05 października 1813 roku...

 

Dzień jak co-dzień niecodzienny dla mnie od wielu lat.

Tecumseh. Wódz Indian Shawnee. Zginął. Zginął za to, w co wierzył, zginął bo tak miało być Jemu pisane...

"Jedno plemię jest jak gałązka, którą byle wiatr złamie, związane konfederacją są jak drzewo, którego najsilniejszy wiatr nie powali".

 

Wiesz, dziś jest znowu 5. października, tylko trochę inne czasy.

Coś się zmieniło? Dla Indian? Dla mnie przez te kilkanaście lat zajmowania się kulturą Tubylczych Amerykanów?

TECUMSEH

Umocniła się we mnie wiara i siła w to co czynię, nie zniszczy jej niczyje słowo ni czyn. Nauczyłem się - czerpiąc z dumy plemion indiańskich - nauczyłem się wolności poszanowania w innych, w sobie; nauczyłem się słuchać Serca i podążać jego Drogą; nauczyłem się słuchać Ciszy i Wiatru; nauczyłem się, że jestem do końca tak bardzo sam, ale mam Przyjaciół, tak jak i ja samotnych, lecz silnych. Tak jest dobrze, Przyjaciele wspomagają mnie, ja ich.

Tecumseh... nauczyłem się dzielności w wierze w swoje czyny i słowa, wytrwałości w dążeniu do niedoścignionego zdawałoby się.

Tecumseh... nauczyłem się szacunku dla Matki Ziemi i Ojca Niebo, nie bacząc na to, jak i kto Ich nazywa - to ich wiara, ja ją szanuje.

Tecumseh... nauczyłem się Pokoju w Sercu i przyjmowania z dumą i pokorą codziennie Nowego Życia

Tecumseh... - nie jestem Indianinem, ale chyba wiem co znaczy być Wiatrem...

Bluewind, 05.X.2000r

 <-