[Wykorzystanie niniejszej Publikacji w całości lub części wyłącznie za pisemną zgodą Autorki lub Webmastera]



Katarzyna Krępulec



Stanisław Supłatowicz
Niezwykła biografia Sat-Okha, czyli jak się zostaje legendą


[ Powrót do części 1 ]

[ część 2 ]

Rozdział III.



POLSKI RUCH PRZYJACIÓŁ INDIAN


Ruch, w którym mam niezwykłą przyjemność uczestniczyć skupia fascynatów historii i kultury tubylczych Amerykanów, wyznacza wiele ścieżek zdobywania wiedzy, doświadczenia i obserwacji. To droga, która wiedzie do duchowego i materialnego dziedzictwa Indian obu Ameryk. To droga pasji.

Kim są Przyjaciele Indian? Śmiem twierdzić, że to ludzie prawie tak fascynujący jak przedmiot ich fascynacji, bo ich poglądy, charakter, niekiedy nawet całe życie ukształtowała właśnie ta pasja. Stanowią tak barwną i intrygującą całość, ze chyba nikt nie jest w stanie ogarnąć wszystkich jej aspektów. Ujęcie Ruchu w statystyki, liczby, tabele i wykresy zdaje się być karkołomnym i jak dla mnie pozbawionym sensu zadaniem. Żadne schematy nie są w stanie przecież oddać więzi między tymi ludźmi, magii i miłości, która towarzyszy im bez względu na wszystko. Spotykają się mimo dzielących ich niejednokrotnie setek kilometrów, przyjaźnią się mimo różnic poglądów, wykształcenie nigdy nie stanowiło muru między nimi. W większości przypadków, na co dzień są „zwykłymi ludźmi”, pracują, uczą się, wolne chwile poświęcając swym niecodziennym zamiłowaniom. Są jednak wśród nich i tacy, którzy poświęcili im znacznie więcej niż tylko chwile. Dla niektórych, szeroko pojęta indianistyka stanowi sposób na życie. Wszystkich ich łączy ta sama wrażliwość, duchowy związek z tym, co mogłoby się wydawać tak odległe, inne. Ich wszystkich w pewnym sensie wychował Ruch.



1. Ojcowie założyciele i jeden Dziadek


Nie powinien dziwić fakt, że problemem jest określenie dokładnego miejsca i czasu powstania Polskiego Ruchu Przyjaciół Indian. Tak to już jest z wszelkiego typu ruchami, a indianiści mają jeszcze to do siebie, że działają w specyficznie pojmowanej rzeczywistości. Kreacja Ruchu zdaje się być amalgamatem – indywidualnych fascynacji, początkowo przypadkowych znajomości, pragnienia wspólnoty i koncentracji dążeń – który znalazł po prostu swój własny „Indian Time”. W związku z jego tworzeniem, pokusiłabym się o następującą teorię : Ruch to owoc miłości wielu ludzi, dlatego ustalenie ojcostwa zdaje się być rzeczą niewykonalną. Co więcej, jako „dziecko” pozbawione rodziców, przebywało przed uzyskaniem pełnoletniości w wielu rodzinach zastępczych.

W większości przypadków, zanim stali się znawcami tematu, ludźmi świadomie wybierającymi swe życiowe ścieżki, indianiści rozpoczynali swoją przygodę w domowych pieleszach. Papierowe pióropusze, plastikowe łuki, dzikie wrzaski pod oknem sąsiadów były regularnym orężem w walce z szarą rzeczywistością. Który chłopiec nie bawił się w „Indian i Kowboi” ? Który nie wyruszał na wojenną ścieżkę przeciw szczepowi zza rogu ? Która dziewczynka nie rumieniła się, gdy jakiś dzielny Apacz z trzeciego piętra uratował ją z pędzącego dyliżansu (w roli spłoszonych koni – okoliczne „Burki”) ? Dziecięca fantazja nie była na szczęście jedyną formą poznana kultury ludów tubylczych Ameryki. Młodzi hobbyści mogli oglądać, słuchać i czytać o obiektach swoich fascynacji.

Już w drugiej połowie lat 40-tych i w latach 50-tych część naszego społeczeństwa, nie dotknięta analfabetyzmem mogła sięgnąć po powieści Karola Maja, J. F. Cooper’a, Grey Owl’a, Arkadego Fiedlera, Alfreda Szklarskiego, Longina Jana Okonia czy Sat-Okha. Pojawiły się również opracowania poświęcone tematyce indiańskiej, np. „Księga Indian” Ewy Lips, „Pamiętnik żołnierza Korteza” B. Diaz del Costillo, „Prawdziwe życie Skórzanej Pończochy” F. von Gagern, „Gdy Słońce było bogiem” Z. Kosidowskiego, „Czciciele kojota i kruka”, Przewłockiej. Pozycje popularnonaukowe i naukowe rzadko jednak dawały się „wytropić” i były prawdziwymi perełkami dla szczęśliwców, którzy czerpali z nich wiedzę. Reszcie pozostawały powieści młodzieżowe, kino, później telewizja. „Istotną rolę w kształtowaniu wizerunku Indianina – pisze „Cień” – odgrywały też popularne westerny – zarówno te amerykańskie (w których Indianie rzadko mówili, czasem coś pokrzykiwali, a często i szybko ginęli), jak i dość liczne obrazy produkcji wschodnio – niemieckiej i jugosłowiańskiej (w których Winnetou i jego bracia wyrastali na ludowych bohaterów i pozytywne wzorce osobowe dla całej socjalistycznej młodzieży).”125 Zawsze można było liczyć w kwestii dokształcania na popularną prasę młodzieżową: „Zielony Sztandar”, „Świat Młodych”, „Płomyk”, „Płomyczek”. Pojawiły się także filmy dokumentalne polskich podróżników (że wspomnę tylko najsławniejszą parę ówczesnego ekranu – Elżbietę Dzikowską i Tony’ego Halika). Był „Klub Sześciu Kontynentów”, „Ekran z bratkiem” i „Teleranek”)

Z czasem dziecięca pasja przestała był tylko formą spędzania wolnego czasu i przekształciła się w autentyczne pragnienie podążania ścieżką Indian, w zindywidualizowaną więź z ich światem. Już w latach 70-tych utworzyły się w różnych częściach kraju grupy młodych ludzi poważnie interesujących się historią, kulturą i współczesnością Narodów Tubylczych. W Chodzieży Jacek Przybylak, Jan Łażewski i Marek Kabat założyli „Klub Dakotów”. W Rzepinie powstał klub „Catawba”, wśród jego członków znalazł się Krzysztof Zawojski, późniejszy szef „Kondora” w Wałbrzychu. W Sztumie działała grupa związana z Leszkiem Michalikiem (jego „Stowarzyszenie Żółwi” po dziś dzień rozwija się w myśl nauki indiańskiego nauczyciela Sun Bear’a). W Pucku zaktywizowały się damy, tworząc „Szczep Meskalerek”. Mniej liczne zgromadzenia i kluby powstawały również w Toruniu, Białymstoku, Trójmieście, Koszalinie, Krakowie, Wrocławiu, Poznaniu, Łodzi i Szczytnie. Gdy samokształcenie i zabawa we własnym gronie przestała był w pełni zadowalająca dla członków poszczególnych klubów, zaczęli oni szukać kontaktu z innymi grupami. Miłośnicy Indian odnajdywali się za pomocą wyżej wymienionych gazet czy programów TVP, a również dzięki spotkaniom w gościnnych progach mieszkań Leszka Michalika, Stefanii Antoniewicz i oczywiście Stanisława Supłatowicza. Na gruncie zawiązujących się przyjaźni wygenerowano pomysł zorganizowania krajowego zlotu. Po pokonaniu przeszkód technicznych (np. podejrzliwości władz), dzięki wspólnej akcji organizacyjnej m.in. Leszka Michalika, „Chodzieżaków” i Sat-Okha postawiony został „milowy krok” w historii Ruchu, zrealizowało się marzenie wielu młodych ludzi, nie pozostające bez wpływu na dalszy rozwój działalności polskich indianistów. I Zlot odbył się w lesie nad Jeziorem Strzeleckim koło Chodzieży i trwał tylko trzy sierpniowe dni (23-25.08.1977 r.). Marek „Cień” Nowocień w swojej „Odrębnej Rzeczywistości” – rymowanej kronice losów Ruchu, tak oto opisuje historię „Chodzieży ‘77”:


Przez kilka lat ostatnich z rzędu,

zazwyczaj o sierpniowej porze,

ogień rozbłyskał rozpalony,

w górach, nad wodą, w gęstym borze.


Zjeżdżali się w wybrane miejsce

znajomi starzy oraz nowi,

wspólną zebrani tam ideą,

a także ludzie przypadkowi.


Musiały najpierw minąć lata,

dojrzeć musiało wpierw marzenie,

by w hucznych czasach ery Gierka,

na narodowej błysnął scenie


Kolejny przejaw soc-kultury,

przykrywającej wspólną biedę,

- przez ZHP pilotowany,

Zlot – „Chodzież ‘77”.


Z całego kraju się zjechali,

bądź pojedynczo, bądź grupami,

młodzi hobbyści, klubowicze,

zajmujący się Indianami.


Wybrańcy losu (wszak nie wszyscy,

co chcieli mogli się tam zjawić),

zaczęli mądrze dyskutować,

lub się po prostu w Indian bawić.


Niemały wpływ na bieg wydarzeń,

miała obecność Wodza – Sata,

bo każdy, kto miał wolna chwilę,

za fotografią Sata latał.


Przybyli także ludzie z prasy,

z aparatami, notesami,

by cyknąć zdjęcie, zrobić wywiad,

i prawdę zmieszać z wymysłami.


Atrakcji było tam nie mało,

- wystawy, filmy i zawody,

aż wreszcie – już na zakończenie,

nocne po krowi łeb podchody.


Były ozdoby z koralików,

tipi, tomahawk, łuk i strzały,

były też firankowe frędzle,

fotosy, filmy materiały.



Wtedy też pierwszy raz publicznie,

przez puszczę polską echem brzmiało

- przy wtórze bębna i grzechotek-,

Heya, Kanaha, Heya-hao !””126


Jak już wspomniałam, trudno ustalić „ojcostwo” jeśli chodzi o historię Ruchu. Nie było jednego lidera, wszystkie akcje miały co najmniej kilku autorów. Mimo to, w wielu publikacjach prasowych Sat był przedstawiany jako „wódz” polskich indianistów. Być może to kwestia jego medialnej atrakcyjności, fakt, że był bardzo popularnym i cenionym autorem, ideałem nastolatków. W każdym razie jego postać była przez lata „wizytówką” PRPI. I nie ma w tym nic złego - konotacje w prasie są jak najbardziej słuszne. Długie Pióro zawsze wspierał działania Ruchu i nie sposób mu odmówić ogromnej roli w jego kreowaniu. Życie wielu ludzi potoczyłoby się inaczej, gdyby nie spotkali go na swojej drodze. Ale czy był ojcem Ruchu ? Rozmawiając z indianistami usłyszałam kilka odpowiedzi na to pytanie. „Jak najbardziej. Oczywiście, że nim był – twierdzi „Niedźwiedź” – Dzięki niemu jest teraz tak jak jest, dzięki niemu to wszystko tak się rozwinęło. On „maczał w tym wszystkim swoje palce”, kierował nie jako „chief”, ale jego zdanie zawsze się liczyło. Dzięki niemu to poszło w takim kierunki. Gdyby go nie było, wszystko wyglądałoby inaczej.”127 Wielu indianistów nie zgodziłoby się z „Niedźwiedziem” i te same słowa skierowałoby pod adresem innych osób, chyba że mówilibyśmy tutaj jedynie o ogromnym wpływie na kształt Ruchu, ale wtedy rzeczownika „ojciec” należałoby użyć w liczbie mnogiej. Polska indianistyka jest bowiem kumulacją wielu sporych „cegiełek” różnych ludzi. Z drugiej strony, znalazłaby się również spora grupa, która przyznałaby „Niedźwiedziowi” całkowitą rację i stanęłaby za nim murem. Ania Pajchert wydaje się być świadoma złożoności problemu: „Ruch powstał jakby niezależnie od Sata, choć podejrzewam, że dziewięćdziesiąt procent ludzi, którzy później znaleźli się w nim, zaczynało od oglądania Sata w telewizji i czytania jego książek (…). Proponowałabym po prostu inny tytuł – nie ojciec, a może Wielki Przyjaciel?”128 Raczej bezsensowne byłoby rozwodzenie się nad sporem o słowa, dlatego chciałabym przyjrzeć się faktom.

