie.

Pytają, jak to ze mną było, jak to się dzieje, że inni ludzie interesują się Native People. Moja historia jest jedną z wielu historii ludzi z Ruchu; opowiadam im głównie o ulicy. O tym, że jak jakaś kobieta ma te śmieszne frędzle przy torbie lub na spodniach to może jej się wydawać, że to jest strasznie indiańskie. Opowiadam o tym, że ulica myśli, że Indianie to jeden naród a już na pewno lepiej wie, co Indianie palą w fajkach pokoju. Jakoś tak schodzimy na Wounded Knee a potem na Ceremonie. Pytają mnie o Taniec Słońca. Podoba im się, że nie tańczyłam. Nie tańczyłam, bo Sun Dance mnie przerosło. Myślę, że trzeba mieć dużo siły by uczestniczyć w Sun Dance. Dlaczego Biali zaczynają uczestniczyć w Ceremoniach? Nie mam pojęcia. Może mają kompleksy i potrzebują władzy albo sławy. Ale myślę też, że w Europie chrześcijaństwo zmierza ku schyłkowi. Wielu ludzi odeszło od swojej religii. Ja odeszłam od swojej religii. A przecież wielu z nas potrzebuje duchowości.

Tylko gdzie jest różnica pomiędzy szacunkiem i zgodą a manipulacją?

W skrócie opowiadam im, co dzieje się w Polsce, o tym, co dzieje się w Ruchu. O tym, że Natives też przyjeżdżają do Europy i organizują płatne ceremonie. Chyba nie są zadowoleni, bo nie mówią nic, tylko patrzą mi prosto w oczy.

- Powiedzcie, co myślicie o Inipi z Białymi. Czy to dla was w porządku czy raczej nadużycie?

- Kiedy miałaś ostatnie Inipi?

- Tydzień temu.

- Moim zdaniem możesz uczestniczyć w Inipi. Dobrze, że w tym uczestniczysz.

Więc gadamy tak sobie spokojnie, bez podejrzliwości, o Black Hills, Little Big Horn, i o moich ukochanych Badlands. To przyjemne, rzucać hasła i rozumieć się.

- Kasia, chcemy zrobić film o PRPI. Czy możesz coś zorganizować?

- Nie jestem pewna, Trent, mnóstwo ludzi wyjechało prowadzić wioski indiańskie, ale zrobię, co będę mogła.

- Fajnie będzie, jeśli zorganizujesz to spotkanie w czyimś domu, wiesz, z klimatem.

- Nie mogę ci obiecać, ale będę gadać z ludźmi w tej sprawie.

Posyłam w świat wiadomości, ale bez efektu.

Bez oceny ale i bez komentarza.

Dzień później zażenowana staję znów przed drzwiami hotelu.

Trent kadruje każdą fotę – prosił, żebym przyniosła więcej zdjęć. Pyta o każdego człowieka.

Opowiadam im o Sat Okhu. On też pochodzi z Regina. Opowiadam wszystko co wiem, o tym człowieku; że jest pół-Shawnee, że uciekł z transportu do Oświęcimia, był partyzantem.

- Czy wyglądam jak Native?

- Nie.

- Nie? Dlaczego?

- Bo masz skórę jak wasicu.

- Nie wiem dlaczego tak jest.

- Nie martw się, masz native smile.

- Jak to native smile?

- Nie potrafię ci tego wytłumaczyć. Masz po prostu native smile.

- Co cię najbardziej interesuje w naszej kulturze.

- W zasadzie głównie Pow Wow, ale w to wchodzi i sztuka zdobnictwa i pieśni. Interesuje mnie również sfera duchowa, ale mam szacunek dla Ceremonii i jeśli istnieje coś, czego nie powinnam robić, nie ma sprawy. Szacunek dla czyichś wartości też jest formą duchowości.

Nagranie zajęło dwie godziny.

- Dlaczego nie mieszkasz w rezerwacie, Trent?

- Mam blisko do pracy i na uniwersytet. Ale często jestem w rezerwacie – dodaje po chwili.

Przez pokój przewijają się ludzie. Było ich więcej niż trzy osoby.

- To jest Kasia. Interesuje się naszą kulturą. Tu w Polsce mieszkają ludzie, którzy interesują się nami. Oni mają nawet swój Ruch.

- Nawet nie wyobrażałam sobie, że ktoś może tym się interesować - zdumienie w oczach.

Facet który jest prawie tak wielki jak Trent, ogląda fotki.

- Grand Entry – śmieje się, może nawet trochę złośliwie.

- Nie śmiej się, to ważne dla nas. Jak jesteś taki mądry, to powiedz mi co to jest - wygrzebuję ze stosu zdjęć fotkę z ahayapi i wojapi. (tradycyjne potrawy Lakotów)

- To jest indiański chleb…

- A to fioletowe?- już wiem, że go mam.

- Jagody?

- I ty jesteś prawdziwy Native? Prawdziwy Native wiedziałby co to jest. Ty jesteś zwykły wasicu.

- Wasicu!!! Wasicu!!! – jego oburzenie niebios sięga a ja nie potrafię już powstrzymać śmiechu. Kopię go w kostkę.

- Żartowałam - próbuję go udobruchać więc znowu wracamy do zdjęć. Jego uwagę przyciąga fotka z dzieciakami na zlocie.

- Te dzieci są z obozu czy przyszły popatrzeć?

- Są z obozu, mamy już drugie pokolenie.

Przygląda się Maka Sapa.

- To bębniarze?

- Aha.

- Jestem śpiewakiem Pow Wow.

- Aha! - śmieję się – jak mieszkałam w Rez, każdy facet który ze mną rozmawiał, był medicine man.

- Nie jestem medicine man, jestem śpiewakiem. Idę od ciebie, ty pyskata babo!

Wychodzi ale po chwili wraca z aparatem.

- Chcę mieć zdjęcie z tobą.

Czuję, że między mną a nimi zaczyna się dziać coś fajnego.

- To pióro orła jest dla ciebie.

- Trent, nie wiem, czy mogę…

- Możesz.

Sheila patrzy na mnie uważnie. Mięknę lekko pod jej wzrokiem. Czarne, przenikliwe oczy Rdzennej Kanadyjki….

- Tańczyłaś? – pyta, kiedy Trent opowiada jej w skrócie o moim pobycie w Pine Ridge.

- Nie. Jestem za mała na to. Crow Dog pozwolił mi tylko być.

- Suknię kupiłaś?

- Zrobiłam. Wszystko robimy sami, bo w Polsce nie ma takiego sklepu. Z resztą lepiej jest robić samemu. Można oddać siebie.

Jak wszystkie kobiety na świecie, rozmawiamy o ozdobach. Sheila mówi coś o pierścionku, który ma na palcu, ale mój angielski jest za cienki.

Opowiadam o Bartku Źródle i o Blackfeet i o przekonaniu jakie Źródło w nich zaszczepił.

Śmiejemy się, bo trudno wyobrazić sobie Polaków jako inne plemię zza oceanu.

- Kiedy wrócicie?

- W przyszłym roku.

- Dopiero?

- Żegnaj Kasia.

- Nie mów “żegnaj”- mów “ Toksa Ake”.

Trent pochyla się nade mną, by uściskać na do zobaczenia.

Wdycham zapach słodkiej trawy…

Yegman