Anti-Columbus Day
Z początku miał być to marsz, ale zasugerowałem coś bardziej w
formie happeningu. Wolałem zrezygnować z pompatyczności i tendencyjności: IMHO
demonstracja, transparenty w Polsce zaczęły mieć oddźwięk pejoratywny: ludzie są po
prostu zmęczeni ciągłymi protestami różnych innych grup (społecznych). Spodobało
się:). Zająłem się też plakatami: najpierw edycja z przyjacielem, potem drukowanie:
było ciężko, termin się odwlekał, bo i z kasą cienko, ale poszło... Samo
rozwieszanie jednak kończyło się wielkim rozczarowaniem: plakaty były prawie
natychmiast zrywane, prawdopodobnie bardziej ze złośliwości niż walki marketingowej-
na mojej pracowni w UW plakat przetrwał do początku zajęć (8 dni) zanim został
zerwany, gdy powiesiłem drugi, przetrwał zaledwie osiem godzin... Blue jeszcze
zachęcił mnie, byśmy z jego znajomą rozwiesili trochę więcej (gdyż dostał dużo
więcej od kolejnego zaangażowanego indianisty)- co zostało brutalnie przerwane przez
gradobicie:)
Po długich naradach przez GG nadszedł wreszcie 11 października:
plan był, żeby o 18 spotkać się u Ani w domu. Do ostatniej chwili walczyłem, by móc
wziąć z pracy kamerę cyfrową- udało się, szybko w sobotę rano podskoczyłem na
Uniwersytet, podładowałem kamerę i wybrałem się na Saską Kępę. Punktualny i...
jedyny... Indian Time, grrrrrrrr... Ludzie zaczęli się zbierać około wpół do ósmej.
Po wszystkich sprawach związanych z przywitaniem się, zapaleniem papierosa i zjedzeniem
sałatki z ryżem zaczęła się narada i przygotowywanie dużego formatu plakatów.
Zaplanowane było obejrzenie filmu "Thunderheart" ("Za głosem serca"-
kto to tłumaczył???:), Niestety zaczęło się robić późno a do mojego domu
dojeżdżał tylko jeden autobus (w weekendy, co pół godziny), więc musiałem wyjść
wcześniej. Zostawiłem kamerę i pojechałem przygotowywać się do następnego dnia.
Nie mogłem jednak przyjechać wcześnie, pojawiłem się ok. 12:30.
Widok był raczej rozczarowujący, grupka bodajże dwunastu osób i dyskretnie
przyglądający się z boku policjanci. Kruk właśnie rozpoczął śpiewać
"Honouring Song". Atmosfera była miła, mimo nawet rzęsistego deszczu, który
zaczął wkrótce padać. Deszcz jednakże odstraszył przechodniów. Rownież sama
ambasada wydawała się martwa i głucha. Nie było to jednak tak ważne, podczas gdy
flaga przy ambasadzie
leniwie zwisała ledwo się poruszając, nasza: Dwa
Księżyce, trzepotała odważnie na deszczu. Ada rozdawała ulotki niedobitkom
próbujących uciec przed deszczem. Blue trochę poprzemawiał, potem razem z Yegman i
Krukiem zaintonowali kilka hitów zlotowych... i nie tylko (Walela mogą jednak spać
spokojnie):). Zbliżała się trzynasta, a na dodatek zaczęło lać na całego: trzeba
się było zbierać. Darek zadecydował o spacerze do Placu Zamkowego. Zaczęliśmy
również rozdawać ulotki, a w międzyczasie zacząłem przekomarzać się z nim na temat
zdań wypowiadanych przy wciskaniu ich ludziom:).
Zainteresowanie było nadspodziewanie duże, sam czasem byłem
pytany, kim jesteśmy i przeciwko czemu protestujemy. I tak na drodze przez Plac Trzech
Krzyży, Nowy Świat i Krakowskie Przedmieście rozdaliśmy wszystko, co mieliśmy:
pięćset.
Na placu zamkowym trwały przygotowania do świętowania rocznicy
pontyfikatu papieża, ale i tak spotkaliśmy się z zainteresowaniem kwestujących
harcerzy, hinduskich turystów oraz starszego pana, który starał się nam cos
udowodnić, ale nie za bardzo chyba sam wiedział, co... Poza tym rozpocząłem
"sesję zdjęciową" odzyskaną kamerą:). Zaczęto i nas także filmować. Kto
jednak pozostaje tajemnicą... Pokrótce zaczęliśmy się wycofywać w kierunku Ronda De
Gaulle’a, by wrócić do domu Ani. Zrobiłem jeszcze kilka fajnych zdjęć, po czym
kamera zdechła, i zaczęło lać... U Ani wyschliśmy i zaczęliśmy oglądać
"Lakota Woman". Po godzinie ja zacząłem się zbierać do domu. Jeszcze tylko
naładowaliśmy kamere, ponarzekaliśmy na temat materiału filmowego i kaseta się
zrąbała w dwóch miejscach... ale było fajnie...
Do następnego razu,
Rambo