Sat był najstarszym polskim indianistą. Spotkania autorskie umożliwiały mu kontakt z szerokim gronem młodych miłośników Indian, a prowadzone przez niego programy telewizyjne cieszyły się również ogromną popularnością. „Pamiętam „Teleranek” z początków lat 70-tych. Kiedy zbliżał się prowadzony przez Sata cykl „na indiańskiej ścieżce”, nie pozwalałem nikomu podchodzić do telewizora. – wspomina Darek Lipecki, członek toruńskiej grupy „Huu-Ska Luta” – myślę, że dla wielu dziś 50-letnich panów, którzy od dawna nie zajmują się kulturą Indian, wspomnienie Sata było jednym z pięknych epizodów młodości.”129 Poza tym jego wpływ na bieg wydarzeń wydaje się być większy od pozostałych, albo po prostu bardziej zauważalny ze względu na pochodzenie, „Spotkałem go na pierwszym zlocie dwadzieścia siedem lat temu, w Chodzieży. – wspomina Wiesław Karnabal – Wtedy ludzie interesowali się Indianami zupełnie inaczej, niż teraz. Wszyscy traktowali go z szacunkiem, uważali go za Indianina. Poznanie go było zaszczytem, czymś niezwykłym. Był kimś ważnym, innym od wszystkich. Adrenalina rosła. Nie potrafię tego wytłumaczyć. To było coś niesamowitego.”130 Korzenie Sata przyciągały do niego i do Ruchu dziesiątki potencjalnych miłośników kultury Indian, ale również zobowiązywały: „Był ambasadorem Indian w naszym kraju, w bardzo dobrym stylu. Świadczył o nich całym sobą, wszystkim co robił, jak najlepiej. Był Wielkim Człowiekiem wśród nas, ale wcale nie mniej wielkim w skali kraju, czy nawet poza jego granicami. Wszędzie go szanowano. A przez niego również jego naród. – mówi Jan Rzatkowski – Większość ludzi, tutaj w kraju, którzy mają jako takie pojęcie o Indianach, choćby i średnie, zna Sata, choć nie poznało go osobiście - wie kto to jest Sat. I ma duży szacunek . Sat był strażnikiem szacunku dla indiańskiej nacji”131

Kolejna sprawa – gdańskie mieszkanie Stanisława Supłatowicz było otwarte dla fascynatów kultury tubylczych Amerykanów na długo prze wyklarowaniem się jakichkolwiek ich grup. Osamotnieni „mali Indianie” pisywali do niego po przeczytaniu którejś z jego książek, czy po obejrzeniu „Ekranu z bratkiem”. Po tonach listów, przyszła pora na mniej lub bardziej zapowiedziane wizyty. Przyjmował ich, jeśli tylko mógł. „Tęsknota za moim rodzinnym narodem i dawnym życiem skłoniła mnie, żeby stworzyć tutaj choćby namiastkę kultury, w której się wychowałem”132 – opowiada Sat – „Moi czytelnicy bez przerwy nachodzili nas w domu i denerwowali żonę, więc powiedziałem im, żeby zebrali się gdzieś w lesie, to przyjdę i poopowiadam im o życiu mojego plemienia.”133 Mówiąc to, w żaden sposób nie chciał przypisać sobie wszystkich zasług w organizacji pierwszego indianistycznego zlotu. „Kiedy poznaliśmy Sata, Ruch był w powijakach – wyjaśnia Jan Rzatkowski – Mało kto wie, mało kto chce pamiętać, że zanim zorganizowano pierwszy ogólnopolski zlot, my mieliśmy już za sobą trzy, cztery sztumskie zloty. I tak to się właśnie zaczęło.”134

Następna ważna kwestia – dla wielu polskich indianistów Sat–Okh był pierwszym nauczycielem, przewodnikiem po „czerwonej ścieżce”. „Zaczynałem od najprostszych rzeczy. „Uczyłem budować tipi, tańczyć, śpiewać i wyrabiać indiańskie rękodzieło. – opowiada Sat ostrowskiej „Gazecie” – okazało się, że w żyłach wielu Polaków płynie iście indiańska krew. Teraz, po 25 latach, przyjeżdżając na zloty, mam wielkie wewnętrzne zadowolenie.”135 Niewątpliwie mógł być zadowolony i z siebie i ze swoich podopiecznych. Gros najstarszych najbardziej wytrwałych i zasłużonych indianistów może podpisać się pod słowami Wiesława Karnabala: „Był moim pierwszym nauczycielem. Odkąd go poznałem, czerpałem od niego wiedzę. To on nauczył mnie wszystkiego. Wtedy, dwadzieścia siedem lat temu, ludzie, którzy interesowali się Indianami, ciekawi byli rzeczy prozaicznych – co Indianie robią, jak strzelają z łuku, jak jeżdżą na koniach, jakie wzory mają na strojach,… W miarę upływu czasu, trzeba było sięgać do poważniejszej literatury, dogrzebać się sztuki, zwyczajów, obrzędów, religii, innych plemion. Wtedy Sat szperał w książkach razem z nami.”136 Długie Pióro w początkowym etapie istnienia Ruchu był „chodząca skarbnicą wiedzy”. Dysponował sporym zasobem własnych wspomnień, doświadczenie i wiedzę zdobywał również podtrzymując stałe kontakty z przyjaciółmi zza oceanu. Indianie przysyłali mu bezcenne książki, filmy, wydawane przez nich czasopisma, zdjęcia, swoje rękodzieło. Sat obdarowywał tym wszystkim swoich uczniów. „Bezwzględnie nauczył nas wszystkiego. Przecież to była komuna, w kraju nie było nic, a on przywoził prawdziwe cuda. My uczyliśmy się od niego, a później uczyliśmy innych (…). Do lat dziewięćdziesiątych, kiedy pojawił się „Tańczący z Wilkami”, demokracja, doszło trochę wiedzy, Sat był żyłą złota, na której został wychowany Polski Ruch Przyjaciół Indian. Każdy indianista, co do jednego. Jeśli ktoś snuje historię, że pojawił się znikąd i nie jest niczyim uczniem, to już samo z siebie mówi, kto to jest. – mówi Jan Rzatkowski – (…) Wszędzie gdzie jestem, mówię, że Sat był moim pierwszym i największym nauczycielem. Nie jedynym – miałem innych nauczycieli w Stanach. Ale za każdym razem, jeśli mnie ktoś pyta, mówię: tak, to ja jestem tym człowiekiem, którego uczył Sat i jestem z tego dumny.”137 „Jeśli ktoś całkiem „zielony” przychodził do niego – wspomina Anna Lipecka – cieszył się jak dziecko. -Chcesz zrobić suknię ? Mam taką i taką książkę …. Zawsze pomagał. Poza tym, wszystkie wyjaśnienia techniczne okraszał pięknie wieloma opowiastkami (…). On nas uczył, to on nas obdarował. To był nasz Dziadek. Nas wszystkich. Po prostu Dziadek.”138

No właśnie. Sat latami niepohamowanego dzielenia się swoja pasją i sercem dorobił się w towarzystwie zaszczytnego miana Dziadka. Nie była to dyskutowana decyzja specjalnie powołanego gremium, a tylko spontaniczny odruch woli „gawiedzi”. Ten honorowy „tytuł” mógł przylgnąć tylko do osoby, którą indianiści darzyli ogromnym szacunkiem, którego kochali. Objawy tego uczucia można było zaobserwować za każdym razem kiedy Sat pojawiał się na przeróżnych indianistycznych imprezach. Ktoś kiedyś próbował obliczyć, ile czasu potrzebował Dziadek na zlocie, by przejść z punktu A (np. z faktorii, gdzie obiadował) do punktu B (np. do swojego tipi). Nie sądzę, żeby badanie popularności Sata w ten sposób było miarodajne, choćby ze względu na brak wyniku. Trudno uwierzyć w to, że jakiś socjolog – amator mógł wytrzymać taka próbę czasu – zdarzało się bowiem bardzo często, że przejście z „punktu A” do „B” było zakłócane przez grupy i grupki indianistów nagminnie przecinające w sposób nieokiełznany i falowy odcinek łączący oba punkty, chcąc „za wszelką cenę” przywitać się z Dziadkiem i zamienić z nim „dwa słowa”. Krótka relacja z XIX zlotu w Prostyni koło Kalisza Pomorskiego, doskonale oddaje atmosferę spotkań z Satem: „Dla wielu, zwłaszcza młodych indianistów, możliwość ujrzenia go i usłyszenia na zlotach, stanowi nieodmiennie największą atrakcję naszych spotkań. Sat powraca na nie, od samego początku, co parę lat – wraz ze swym tipi, strojami, książkami i prezentami (w tym roku także z Panią Wandą – swoją sympatyczną żoną). A my znów chętnie gościmy go wśród nas z nadzieją, że nie po raz ostatni.”139

Pytanie, które zadawałam swoim rozmówcom „czy Sata można uważać za Ojca Ruchu ?”, okazało się być nie trafione i rodziło tylko nie potrzebne spory. Jest bowiem niezwykle widoczne, że dla wielu indianistów był on wspólnym mianownikiem Ruchu. Nie warto więc tracić czasu i bezcennej energii na kłótnie o jeden wyraz, skoro okazuje się, że ojców może być wielu, ale za to Dziadek tylko jeden.



2. Zlot


Jedną z możliwości spotkania indianistów jest uczestnictwo w ogólnopolskich zlotach, organizowanych co roku w różnych częściach kraju. Obozy położone są zazwyczaj nad wodą, blisko lasu, a stosunkowo daleko od „siedzib ludzkich”. W bramie przy wejściu na teren obozu dostaniemy plakietki i „Etykietę Zlotową”, której krótka lektura wprowadzi nas w arkana indianistycznych zwyczajów. Dowiemy się z niej jak powinniśmy traktować Matkę Ziemie, na której przyszło nam gościć, czym jest Krąg, co dziać się będzie wokół głównego Ognia. Przeczytamy również o istniejących w Ruchu stowarzyszeniach i ich funkcjonowaniu na zlocie. Nie radziłabym omijać paragrafu „Dzieci, kobiety i mężczyźni” – bez informacji tam zawartych, jednostki bardziej pruderyjne mogą być już tylko zszokowanymi jednostkami pruderyjnymi. Polecany jest również akapit „Indian Time”, dzięki któremu nie będziemy zawiedzeni, jeśli oficjalna ceremonia otwarcia zlotu planowana na godzinę szesnastą, odbędzie się o godzinie osiemnastej dnia następnego. Jeśli jesteśmy szczęśliwymi posiadaczami tipi, rozbijamy się w ich kręgu, jeśli nie – podążamy na pole namiotowe, nazwane kiedyś pieszczotliwie „slumsami”. Raczej nie powinniśmy się martwić o nasz dobytek pozostawiony sam sobie – na straży porządku i praworządności na zlocie stoi obozowa policja. Możemy więc ruszać na spotkanie przygody. Indianiści nigdy nie stanowili kolektywnej masy, więc pląsając po obozie spotkamy długowłosych mężczyzn w przepaskach lub bardziej pełnym stroju, kobiety w „sukniach z epoki”, jak również postacie ze śladową ilością paciorków. Gdybyśmy, zdjęci wstydem, zapałali chęcią posiadania „czegokolwiek” indiańskiego, należałoby udać się na tzw. aleję handlową, gdzie po krótkim targowaniu się, pójdziemy dalej już zaopatrzeni choćby w pasek, naszyjnik i łapacz snów, co by nam się lepiej spało. Cisza nocna jest bowiem na zlocie odległym wspomnieniem. Tylko jeśli w pobliżu odbywającej się przy którymś z ognisk szeroko pojętej imprezy towarzyskiej, znajduje się śpiące drugie lub trzecie pokolenie indianistów, jakiś tata, wujek lub ciocia (których na zlocie multum) wymaga od indianistów zmian terytorialnych lub tonowych – należy im się posłuch.

Pochłonięci zwiedzaniem, nie powinniśmy się martwić o to, że przegapimy coś istotnego. W każdym zakątku znajdzie nas donośny głos któregoś z Obwoływaczy, informujący nas o tym, że potencjalnie w południe zaistnieje możliwość spotkania osób zainteresowanych kulturą Indian Sioux, albo że zginął żółty, gumowy, na wpół nadgryziony samochodzik i że na znalazcę czeka tajemnicza nagroda, albo że o godzinie czternastej absolutnie nic nie będzie miało miejsca.

Na zlocie nuda raczej nam nie grozi. Najbardziej widowiskowym wydarzeniem jest ceremonia otwarcia i zamknięcia. Możemy dołączyć do korowodu tancerzy w strojach i dać się ponieść emocjom, poczuć drżenie ziemi. Na ostatnim zlocie w Uniejowie, na zlotową arenę przeniosło się indiańskie święto tańca Pow-Wow. Ponad setka tancerzy modliła się swoim tańcem do zmroku aż cztery dni. Oddawali cześć pamięci Sata. Każdy zapraszany jest również do przeróżnych spotkań w Kręgu, dotyczących bądź to poszczególnych plemion, bądź spraw i bolączek współczesnych Indian. Bardziej odważni mężczyźni mogą wziąć udział w meczu „bizonich jąder”, a ci bardziej wytrzymali w „apackim biegu”. Zawsze też znajdzie się ktoś, kto zadba o zorganizowanie zabaw dla najmłodszych lub opowie im stare indiańskie legendy. Jeśli bylibyśmy spragnieni doświadczeń bardziej duchowych, przy odrobinie szczęścia będziemy mogli pomodlić się w szałasie potu lub zapalić z kimś fajkę. A jeśli chcielibyśmy wdrożyć się w praktykę – organizowane są warsztaty rękodzieła. Gdy dopadnie nas nastrój melancholijny, zawsze możemy usiąść przy głównym Ogniu, posłuchać pieśni lub pogawędzić ze Strażnikiem Ognia. Albo po prostu wpaść z jakimś podarunkiem do tipi znajomych na małą kawę.

W trakcie rozmowy do tipi Sat-Okha nieustannie ktoś przychodzi”. – pisze reporterka „Gazety Wyborczej” – „Część ludzi prosi o autografy w nowej książce, inni chcą się tylko przywitać i zamienić kilka słów lub po prostu dosiadają się, żeby posłuchać opowiadania tego świetnego gawędziarza.”140 To jedno oblicze satowych zlotów: „Sat – Gwiazdor” przez lata znosił z mniejszą lub większą cierpliwością tabuny dziennikarzy, dopadających go nawet podczas porannej toalety. Tyrada pytań, o życiorys naturalnie, zdawała się nie mieć końca. Mikrofony i flesze towarzyszyły mu wszędzie, gdzie był. Prawie każdy chciał mieć zdjęcie z Satem, turysta i indianista, każdy chciał choć przez chwilę posłuchać jego barwnych opowieści. Była też, na szczęście i druga, bardziej urokliwa strona zlotów. Spotkania z dawno nie widzianymi przyjaciółmi, długie rozmowy i … akcja ! „Szczególnie XVI Zlot utkwił mi w pamięci, bo była tam możliwość pływania canoe. No więc, co Sat robił ? Woził dzieci. – wspomina Ania Pajchert – Był bardzo aktywny. Pływanie po tym jeziorze zabierało sporo energii, ale on nie siedział w tipi. Ciągle coś robił, gdzieś chodził, pływał.”141 Sat wstawał o świcie (co na zlocie stanowi prawdziwy fenomen) i od tego czasu nie przestawał szukać sobie jakiegokolwiek zajęcia. „Potrafił niesamowicie władać lassem. To była jego ukochana sztuczka – opowiada Jan Rzatkowski – Potrafił wykonać wszystkie kowbojskie figury, korkociągi, tornada, wyciąganie, wciąganie i to perfekcyjnie, bez pudła. Ostatnio robił to pięć lat temu w Tucholi.”142



3. Indianiści walczący, indianiści czytający.


Polski Ruch Przyjaciół Indian to nie tylko zloty, letnie fascynacje miłośników tubylczej ludności obu Ameryk. To również szereg działań przeciwko niesprawiedliwości, która czyniona jest po dziś dzień. Przykładami tego typu poparcia są chociażby zbierane od pierwszego zlotu petycje, w takich sprawach jak: uwolnienie Leonarda Peltiera, wprowadzenie kontroli nad praktykami FBI, wymierzonymi przeciwko członkom Ruchu Indian Amerykańskich (AIM), respektowanie praw San Carlos Apacze do ich kultury i religii (przeciwko budowie kompleksu teleskopów na Mount Graham – świętej górze Apaczów), czy w sprawie budowy przez braci Costner kasyna w lakockich Black Hills. Każda nagląca, budząca oburzenie i wymagająca obrony pewnych ideałów sprawa zawsze mogła spotkać się ze zrozumieniem i reakcją tych indianistów, którym szczególnie bliskie są problemy współczesnych społeczności tubylczych. Wielokrotnie, akcjami zbierania podpisów na uczelniach, w szkołach czy na ulicach lub manifestacjami pod placówkami dyplomatycznymi (choćby w ważne dla Indian rocznice) ich polscy przyjaciele udowodnili, że nie jest im obojętna ludzka krzywda, że nie biegają w skórach i pióropuszach, bezmyślnie „bawiąc się w Indian”, ale że są ludźmi świadomymi konsekwencji wypływających z ich życiowej pasji.

Pomoc dla Narodów Tubylczych przybierała nierzadko formę bardziej materialną. Marek „Cień” Nowocień omówił to oblicze Ruchu w swoim referacie „Polski Ruch Przyjaciół Indian wczoraj, dziś, jutro” w sposób następujący: „Uczestnicy Ruchu byli też od zawsze inicjatorami i organizatorami akcji charytatywnej dla Indian szczególnie potrzebujących lub poszkodowanych. Już na pierwszych zlotach gromadzono m.in. przybory szkolne dla dzieci z indiańskich szkół przetrwania, później zbierano m.in. dary dla ofiar trzęsienia ziemi w Meksyku (…), wysyłano leki do misji i placówek organizacji humanitarnych w Amazonii , a w ostatnich latach – zabawki dla indiańskich dzieci oraz ciepłą zimową odzież dla Indian z najbiedniejszych w USA rezerwatów Pine Ridge Rosebud (z inicjatywy Dariusza Kachlaka, Alicji Sodryl, Jamesa Robideau z Dakota Youth Project). Większość z nich była jednak reakcją na zgłaszane prze Indian potrzeby, bodaj wszystkie spotkały się z gestami wdzięczności i wyrazami podziękowania od samych obdarowanych, a to chyba najlepiej świadczy o tym, na ile dana forma pomocy okazywała się – w konkretnym czasie i miejscu – trafna i skuteczna.”143


Szczególne miejsce w ramach PRPI ma prasa indianistyczna. Owocem zlotu w roku 1985 i spotkania Wiesława „Niedźwiedzia” Karnabala, Marka Maciołka i Marka „Cienia” Nowocienia, był „Tawacin” – Pismo Przyjaciół Indian. „Pragnienie wiedzy”, bo to ma oznaczać w języku Lakotów tytuł, od 12 lat oficjalny kwartalnik, publikuje prace rodzimych i zagranicznych badaczy historii i kultury Indian, współpracuje ze środowiskiem naukowym, autorami zza „Wielkiej Wody”, a przede wszystkim z ludźmi z Ruchem, stając się najbardziej zauważalnym i powszechnie poważanym owocem jego istnienia. Tropem „ojców założycieli” pierwszego czasopisma indianistycznego poszli inni działacze Ruchu. W latach 1990 – 2000 polscy fascynaci mogli poszerzać swoją wiedzę w kwestii tradycyjnej kultury i duchowości Indian, czytając wydawany przez Leszka Michalika i jego przyjaciół Biuletyn Sztumskiego Koła Zainteresowań Kulturą Indian „Kayas Ochi”. A od 1993 r. można zagłębiać szerokie spektrum tematyki indiańskiej i indianistycznej, biorąc do rąk „Wabeno” Rafała Kisielewskiego i Janusza Wencla, zasilone fuzją „Na tropie” Marka Cichomskiego.

Wielu członków Ruchu pracowało i wciąż pracuje nad wzbogaceniem polskiej bibliografii „indiańskiej”, wciąż przecież kulejącej ze względu na małe zainteresowanie tematem środowiska naukowego czy kwestionowaną wciąż wartość merytoryczną pozycji już istniejących. Należałoby zatem w tym miejscu wymienić takich autorów jak: Marek Hyjek („Za ścianą wigwamu”), Aleksander W. Sudak („Leksykon 300 sławnych Indian”, „Komancze – Władcy Południowych Równin”, „Paunisi – nieszczęśliwy lud równin”), Leszek Michalik („Tylko ziemia przetrwa…”, „Indianie obu Ameryk”). Osiągnięcia indianistycznych piór powiększane są również systematycznie tłumaczeniami prac obcojęzycznych oraz przekładami indiańskiej prozy i poezji, w różnej formie publikowanymi lub przekazywanymi w środowisku „z rąk do rąk”.



4. Kaganek oświaty wagi piórkowej


Jednym z najważniejszych zadań Ruchu, które w znacznym stopniu kształtuje jego wizerunek i określa strukturę jest propagowanie kultury Indian, łamanie skostniałych stereotypów, „przyłatanych” im wiele lat temu, a które polskie społeczeństwo przyswoiło sobie – jak większość społeczeństw – prawie bezkrytycznie. Dominującą rolę odgrywają w dalszym ciągu dwa, skrajnie różne wyobrażenia dotyczące tubylczych Amerykanów. Jeden obraz nie wychodzi daleko poza pierwsze opisy ludów Nowego Świata, według których są to „istoty obłąkane, nieludzkie, niegodne chrztu dzieci Szatana, stworzenia nagie, pozbawione kultury, obyczajów i religii, pokarane przez Boga degradują do stanu zwierzęcej dzikości”144 – jak pisze Jagoda Bigoś w błyskotliwej pracy, poświęconej stereotypom właśnie. Jeśli przełożyć ten opis na język współcześnie egzystujących wąskohoryzontalnych jednostek rasistowskich – Indianin to może i homo sapiens, ale wciąż wymagający konkretnej resocjalizacji. Z kolei drugi obraz karmiony był przez lata pozycjami typu „Ostatni Mohikanin” J.F. Coopera czy filmowymi postaciami tj. Winnetou, którymi maltretowała nas wielokrotnie telewizja. Tutaj „dziki” nabierał ogłady godnej dworów książęcych, stawał się mądrzejszy (nie pokrzykiwał idiotycznie, dużo wiedział o świecie i umiał o tym opowiedzieć w kilku językach), szlachetniejszy (nie dokonywał rzezi, lecz samarytańsko rozwiązywał problemy innych bohaterów), mężniejszy (mało czego się bał i cieszył się powszechnym poważaniem w okolicy) i oczywiście bardziej atrakcyjny, bo musiał przecież w następnym odcinku/rozdziale kogoś w sobie rozkochać… Wykrzewianiem tego rodzaju wyobrażeń i w miarę obiektywnym przedstawieniem możliwe najbardziej prawdziwego oblicza Narodów Tubylczych zajmują się właśnie uczestnicy Ruchu.

To indianistyczne uwrażliwianie, zwiększanie świadomości ludzkiej, niczym nie przypomina uporczywego noszenia „kaganka oświaty” czy inwazyjnej indoktrynacji. Żadne wysiłki podejmowane w celu pogłębienia wiedzy na temat tubylczych Amerykanów nie są sterowane centralnie. To przeważnie „oddolne” inicjatywy poszczególnych grup indianistów, zazwyczaj związane z konkretnymi ich zainteresowaniami. Poza tym, w większości akcje takie mają miejsce w regionie lub środowisku, z którym dana grupa jest związana. I tak na przykład, ludzie pragnący ożywienia intelektualnego Ruchu, mogący się pochwalić kontaktami ze środowiskiem naukowym (lub należący do takiego) organizują prelekcje, wykłady czy całe sesje poświęcone tematyce indiańskiej. Manualnie sprawni, biegli w rękodziele i ci z żyłką artystyczną, otwierają wystawy swoich prac (rzeźby, fotografii, obrazów, rękodzieła). Nierzadko spotkać można indianistów z ich pokazami w szkołach, domach kultury, lokalnych klubach, domach kultury, domach dziecka. Grup profesjonalnych tancerzy, pieśniarzy, bębniarzy możemy spodziewać się praktycznie na każdej większej lub mniejszej imprezie regionalnej. Co więcej, jak pisze Marek „Cień” Nowocień, raz na jakiś czas następuje „wzbogacenie o elementy indiańskie zlotów harcerskich i ekologicznych, imprez typu country & western, spotkań miłośników koni czy psów zaprzęgowych.”145

Ponadto do indianistycznej tradycji nawracania z drogi pokutujących wciąż stereotypów wpisały się już na dobre całkiem spore, medialnie zauważalne, a nawet szczytne ideowo akcje ogólnokrajowe, tj. „Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy” Jurka Owsiaka, Odnawiamy Nadzieję: Fundacji TVN i Jolanty Kwaśniewskiej, „Andyjska Fiesta” czy „Przystanek Woodstock”, a w ostatnim roku również Festyn Archeologiczny w Biskupinie. Poza tym w różnych częściach Polski powstają „wioski indiańskie” budowane i prowadzone przez polskich indianistów, które wciąż cieszą się niesłabnącą popularnością, przede wszystkim wśród najmłodszych. Również coroczne zloty odwiedzane tłumnie przez weekendowych turystów z najbliższych i tych dalszych okolic stanowią doskonałe pole dla działalności edukacyjnej.

Sat-Okh wniósł oczywiście ogromny wkład w tego typu akcje. Co więcej, pokusiłabym się nawet o wysnucie teorii, że był ich pierwszym reżyserem. W roku 1958, czyli w roku pierwszego wydania „Ziemi Słonych Skał” i związanego z tym wstępnego zainteresowania prasy, pierwszych spotkań z zafascynowanymi młodymi czytelnikami, był Sat pierwszym polskim Indianinem i – co logiczne – pierwszym polskim indianistą. To on wykonywał pionierskie „operacje kosmetyczne” na społecznym światopoglądzie, uwrażliwiając ludzi na świat sobie tak bliski. „Sat wyrąbał nam ścieżkę w Polsce – twierdzi Jan Rzatkowski - Póki go nie było, w kraju panował pogląd, że Indianin to jakiś półgłupek z piórami w uszach, umazany czymś na twarzy, który kręci się jak gies na skórze osła. Wiem, bo później tą ścieżkę przerąbywaliśmy razem. Niejednokrotnie było trudno przetłumaczyć ludziom pewne rzeczy i wykrzewić te stereotypy. Przez lata odwiedziliśmy tysiące szkół, daliśmy tysiące występów. Gdzie nas nie było?! Byliśmy wszędzie. On to zapoczątkował. Zrobił nam trasę.”146 Dzięki Satowi, „dzicy” stali się mniej dzicy, a biali bardziej czerwoni. W latach 60-tych i 70-tych jego powieści cieszyły się coraz większym powodzeniem, on sam stawał się coraz bardziej popularny, przybywało „dusz rzeźbionych piórami”, pojawił się Ruch. W ciągu następnych dekad twórczość i działalność Stanisława Supłatowicza stała się wizytówką Indian i indianistów. Tam gdzie pojawiał się Sat, pojawiali się również członkowie Ruchu. Kiedy pisano o kolejnych zlotach „czerwonoskórych” pod biało – czerwoną flagą, pisano również o „wodzu” Sacie. A gdzie Sat i Ruch tam i sprawa indiańska. Przez nikogo nie planowana, a jednak szeroko zakrojona akcja edukacyjna szła i idzie dalej „pełną parą”. Przez lata krzewił Długie Pióro wiedzę i wrażliwość z wytrwałością godną podziwu (nawet tych, których trudno nazwać jego przyjaciółmi). I zawsze robił to z pasją, hipnotyzującą wręcz jego najmłodszych słuchaczy.

Gdy szum w nieszawskim Domu Strażaka robi się coraz większy, syn wodza Szawenzów wygłasza pochwałę indiańskiego zwyczaju mówienia po kolei. – Gdyby tu siedziały rzeczywiście indiańskie dzieci. słychać byłoby przelatujące muchy. (…) Do spotkania z Sat-Okh, pisarzem pochodzenia indiańskiego uczniowie nieszawskiej szkoły przygotowywali się od wielu miesięcy. – Organizowałam konkurs znajomości jego powieści, konkursy plastyczne, na najlepszy wiersz i piosenkę o tematyce ekologiczno – indiańskiej. – Wymienia Wanda Wasicka, organizatorka sympatycznej imprezy (…). Większość dzieci przyszła w strojach indiańskich, które też oceniano. Sat-Okh pewnie dawno nie wręczał tylu nagród, a wszyscy chcieli je dostać oczywiście z jego rąk. „Blade twarze są coraz bledsze, bo im nie służy miejskie powietrze” – zapewniają najmłodsi śpiewacy z barwami wojennymi na twarzach. „Może i ja zostanę kiedyś Indianinem, może i ty, jeśli tylko będziesz chciał.” (…). Sat-Okh uczy indiańskich obyczajów konkretnie i krótko (…). Gdy syn Wysokiego Orła śpiewa starą pieśń, akompaniując sobie na bębenku, mali Indianie chłoną każde tajemnicze słowo.”147

Otwarte, pełne energii dzieci, których wyobraźni nie sposób zamknąć jakimikolwiek granicami, stanowiły doskonałą publiczność. One jeszcze chciały zrozumieć, chciały uczyć się. To dla nich Sat zakładał strój, pióropusz, śpiewał, to na ich pytania odpowiadał barwnymi opowiastkami. Dla nich były „piętnastocentymetrowe pazury grizzly”, polowania na króliczą wątrobę, tropienie śladów wilka … Choć z czasem popadł w rutynę, przedstawiając kolejnej setce dzieci te same historie, to jednak nigdy tak naprawdę nie stracił dla nich serca. Nie mógł. Patrząc na niego, ci mali, najwierniejsi czytelnicy, widzieli bohaterów jego powieści, widzieli tego, kim chcieli być – i byli – czytając kolejne karty książki, słuchając go. Myślę, że Sat nigdy nie zrobiłby niczego, co mogłoby zburzyć lub nadwerężyć zaufanie tych „małych Indian”.

Nie tylko dzieci stanowiły publiczność Sata, choć to dzięki wierności ich zamiłowań nakłady Satowych książek wciąż zwiększano. Spotykał się również z całkiem dużymi osobnikami, w obiegowej opinii znanymi jako „dorośli”. Był to zupełnie inny kaliber „przeciwnika”, który nie zadowalał się byle piętnastocentymetrowym pazurem grizzly i potrafił zadawać kłopotliwe pytania. Sat-Okh posiadał jednak dwie niezwykłe cechy pozwalające mu na szybkie „unieszkodliwienie wroga”: zdolność do szybkiego przełamywania lodów oraz zdolność do naturalnego zachowania w sytuacjach stresowych. „Był pierwszorzędnym gawędziarzem. Opowiadał o wszystkim. Miał bardzo dobrą pamięć, dar opowiadania – wspomina Wiesław Karnabal – Jeśli trafiło się przykre pytanie zawsze potrafił to jakoś odkręcić. Czasami opowiadał tendencyjnie, encyklopedycznie, jak dla dzieci. Dlatego ludzie, którzy od lat studiują historię Indian mogli mu wiele zarzucić i często tak bywało. Zadawali mu trudne pytania, a jednak potrafił z tego wyjść. Historyjki sypały mu się jak z rękawa. Nawet jeśli coś się nie zgadzało, potrafił to tak opowiedzieć, że ludzie, którzy nie znali się wystarczająco na rzeczy, łykali wszystko jak niemowlęta. Była kiedyś taka sytuacja w telewizji – opowiada dalej „Niedźwiedź” – Śpiewał jakąś pieśń, zabrakło nagle taśmy, więc poproszono go żeby zaśpiewał jeszcze raz to samo. Zaśpiewał zupełnie coś innego, twierdząc, że Indianin nigdy nie mówi tego samego dwa razy … Zawsze potrafił wyjść z takich sytuacji obronną ręką. Pod tym względem był niesamowity. Umiał sobie radzić, nie ważne czy zgodnie z prawdą. Ceniłem go za umiejętność opowiadania. Kiedy poprosiło się go, by powiedział coś „po indiańsku” – od razu mówił. Nie wiedziałaś co, nie dało się tego zweryfikować, nikt nie mówił w jego języku. Więc przyjmowało się to, jako prawdziwe. No bo, co mieliśmy zrobić! To było fantastyczne.”148 Tak, kawalarzem był Sat bezwzględnym. Obowiązkowe dowcipy o góralach i anegdotki z barwnej przeszłości to oczywiście nie wszystko, na co było go stać. Czasami ofiarami jego kawałów padali sami słuchacze. Cóż, kto nie zmęczyłby się dekadami monologów o historii swojego życia ?! Sat-Okh urozmaicał je sobie jak umiał najzabawniej. Ale nawet jeśli udawało mu się wprowadzić swoich słuchaczy i widzów w błąd, to jedno jest pewne: „był genialnym frontmenem – przyznaje Jan Rzatkowski – W stroju wyglądał fantastycznie. Był fotogeniczny, przystojny, dobrze zbudowany. Kiedy był przygotowany to prezentował mowę na takim poziomie, że na występie my nie musieliśmy nic innego robić tylko tańczyć, bo publika znakomicie się bawiła. Od dzieciaków po dziadków – Sat potrafił mówić do wszystkich pokoleń. Miał ten niesamowity dar magnetyzowania i przemawiania do ludzi, bez względu na nację i wiek.”149



5. Pow - Wow


Jest w Polsce kilka urokliwych miejsc, w których można spotkać uczestników PRPI. Oprócz zlotów, systematycznie organizowane są również bardziej kameralne spotkania, fiesty. Do takich indianistycznych imprez, które na dobre wpisały się w kalendarz należy Pow – Wow. Pierwsze takie zgromadzenie miało swój debiut dzięki Górnośląskiemu Kręgowi Przyjaciół Indian w październiku 2002 r. Od tego czasu, Ruch doczekał się wiosennej wersji tego wydarzenia, a przy okazji ostatniego zlotu nawet jego letniego wydania i pierwszej areny na ubitej ziemi.

Pow – Wow to Święto. Śmiem twierdzić, że najbardziej atrakcyjne (dla laików i tych wtajemniczonych), najbardziej widowiskowe, ze względu na ukazującą się tam w pełnej krasie ekspresją indiańskiej kultury. Jego nazwa pochodzi prawdopodobnie od algonkińskiego słowa „paupau”, oznaczającego zebranie. Nie jest to li tylko okazja do podreperowania starych znajomości czy nawiązania nowych sympatii. To przede wszystkim taniec, śpiew, bębny, ceremonie, rozdawanie podarków, warsztaty. To wielki sprawdzian umiejętności, wiedzy i wytrwałości dla tancerzy i pieśniarzy, biorących udział w odpowiednich dla siebie konkurencjach. Pow – Wow to pomost pomiędzy wciąż kultywowanymi starymi tradycjami, a dnem dzisiejszym, to przeszłość ożywająca we współczesności.

Sat był tradycjonalistą. Trudno mu było przekonać się do takiego „novum”. Krzykliwe stroje, mieniące się kolorami cekiny i wstążki, żywiołowe pieśni i tańce. Niewiele to miało wspólnego ze światem, który zostawił za sobą. Poza tym, był jeszcze jeden drobny szkopuł: Pow – Wow to festiwal tańca … „Przy całej swojej wielkości i stu milionach jego zalet, Sat nie bardzo lubił tańczyć. W życiu prywatnym na parkiecie był fortdanserem numer jeden. Tańczył czaczę, sambę, salsę i wszystko co trzeba. Ale jeśli chodzi o indiańskie tańce, to sam przyznawał, że nie odczuwa specjalnych emocji, na tyle by tańczyć. Czasem zdarzało się, że zrobił kilka kółek wokół ogniska, ale generalnie nie odczuwał tego ciśnienia, jakie my mieliśmy na taniec.”150 Chociaż nie uczestniczył aktywnie w Pow – Wow, ze względu na wiek i zapatrywania, to jednak z uwagi na najbliższych mu ludzi, uczniów i przyjaciół, mocno zaangażowanych w udoskonalanie tej części Ruchu, akceptował ją całkowicie. Co znaczące, ostatnią imprezą indianistyczną, w której uczestniczył i na której oddano mu honory było właśnie Pow – Wow w Toruniu, organizowane między innymi przez Darka i Anię Lipeckich (5-6.04.2003 r.)

Na następnym, jesiennym z kolei święcie tańca w Katowicach, kiedy Sata już nie było wśród nas, tuż po Grand Entry i Flag Song (uroczystej ceremonii otwarcia), Bogdan Płonka wygłosił kilka zdań, które doskonale oddają bardziej duchową stronę tego zgromadzenia, dlatego pozwolę sobie przytoczyć je w tym miejscu: „Kiedy Indianie tańczą – modlą się. Kiedy śpiewają – modlą się. Wierzą, że Stwórca widzi radość w tym, co robią i Jego serce również się raduje. Jesteśmy tutaj, aby bawić się i cieszyć tym, że możemy być razem. I tak ma być. Podziękujmy Stwórcy za tę chwilę, za to, że krzyżuje nasze drogi, abyśmy wspólnie mogli pokazywać naszą radość innym i dzielić się nimi naszymi emocjami. Zawsze gdy Indianie tańczą towarzyszą im słowa „Mitakuye Oyasin” czyli „wszyscy moi krewni”. Oznacza to, że ich taniec i śpiew wykonywany jest w intencji wszystkich ludzi. Bawiąc się tutaj, wspólnie pomyślmy choć przez chwilę również o tych, którzy chcieliby być razem z nami, lecz z różnych powodów nie mogą. Nie zapominajmy o ludziach chorych i zagubionych, którzy nie potrafią odnaleźć w życiu swojej dobrej drogi. Pamiętajmy o naszych rodzicach i dzieciach. Zatańczmy dzisiaj także dla nich. Okażmy również szacunek dla indiańskiej tradycji, z której korzystamy w dzisiejszym dniu. Uszanujmy ich historię i dorobek oraz indiańską religię, która zawsze była istotną częścią ich świata i nie próbujmy jej negować lub samemu utożsamiać się z nią, ponieważ ta droga należy do Indian. Uczmy się tolerancji i zrozumienia dla wszystkich ludzi, którzy kroczą różnymi ścieżkami i pamiętajmy, że najważniejsze jest to, żeby odnajdywać na tych ścieżkach miłość i pokój.”151 Po tych słowach zagrano Honor Song dla Sata. „Było to chyba dobrym nawiązaniem do tej modlitwy, ponieważ Sat był człowiekiem, który doskonale wiedział co znaczą wartości, o których tutaj mówiłem. – twierdzi Bogdan – Te wartości są nieodłączną częścią tego, co Siouxowie nazywają „Canku Luta Waste” czyli „Dobra Czerwona Droga”.152




ROZDZIAŁ IV


WOKÓŁ TOŻSAMOŚCI STANISŁAWA SUPŁATOWICZA


1. Oskarżenie


Sat miał włosy koloru ciemny blond, co Metysom się to nie zdarza. Nie mógł być zatem pół krwi Indianinem. Podobno, na którymś ze zlotów zostały mu przekazane pozdrowienia od pewnej kobiety z Radomia, z którą spędził całe dzieciństwo. Nie mógł zatem urodzić się w Kanadzie a do Polski przyjechać dopiero tuż przed wojną. Słyszano również, że Stanisław Supłatowicz został Indianinem Sat-Okhiem po swoim chrzcie marynarskim. Przepływając równik bowiem, odgrywał „dzikiego” i tak mu się spodobało, że stroju nie ściągał przez pół wieku. Niektórzy porównywali go do legendarnego Gray Owl’a – pół Apacza, którego los rzucił do kanadyjskich Odżibwejów, który okazał się być tylko pełnym fantazji Anglikiem. O ile dla jednych Sat był tylko nieszkodliwym mitomanem, inni posuwali się do podejrzeń o chorobę psychiczną (z rozdwojeniem jaźni i psychozę maniakalno-depresyjną włącznie). Zarzucano mu również brak rzetelnej wiedzy o Indianach, podtrzymywanie archaicznego stereotypu szlachetnego wojownika o nieskazitelnym charakterze, przedstawianego w powieściach, które (o zgrozo!) bywało, że nie wychodziły tylko spod jego pióra. Wykorzystywanie przez Sata tzw. „ghostwriterów” stało się głośną sprawą przy okazji wydania „Tajemnicy rzeki Bobrów” bez nazwiska jej rzekomego współautora. „Biały Mustang” z kolei nie był zbiorem baśni usłyszanych przez Sata w dzieciństwie, a sztuczną kompozycją legend ze wszystkich zakątków Ameryki. I jeszcze to skalpowanie Niemców w czasie wojny …

To tylko niektóre z plotek i kalumni, które przez dłuższy czas krążyły wśród uczestników Polskiego Ruchu Przyjaciół Indian. Początkowo były to opinie izolowane, nie zataczające szerszych kręgów, pozostające niejako w Kuluarach Ruchu, a zlokalizowanie ich autorów należało do niełatwych zadań. Sytuacja zmieniła się, w momencie, kiedy w „Miliarderze” z sierpnia 1993 r. opublikowany został wywiad z Satem, opatrzony archiwalnymi zdjęciami, które miały przedstawiać jego dziadka i ojca. Problem polegał na tym że jedno ze zdjęć należało do zbioru słynnego albumu Edwarda Sheriffa Curtis’a i przedstawiało szamana Crow- Shot In The Hand (Ugodzonego W Rękę)153, który z seniorem rodu Sata miał niewiele wspólnego. Środowisko indianistyczne zawrzało. Powszechnie znany i popularny życiorys Sata, będący jak dotąd nieskazitelną i skuteczną wizytówka Ruchu powoli tracił na swojej wartości. Zaczęto eksponować jego fragmenty pełne znaków zapytania, luk. Przysłowiowym „gwoździem do trumny” dla legendy Sata (jak mogło się wtedy wydawać) był cykl artykułów o szumnym tytule „Fałszywy Indianin”, ukazujący się w „Wieczorze Wybrzeża” na przełomie września i października 1997 r. (NB: w rubryce „HIT”). Ich autor, Janusz Ryszkowski, „odkrycia” swoich detektywistyczno – reporterskich dociekań usprawiedliwiał bezwzględnym pragnieniem lustracji w środowisku indnianistycznym. Nazwiska domorosłych lustratorów pozostały czytelnikom nieznane.

Im częściej przeglądam owe feralne artykuły, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że ich autora chyba „poniosło”. Ryszkowski zakwestionował w biografii Sat-Okha wszystko, w wyjątkiem dwóch rzeczy: istnienia Stanisławy Supłatowicz oraz istnienia samego Stanisława Supłatowicza. „Wystarczyło spojrzenie na Sat-Okh’a by mieć pewność, że pisarz i bohater to jedno”154 – opisuje swoje spotkanie z Satem autor, jednak refleksja ta nie ma za wiele wspólnego z treścią jego pięciu artykułów. Za to doskonale charakteryzuje je inny cytat: „Biografia Sat-Okh’a pełna jest niedomówień i co gorsza – bywa, że i zaskakujących sprzeczności.”155 Dziennikarz „Wieczoru Wybrzeża” przedstawił bowiem swoim czytelnikom tylko nieścisłości, występujące w publikacjach opisujących życiorys Sata, których przecież na przestrzeni dekad było wcale nie mało. To „kompendium białych plam” porusza oczywiście kwestie wieku matki Długiego Pióra, jej działalności politycznej156, tajemniczego żywota Leona Supłatowicza, czy okoliczności pojawienia się matki w Kanadzie, a później w Polsce157. Sporo miejsca Ryszkowski poświęca swoistej „rusyfikacji” Satowej biografii, jakiej dokonali Stadniczenko i Wnukow. W „Posłuchajcie pieśni Pióra” Stanisława Supłatowicz snuje powieść o swoich trzech „wielkich wodzach” – Marksie, Engelsie i Leninie, a Sat podczas wojny służy w oddziale dowodzonym przez Rosjanina Lońkę , do którego przybywa wysłannik Kedywu , będący jednocześnie członkiem Gwardii Ludowej …158 W artykule „Podejrzenie: blada twarz” autor tej „syntezy znaków zapytania” podnosi również temat Szawanezów: „Wielbiciele Sat-Okh’a mają wiele kłopotów z plemieniem, do którego należał. Shawni w północnej Kanadzie, to bowiem prawdziwa rewelacja ! W dostępnych publikacjach naukowych nie ma o nich najmniejszej wzmianki (…) Szawni żyją do dzisiaj, dość rozproszeni – w Stanach Zjednoczonych. Jak znaleźli się ich pobratymcy w Kanadzie?”159 Ta właśnie kwestia spędzała najskuteczniej sen z powiek niektórym miłośnikom Indian. Mapy nie kłamią – dolinę Ohio dzieliło setki mil od Jeziora Niedźwiedziego. Powróciła również sprawa nieszczęsnej metryki z Aleksiejewką „w roli głównej” oraz oświadczeń metryki z 1958 r. Stanisława Supłatowicz złożyła wtedy u kieleckiego notariusza dokument, w którym stwierdzała: „(…) w 1927 r. przypadkowo dowiedziałam się od traperów, że Polska odzyskała niepodległość, zdecydowałam się przyjechać do kraju w roku 1930 z najmłodszym synem.”160 Tego samego roku w Państwowym Biurze Notarialnym w Sopocie, koledzy Sata ze szkolnej ławy, podpisali oświadczenie, w którym potwierdzali jego pochodzenie. Data powrotu do Polski w pierwszym dokumencie nie zgadza się z tą, którą w wywiadach podawał Sat. Dodatkowo, akcentuje się datę spisania owych oświadczeń – zbiega się ona z rokiem wydania „Ziemi Słonych Skał”. Dla niektórych jest to wystarczająco dyskredytujący je dowód, dowód poświadczenia nieprawdy dla podtrzymania aury autentyczności. Oblicze „Sata – mitomana” mamy okazję poznać w artykule z 10 października 1997 r. pt. „Dokąd wiodą tajemnicze ślady?”. Tajemnicze ślady zawiodły Ryszkowskiego do Gdyni, do dzieci Sata z pierwszego małżeństwa. Córka Sata, Barbara, miała o ojcu niewiele dobrego do powiedzenia: „Czy mój ojciec miał skłonności do mistyfikacji? Taki fakt. Po wojnie mama wróciła z Danii, gdzie była na robotach. Gdy została żonę ojca, ten przedstawił ją jako Dunkę i nie kazał się odzywać (…). Na „Batorym” recytował wiersz poświęcony matkom jako swój. (…) Ojciec nie kwapił się do pracy. Leżał tylko i czytał.”161 Cykl swoich artykułów Ryszkowski kończy „wykwintną” grą słów: „Sat-Okh jest Indianinem, bez wątpienia. A Stanisław Supłatowicz ?”162

Publikacje „Wieczoru Wybrzeża” poróżniły spokojny świat indianistów, wolny jak dotąd od afer. Cios był wielki – zarówno dla Ruchu, jak i rzeszy małych fanów Satowego pióra. Z drugiej jednak strony, ośmieliło to niektórych „niedowiarków” do zabrania głosu publicznie. „Sprawa jest dla mnie ewidentna, nie wiem jak przez tyle lat mógł funkcjonować taki bajer. Sat-Okh po prostu kłamie. O.K., za komuny to łykano, była fajna historyjka (…) Dzisiaj (…) oficjalna biografia Sata przypomina raczej kiepską historyjkę hollywoodzką. Dodaj do tego głosy ludzi, którzy dobrze znają Sata, którzy wielokrotnie przyłapali go na kłamstwach, nieścisłościach, „mąceniu” itp.”163 – czytamy w sondzie Informatora PRPI „Na Tropie”. „W kwestii Sat-Okha nie mam żadnych specjalnych dowodów na to, że nie jest on Indianinem, ale takie jest moje przekonanie (…) Przekonanie swoje opieram na tym, że nigdzie nie znalazłem nic o tym, by Indianie Shawnee (…) żyli w Kanadzie nad Yukonem i wydaje mi się bardzo mało prawdopodobne, aby tam dotarli.”164 „(…) chce mieć monopol na Indian. Wszystko wie najlepiej, a na naukowcy piszą o tym inaczej p odpowiada: To piszą biali, a im Indianie nigdy nie zdradzą swoich tajemnic.”165 Sceptycy zapragnęli stuprocentowej pewności, przestawienia niezbitych dowodów. Dla części mit runął, pozostała tylko mitomania, grafomania, fałsz. Sat-Okh przestał być Indianinem, a Stanisław Supłatowicz przyjacielem.


2. Obrona



Czy istnieją niezbite dowody? Oddajmy głos oskarżonemu: „Na preriach nikt nie daje metryk urodzenia, ani pieczątek.”166 Ci, którzy chcieli zobaczyć urzędowe dokumenty, poświadczające indiańskie pochodzenie Sata, pozostali niepocieszeni. Potwierdzenia tego, czyja krew płynie w jego żyłach, kazał szukać tam, gdzie jest to najbardziej widoczne – w książkach. „Gdybym nie przeżył tego wszystkiego, o czym pisałem, na pewno nigdy by nie powstały, albo były całkiem inne – nie indiańskie, lecz polskie.”167 Trudno dyskutować z takim argumentem. Skąd zatem wszystkie te sprzeczności i białe plamy, stanowiące pożywkę dla adwersarzy? Długie Pióro wskazał jako przyczynę nieporozumień brak profesjonalizmu u dziennikarzy. W większości przypadków byli to indianistyczni laicy, których fantazja i faktograficzna opieszałość, w połączeniu z „dzikim pędem po sensację”, nie była gwarancją dobrego poziomu publikacji, a tylko zwiększenia zainteresowania gazetą. Zazwyczaj nie fatygowano się do Sata po autoryzację. Taką właśnie przypadłością polskich dziennikarzy wyjaśnia Sat kwestię zdjęć w „Miliarderze”: „Owszem, redakcjom zdjęcia Indian, ale nie twierdziłem, że przedstawiają mojego ojca. Nikt mu nie zrobił fotografii, to byłby nonsens.”168 Takim samym nonsensem byłaby dla Sata sprawa skalpowania Niemców: „To bzdura. Nie chodziłem też w pióropuszu, nie strzelałem z łuku (…) Byłem natomiast zwiadowcą, uczestniczyłem w wysadzaniu transportów. Zostałem ranny odłamkiem granatu pod wsią Gałki (…) Leczył mnie (…) prof. Julian Aleksandrowicz, który w swoim oświadczeniu podkreślił moje indiańskie pochodzenie. Również dowództwo było świadome mojego rodowodu, czego był dany wyraz w posiadanych przeze mnie dokumencie, mówiącym o mojej działalności w partyzantce i otrzymanych odznaczeniach.”169 Równie racjonalnie i przekonywująco Stanisław Supłatowicz odpowiada na pytania dotyczące powieści Wnukowa: „Nie autoryzowałem jej, trudno mi nawet powiedzieć skąd czerpano do niej materiały. Roi się tam o pomyłek i przeinaczeń (…) Nie ma sensu prostować, bo tego jest za dużo (…). Takie było zapotrzebowanie w Rosji.”170 Pomyłki w oświadczeniu matki z 1958 r. komentował bardzo spokojnie – była chora, miała już swoje lata, po prostu zawiodła ją pamięć.

Różne przypisuje się pobudki autorom i kontynuatorom tej ilustracji. Wspomina się przede wszystkim o prywatnych animozjach między Satem a niektórymi indianistami. Inni wskazują również na niskie uczucia, towarzyszące tym, którym wydawało się, że żyją w cieniu Sata. „Był człowiekiem wspaniałym, który na pewno wpędzał nieświadomie w kompleksy (…) Wielu ludzi chciało zadbać o to, żeby Sat już nie był taki „wielki” – twierdzi Jan Rzatkowski (…) Poza tym Sat miał zawsze szeroki gest. Całe życie nas obdarowywał. Cóż, niektórzy nie dostali.”171 „To jednostki, skrzywione, zawzięte i niezrealizowane – mówi Wiesław Karnabal” o adwersarzach Długiego Pióra – nie mam wielkiego szacunki dla tych ludzi.”172

Zdecydowana większość indianistów stanęła w tym sporze murem za swoim Dziadkiem, „Smutne w tym sporze jest to, że zamieszani są w tą aferę wydawcy pisma „indiańskiego”. Dla mnie nie ma znaczenia pochodzenie Sata. Znam go od ’75 roku i wiem jak ogromna rolę odegrał dla powstania Ruchu i w końcu Indianami zajmuje się dłużej od nas. (…) Było mi wstyd wobec ludzi, spoza Ruchu, wobec rodziny, gdy po przeczytaniu tej serii artykułów mówili mi, że ten cały Ruch nie różni się niczym od tego co wyrabiają posłowie w Sejmie.”173 – czytamy w „Natropku”. „Jeśli Sat chce utrzymywać, że jest Matysem, to niech mu będzie. Nikomu to nie szkodzi (…). Póki był potrzebny PRPI to wszyscy chwalili się uczestnikiem Seta i jego indiańskimi korzeniami, a teraz, gdy nie jest już tak potrzebny, to może iść w odstawkę?”174 (…) będę walczył do końca potwierdzając jego „indiańskość”. Przy tak wielu wpadkach musi być ktoś posiadający tak jak on „monopol” prawdziwego Indianina. Poza tym, jest on postacią fotogeniczną co ma niebagatelne znaczenie propagandowe.”175 „Ja wierzę w Sat-Okha i proszę wszystkich o trzeźwo i mądrze myślących ludzi – nie niszczmy samych siebie, swojej historii, naszych przyjaciół i tych którym zawdzięczamy, że istnieje Polski Ruch Przyjaciół Indian.”176. „Dla mnie wcale nie musi mieć orlego nosa i może pochodzić z Ugandy, ale jeżeli rzeczywiście jest oddany sprawie Indian, to cieszę się, że jest taki człowiek. Jeżeli zarzut ten jest nieprawdziwy, to wyrządza on Satowi straszną krzywdę (…) należy mu się jakiś szacunek, zwłaszcza dlatego, że jest w sędziwym wieku (normalnie ludzie ni podcinają nóg starcom).”177 „A skąd w nim ten duch indiański, taki wyczuwalny w jego książkach ? Dlaczego tyle lat, po dzień dzisiejszy, pochłaniają nas jego wspomnienia przelane na papier w niejednej książce? Dlaczego nie da sobie spokoju z tymi gawędami o swoim dzieciństwie? (…) może dlatego, że jego pochodzenie i przeszłość nie daje mu spokoju ?”178

Większość indianistów miała i wciąż ma ogromny szacunek dla Sata za to, co zrobił, za to jaki był. Kwestia tego kim był, nie była i nie jest dla niech taka istotna. Inaczej podchodzili do tego przyjaciele Sata. Wszelkie oskarżenia pod adresem ich mistrza odbierali bardzo osobiście, przeżywali je, jak on, bardzo boleśnie. Szczególnie trudno im zrozumieć teorię „ghostwriter’ów”.

Nie musiałem czytać jego książek – wspomina Jan – Poza „Ziemią Słonych Skał”, którą przeczytałem sam, byłem świadkiem, jak po kolei powstają wszystkie jego książki. Zanim książka wyszła, znaliśmy ją na pamięć, dlatego, że uwielbiał nam je czytać. Przyjeżdżaliśmy, on czytał, a potem pytał, co o tym sądzimy.”179 „ Widziałem jego rękopisy- potwierdza Ania Pajchert- Sam pisał swoje książki, własnoręcznie. Nie jestem sobie w stanie wyobrazić sytuacji, że on pisze, a ktoś mu dyktuje. Albo, że podpisywał się pod cudzym opowiadaniem. To nierealne.”180 Podobne reakcje i głosy wywoływało hasło „Sat- dyletant” : „Niósł wielki brzemię. Wymagano od niego, żeby wiedział więcej. Był Indianinem, musiał wiedzieć więcej. Co to byłby za wstyd, gdybym zapytał Indianina o coś, co go dotyczy, a on by nie wiedział. Nie ważne czy dorastał w Polsce, na Syberii, czy w Kanadzie. Taki był stereotyp- Indianin powinien wiedzieć wszystko o sobie. Jeśli jest Apaczem, to nie przeszkadza, żeby wiedział o Czejenach (...) – wspomina „ Niedźwiedź” – bardzo to przeżywał. Nigdy nie był chodzącą encyklopedią. Nie sposób wiedzieć wszystkiego. Ale głupia sprawa- ktoś ci zadaje pytanie, a ty nie wiesz, co odpowiedzieć. Mówisz byle co, żeby dano ci spokój. Stąd te oskarżenia.”181

Sat nigdy nie mówił, że jest ekspertem od spraw indiańskich, że o wszystkich Indianach wszystko wie. Sat znał tych Indian, których znał, o nich wiedział dużo. Jeśli chodzi o pozostałych- uczył się z nami, pytał (...) więc jeśli ktoś mówi, że on nie wiedział wszystkiego, to ma racje. Tylko nie rozumiem dlaczego to miałby być zarzut wobec Sata.”182

A jak to jest z najdotkliwszym zarzutem? Skąd, w jaki sposób Szawanezi znaleźli się w Kanadzie? Na to pytanie odpowiedział Klaudiusz Jankowski. „ Klaudiusz wyjaśnia te wszystkie wątpliwości, które ludzie mieli, te białe plamy w historii Sata- opowiada Cyprian Świątek- Klaudiusz zna Sata bardzo długo, spędzili z sobą mnóstwo czasu. Klaudiusz był na tyle uparty i wytrwały, że chciał poznać dokładnie Satową historię. Jeździł po całych Stanach, rozmawiał z ludźmi, odwiedzał muzea, instytuty antropologiczne. Szukał najdrobniejszych informacji, aż w końcu to wszystko zaczęło się układać w logiczną całość (...) Opowiedział mi, że był odłam Shawnee, który uwięzili Sioux’owie, u nich nazywał się Shawala. Później znaleźli się u Hunkpapów w grupie Siedzącego Byka, która wyemigrowała do Kanady. (...) tam byli już zasymilowani z Lakotami. Mieli swój język, mówili po szaunisku, ale przejęli od nich stroje , ceremonie itd. To się często zdarzało.”183 Słowa Cypriana, a tym samym odkrycia Klaudiusza Jankowskiego, potwierdza Bartosz Stranz, który za oceanem, wśród Indian spędził spory kawałek swojego życia: „Lądując w Stanach, trochę podróżowałem. Od Kanady po Nowy Meksyk. Kiedy znów trafiłem do rezerwatu, rozmyślałem o pochodzeniu Sata, czy to wszystko jest możliwe. Otóż jest. Migracja jest ogromna, mieszanki najdziwniejsze. Po dziś dzień mamy tego przykłady. Jeśli ktoś mówi, że jest „full blood” , to już wiem że jest to bzdura. Patrząc na historię plemion preryjnych - non stop były najazdy, kradzieże kobiet, wymiany dóbr materialnych (...) Wśród Navahów spotkałem pewnego Szawaneza, Davida, był tam nauczycielem muzyki. Po jednym z meetingów zacząłem z nim rozmawiać o Sacie. On zrobił wielkie oczy i powiedział: w takim razie Sat jest najstarszym Szawanezem, bo plemię umiera...Kiedy Klaudiusz rozpoczął swoje badania wiedział tylko, że migracja poszła przez Mississipi. Szukał jakiejkolwiek wzmianki w papierach, bibliotekach, przekazach. Tak dogrzebał się do Sioux’ów. Ale nie wiedział co stało się z drugą grupą, która nie połączyła się z Lakotami. Na to pytanie odpowiedział David- Druga grupa złączyła się z Apaczami (...) Jakieś sześćdziesiąt procent historii plemion nie jest spisana prze antropologów czy historyków. Ludzie do dzisiejszego dnia trzymają tą wiedzę tyko i wyłącznie dla siebie. David opowiadał mi, że zna Szawanezów z Oklahomy, czasów, gdy wszyscy już trafili do rezerwatów. Tam podobno jest matka klanowa, która ma ponad osiemdziesiąt lat i cała historie w jednym paluszku. Ta historia nigdzie nie jest spisana (...). Wracając do Sata- jestem święcie przekonany, że jego historia jest prawdziwa. Jeśli ktoś uciekał i chciał się ukryć, nawet tak daleko jak w Kanadzie, to miał wszelkie szanse powodzenia. A jeszcze dwieście lat temu- nie było problemów...”184

Przyjaciele Sata z niecierpliwością czekają na polska premierę filmu dokumentalnego o jego życiu, reżyserii właśnie Klaudiusza Jankowskiego. To nazwisko nie jest jednak powszechnie znane w środowisku indianistycznym.

„Przekaz werbalny” o wynikach jego badań może być niewystarczający dla zatwardziałych sceptyków. Dlatego podaje się również dowody zupełnie odmiennej natury, np. fakt, że Sat zestarzał się jak Indianin, że miał typowy „orli nos” , że miał śniady kolor skóry, nie łysiał jak inni panowie w jego wieku i trudno było u niego znaleźć zarost. „Tych kilka rzeczy decyduje, według mnie o tym, że Sat był 'made in America'”185- mówi Jan Rzatkowski.

Mówi się, że kłamstwo ma krótkie nogi. Jeśli ktoś upiera się przy tym, że Stanisław Supłatowicz wymyślił swój życiorys, tak samo jak historie bohaterów swych książek, to będzie musiał przyznać, że nogi tego kłamstwa są imponujących rozmiarów. Oszustwo miałoby trwać ponad pół wieku. Jak to się stało, że w kraju w którym mówi się, że „ jak wejdziesz wyskok, to spadać będziesz długo, a upadek będzie bolesny”, nie znalazł się ani jeden człowiek, który by wstał i publicznie, głośno i wyraźnie powiedział: „Znam tego człowieka. On kłamie. Nie jest Indianinem, jest z Polski. Mam na to dowody.”? Nikt taki się nie znalazł, nikt tego nie powiedział. Ale gdyby.... „ Gdyby się okazało, że Sat nie był Indianinem, to padłbym jeszcze raz przed nim na kolana, bo to znaczyłoby, że był dwa , trzy razy większy niż mi się wydawało, żeby tych wszystkich ludzi na całym świecie ponamawiać i sprawić, by przez tyle lat kłamali dla niego...”186



ZAKOŃCZENIE



„ Każdy Indianin czuje, kiedy w naturalny sposób przyjdzie do niego śmierć. Wtedy zaczyna śpiewać pieśń. Kiedy skończy, umiera. Ja też będę to czuł i zaśpiewam swoją. I umrę, kiedy skończę. Wiem to. Na pewno.”187

On kochał życie. Dawał temu wyraz bardzo często. Aktywny, energiczny, wesoły człowiek, Sat-Okh, dokonał w ciągu kilkudziesięciu lat, jakie przyszło mu spędzić pod kanadyjskim i polskim niebem, rzeczy wielkich. Tym, co robił i jaki był - zasłużył sobie na szacunek wielu. Nie musiał odczuwać żalu, że nie został wojownikiem swojego plemienia, bo był nim całe swoje życie. O to, w co wierzył, walczył tomahawkiem, karabinem i piórem. Dla Indian zrobił więcej w Polsce, niż mógłby zdziałać w Kanadzie. „Indianin wszystko zaczyna najpierw tańcem dla Wielkiego Stwórcy, pieśnią dla Wielkiego Stwórcy, a dopiero potem robi to, co powinien zrobić, czy polować, czy szyć, czy stawiać tipi (...). Bardzo pragnąłbym, żebyście zrozumieli mój naród, żebyście przekonali się, że ci Indianie wcale nie są tacy źli.”188- mówił Sat, otwierając Muzeum Indian Północnoamerykańskich swojego imienia, 22 września 2000r. w Wymysłowie, koło Tucholi. Na ścieżce swojego życia otwierał zupełnie inne, choć nie mniej realne, bramy tamtego świata, budował pomniki przeszłości swojego narodu, kultywował jego tradycje, będąc strażnikiem szacunku dla swoich braci. Był również katalizatorem polskiej indianistyki, niezmordowanym popularyzatorem kultury Narodów Tubylczych, ambasadorem Indian W kraju i poza jego granicami.

Dzięki niemu, wielu żyło inaczej, weselej, barwniej. Był mistrzem we wspaniałej szkole – szkole tolerancji dla odmienności, dla drugiego człowieka i otaczającego go żywego świata przyrody. Wskazywał swoim uczniom, przyjaciołom cel i szedł z nimi drogą serca. A serce miał wielkie i otwarte na ludzi.

Jednych fascynował, bo kiedy przemawiał w stroju i pióropuszu „powaga i majestat dawnych wodzów biły z jego oblicza”189, inni kochali go nawet wtedy, gdy pióropusz trafiał do pralni. Wciąż był tym samym człowiekiem. Dobrym człowiekiem.

Być może czuł, że jego misja jest już spełniona, że czas odejść na zasłużony odpoczynek. W ostatnich latach, gdy spotykał się z przyjaciółmi, rozdawał im drogocenne prezenty, pamiątki. Żegnał się. Za rok mogliby się przecież nie spotkać. Ania i Darek Lipeccy otrzymali od niego, między innymi, obraz przedstawiający starego Indianina i jego wioskę. W dedykacji Sat napisał: „Abyście, gdy przeminę, pamiętali o mnie.”

Odszedł 3 lipa 2003 roku, w Szpitalu Marynarki Wojennej w Gdańsku. Być może udało mu się zaśpiewać swoją pieśń. Być może było nią całe jego życie.

„Będzie mi go brakowało, szczególnie na ogólnopolskich zlotach. Teraz nie mamy Starszyzny, idoli... Nie wiem, jak mam to powiedzieć. To było takie naturalne, że był, ten Nasz, Pierwszy, Najstarszy, Kochany...”190 To smutna prawda i wielu indianistów zgodziłoby się z Janem. Sat pozostawił PRPI bez starszyzny, bez mądrości swoich siwych włosów, bez mocy i energii, którą tam wnosił, bez jego duszy. Oczywiście jest w Ruchu gros wspaniałych ludzi, którzy z zapałem godnym podziwu, robią wiele w kwestii popularyzacji kultury tubylczych Amerykanów, czy pomocy dla nich, którzy świadczą jak najlepiej o przyszłości Ruchu. Ale wśród nich po prostu nie ma Dziadka. Przynajmniej tak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Czy jest tak na pewno? Czy „złamana nad grobem pałka bębna kończy historię Życia”191? Pozostawił po sobie tyle pamiątek, wspomnień i ludzi, którzy go kochali i szanowali, że nigdy tak naprawdę od nich nie odszedł. Wciąż obecny jest w ich pamięci, żyje w swoich książkach, naukach. Dla niego wciąż tańczy się, śpiewa, wybija rytm. Wciąż żyją – człowiek i jego legenda.

Ostatnie zdania mojej pracy, chciałabym skierować do indianistów, którym dane będzie ją przeczytać; Zanim zabrała go ziemia, obdarował nas swoimi słowami. Te słowa ciągle należą do nas, ale jego przeszłość należy już tylko do niego.




ANEKSY


Nadzwyczajny normalny człowiek”- wspomnienia przyjaciół



„ Nie dawny to czas, kiedy Sat był jeszcze z nami. Dziś pozostało po Nim tyle, co każda z osób znających Go, pamięta - pisze Darek „ Bluewind” Kachlak w sowim liście do indianistów - ciężko pisać o Kimś, kto jeszcze nie tak dawno był pośród nas, uczestników Polskiego Ruchu Przyjaciół Indian, jeszcze niemal wczoraj, przedwczoraj, od zawsze. Bo takie mam wrażenie- odkąd pamiętam, Sat-Okh zawsze był w moim życiu. I nie wydaje mi się żeby przestał być. Być może zbyt świeże jest wspomnienie Jego odejścia. W pamięci jednak z czasem zacierają się pewne sprawy, wydarzenia. Dlatego też postanowiłem spisać swoje nieliczne być może wspomnienia o Sat-Okhu. Wydaje mi się, że oddając papierowi własne wspomnienia, Sat nigdy nie odejdzie. Tak jak czytaliśmy i czytamy Jego książki, tak samo pozostając w spisanych wspomnieniach, Sat nie odejdzie.”192

Dobrze powiedziane. Sat nie może odejść, żyjąc wciąż w milionach napisanych przez siebie słów, w pamięci wielu swoich przyjaciół, we wspomnieniach indianistów. Jego imię często pojawia się w ich rozmowach. Dla nich Dziadek był kimś znacznie więcej niż tylko starszym panem, który wszędzie się kręci i udziela wywiadów. Dawał całe życie, różne rzeczy. Ale przede wszystkim dawał im siebie. Dlatego na ostatnich kartach mojej pracy, głos zabiorą ci ludzie, którzy mieli szczęście i otrzymali ten „ wielki gift” – Sat- Okha.




Jan


Jak miałem siedem lat poszedłem do kina na „ Winnetou” . Ten film mnie oczarował. Jakieś dwa, trzy lata minęły, zbierałem zdjęcia, robiłem jakieś wisiorki i inne cuda, bawiłem się na maxa w Indian. Po tych dwóch, trzech latach, w telewizji zobaczyłem po raz pierwszy Sata i odpłynąłem. Tym bardziej, że było to kila programów z rzędu, w których Sat opowiadał przeróżne historie, pokazywał przedmioty, ubrany w strój....Zrobił tez konkurs na najlepsza indiańską zabawkę. Ja oczywiście zabaweczkę zrobiłem, wysłałem i wyobraź sobie, że zabawka zajęła pierwsze miejsce. Ale Jezus, Maria! Kiedy byłem małym chłopcem to wydawało mi się, że on mieszka na drugim końcu kuli ziemskiej- w Warszawie. Nagrodą był list i spotkanie. Jako dziewięcioletni chłopiec, dostałem list, z którego dowiedziałem się, ze on mieszka w Gdańsku. To był pierwszy szok- to była godzina ode mnie. Nie wiem, jak to Bóg ustawił, że byliśmy tak blisko siebie. Dzięki temu, potem wszystko potoczyło się tak, że udało nam się spędzić ze sobą kawał życia. Kolejna rzecz, która mnie zaskoczyła i ujęła, to to ,że Sat był wtedy dorosłym człowiekiem, a potraktował mnie , małego chłopca, wielka gwiazda z telewizji, jak wielkiego mężczyznę. Faktycznie, zabaweczka wygrała, faktycznie, przyszedł list, potem było spotkanie. Było klasa! Zaprosiliśmy go do sztumskiego lasu, było pięknie. Pierwszy raz zobaczyłem Sata na żywo, w stroju. Było lato, piękne słońce, las. Ustawiliśmy tipi. I to tez było ważne, że nie spotkałem go w tedy w „ cywilizacji”. Poznałem go takiego, jakim był najprawdziwszy.”193



Ania Pajchert


Nie ważne czy osoba ma lat dziewięć(...) czy ma lat sześćdziesiąt siedem- były traktowane tak samo. I zdarzały się przyjaźnie o niesamowitej różnicy wieku i nikogo to nie dziwiło, nigdy. Sat był przyjacielem dla wielu różnych osób, w różnym wieku. Nie miało to dla niego znaczenia. Nie ważne czy to było dziecko, czy równolatek.

( pytanie do Bartka Stranza) Ile miałeś lat kiedy się spotkaliście?

Bartek: Jedenaście.

Ania: I jak się wtedy czułeś?

Bartek: Jak guru. Miałem jedenaście lat, a rozmawiał ze mną jak z równym. I jeszcze dał mi adres indiańskiej gazety „ Aquasanse Notes”. I zaprosił mnie już wtedy do domu.”194




Ania Lipecka


To nie była dla nas osobistość. Tu nie chodziło o przemowy, zdjęcia, pióropusz. To była Rodzina”195




Niedźwiedź”


W miarę poznawania go, on był zawsze wspaniałym człowiekiem. Był super gościem. Miał jak każdy człowiek swoje wady i zalety, ale naprawdę był niesamowitym człowiekiem. Później przyszły czasy, kiedy nie liczyło się czy był czy nie był Indianinem. Dla mnie to bez znaczenia. Dla mnie był dobrym człowiekiem. Po prostu Stasiu.”196




Cień”


Na szkolnej gazetce ściennej wieszałem Jego zdjęcia z pierwszego zlotu. Długo miałem mu za złe, że nie odpisał na mój pierwszy list, w którym prosiłem go o materiały do pracy maturalnej o Indianach. Być może nigdy go nie dostał, bo rzadko odmawiał... Przeszło mi na X Zlocie, gdy przestałem być dla Niego anonimowym młodym indianistą. Wtedy On w namiocie oglądał TV, a my - zbulwersowani jego „nieindiańskim” zachowaniem - chcieliśmy wymalować Mu na aucie „Śmierć Izaurze! AIM” Na szczęście nie wymalowaliśmy - być może przeważył szacunek dla Dziadka, może prezenty które wtedy rozdawał. Jak przez całe życie... Największy prezent sprawił mi chyba na XVI Zlocie (to wtedy - po siedemdziesiątce - skakał na główkę do jeziora, robił cyrkowe sztuczki z lassem i nikomu nie dawał się zrzucić z „mustanga”). Dostałem wtedy Jego zbiór „Akwesasne Notes”. Wiedział, ile dla mnie znaczą i że gdy uzupełnią zbiory gazet po Indiańskiej Babci - będą żyły. Tego jednego oczekiwał od obdarowanych.”197




Jan


Zaimponował mi tyloma rzeczami.... W tej chwili to jest takie mało modne, że kto jest prawdomówny, szczodry, że jest, tak jak mówią Indianie – prawdziwy. Za to go kochałem. Takich ludzi już nie ma, takich, co są nieskończenie dobrzy dla każdego (...). On posiadał wielka siłę (...). Aż do pewnego stopnia był nierealny. Miał tak wiele zalet, że po pewnym czasie można było się przekonać, że jest to człowiek wyjątkowy, obdarzony talentami a pyz tym niesamowicie skromny (...). Był to człowiek tak otwarty, skoncentrowany tylko na tym, co może przynieść coś pozytywnego, z konsekwencja do końca. Udowodnił mi, że można przez całe życie wierzyć w to, co się robi i być prawdziwym do końca.”198




Ania Pajchert


Moja pierwsza myśl, kiedy się dowiedziałam, że Sat zmarł - widziałam go jak wnosi z kuchni do altany kawę. Przynosi kawę, palimy papierosy, gadamy. O, Boże, Sat już nigdy nie będzie niósł tej kawy.... Takie drobiazgi, przyziemne.”199




Cień”


Choć palił jak smok (i jak babcia Stefania Antoniewicz) i pił jak marynarz (którym był), to często też podkreślał, że najcenniejsze w Ruchu, obok poznawania indiańskich kultur i nauki szacunku dla Ziemi, jest to, że PRPI wielu młodych ludzi uratowało przed nałogami i zła drogą. W to wierzył. I wierzył w nas. Za to na XXV Zlocie w 2001 roku dostał od tradycjonalistów honorowy Staff.”200




Jan


Bezustannie coś robił. Albo wyszywał, albo coś malował, albo coś pisał, albo robił to wszystko jednocześnie. To był człowiek, u którego w skrzynce każdego dnia listów było pełno. Bywały lata, że dostawał worki listów. Piękne to było, kiedy przyjeżdżało się do niego i widziało listy z całego świata. Z całego świata ludzie życzyli mu wszystkiego dobrego w urodziny. Widać było, że ludzie , którzy go poznali jakiś czas temu, ciągle o nim pamiętają, pamiętają go jako prawego człowieka najzwyczajniej.”201


Ania Lipecka




Kiedy byliśmy w Tucholi, dawaliśmy mu znać, a on wyrywał się z Gdańska, choćby na dwie godziny. Siódma rano, my pół przytomni, skrobanie do tipi i głowa Sata w wejściu: Już jestem, róbcie kawę! Potem Brda, pływanie, sztuczki z lassem, kawały oczywiście i powrót do domu.”202




Ania Pajchert


Na XVI Zlocie byłam z trzyletnią córką. Dziecko małe, wiadomo, szybko się budzi. Budzę się godzina ósma rano- dziecka nie ma. Biegam, szukam. Podjeżdża Sat, który skoro świt był już na nogach, robił zakupy. Za nim wysiada moje dziecko. Pełne usta cukierków, bez śniadania. Mówię: Sat, nigdy więcej! Dziecko musi zjeść śniadanie, nie kupuj jej cukierków! Na drugi dzień nie kupił jej cukierków. Wróciła z lizakiem.”203




Cień”



W tym roku spotkałem Go trzykrotnie. Najpierw zimą, niecałe pół roku po odejściu Pani Wandy (którą opiekował się aż do końca), gdy po raz pierwszy ptzyjął od Źródła zaproszenie do wspólnego z nami szałasu potu. Nie byliśmy pewni, czy przyjedzie. Ale zjawił się. I przedstawił nam Panią Basię... Potem wiosna, gdy na toruńskim Pow-wow nie kto inny tylko On- jak przyjaciel i urwis zarazem- zasłonił mi oczy przy wejściu, a potem uściskał serdecznie i zaprosił mnie wraz z Zawiniątkiem Ruchu, do jednego szeregu podczas Grand Entry. To wtedy dziękował za nasz hymn i „Honor Song”. Za to, że Go słuchamy, szanujemy, naśladujemy. „Teraz mogę spokojnie odejść” - mówił. Trudno było nam uwierzyć, że kiedykolwiek odejdzie. Po raz ostatni żegnałem Go latem, 8 lipca, na cmentarzu Srebrzyska - z Prezydentem Gdańska, garstką towarzyszy broni z AK i tłumem indianistów. Nie mogło nas tam zabraknąć. Nie zabrakło. W wielu miejscach Polski były modlitwy szałwia, taniec.”204




Cyprian


Była kiedyś taka sytuacja na zlocie, że ktoś uderzył dziewczynę. Sata strasznie to oburzyło. Wyszedł wściekły na środek obozu i krzyknął cos w stylu: Jestem starym człowiekiem, ale czekam tu na ciebie. Podniosłeś rękę na kobietę to możesz zmierzyć się i zemną! To była piękna akcja.”205




Źródło”


Całe życie uczył radości. Przepełniała go magia, szczery optymizm życiowy. Był sam wielkim pozytywem. Nigdy nie narzekał, nigdy się nie skarżył. Kładł się spać i wstawał z uśmiechem na ustach. Chciałbym się tak zestarzeć, chciałbym tak żyć...”206




Jan


Oglądam zdjęcia, przewalam rożne rzeczy, bo mi go brakuje. Jest, był i będzie moim wzorem. Konkretnym, żywym człowiekiem, którego można naśladować, a nie jakąś iluzją z komputera. Cieszę się, że w ogóle Bóg dał mi szanse żyć przez tyle lat u boku tak wielkiego człowieka. Jak teraz tak sobie o tym myślę, po latach, to był to naprawdę „ wielki gift”.”207




Ci, którzy wymagali od niego wyjaśnień, dat, miejsc, faktów, ci, którzy skupiali się tylko na niejasnych elementach jego życiorysu, czy na krzykliwym zainteresowaniu mediów - dostali tylko to. To niewiele. Ci, którzy się przed nim otworzyli, słuchali pieśni jego wielkiego serca, mądrości jego siwych włosów - dostali stokrotnie więcej.






BIBLIGRAFIA



I ZBIORY WŁASNE


  1. Bigoś, J. Rekonstrukcja stereotypu Indianina w filmie i literaturze – praca licencjacka napisana pod kierunkiem dr M. Brodzkiego w Katedrze Etnologii Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 2003 – w posiadaniu autorki

  2. Czechowska–Derkacz, B. Tipi czystych serc – artykuł ze zbiorów Marcina Króla – w posiadaniu autorki

  3. Jankowski, K. List do autorki pracy z 04.06.2004

  4. Kachlak, D. List do indianistów z 16.12.2003 – w posiadaniu autorki

  5. Karnabal, W.- relacja ustna z 28.02.2004 – zapis magnetofonowy w posiadaniu autorki

  6. Kiełpiński, J. Łapacz pełen snów – artykuł ze zbiorów Marcina Króla – w posiadaniu autorki

  7. Lipecka, A. – relacja ustna z 28.02.2004 – zapis w posiadaniu autorki

  8. Pajchert, A. – relacja ustna z 24.02.2004 – zapis magnetofonowy w posiadaniu autorki

  9. Płonka, B. List do autorki pracy z 04.03.2004

  10. Rzatkowski, J.- relacja ustna z 20.12.2003 – zapis magnetofonowy w posiadaniu autorki

  11. Stranz, B. – relacja ustna z 24.02.2004 – zapis magnetofonowy w posiadaniu autorki

  12. Światowy Związek Żołnierzy Armii Krajowej. Koło Szydłowiec. Biografie i wspomnienia – materiały ze zbiorów Marcina Króla – w posiadaniu autorki

  13. Świątek, C. – relacja ustna z 28.02.2004 – zapis magnetofonowy w posiadaniu autorki

  14. Zamach na marynarza z „Batorego” – artykuł ze zbiorów Marcina Króla – w posiadaniu autorki



II SŁOWNIKI


  1. Mały słownik literatury dla dzieci i młodzieży, red. Kuliczkowska, K., Słońska, I., Warszawa, 1964

  2. Nowy słownik literatury dla dzieci i młodzieży, red. Kuliczkowska, K., Tylicka, B., Warszawa, 1984

  3. Słownik literatury dziecięcej i młodzieżowej, red. Tylicka, B., Leszczyński, G., Wrocław, 2002

III LITERATURA


  1. Długie Pióro, „Trybuna Ludu” 17.02.1958., Nr 47

  2. Głogowski, P. – wypowiedź zamieszczona w „Na Tropie. Informator PRPI” Nr 23/1998

  3. Indianin polskiego pochodzenia, „Głos Wielkopolski” 1958., nr 43

  4. Jurkowski, J., Sat-Okh – syn wodza indiańskiego, „Kurier Lubelski” 08.04.1972., Nr 83

  5. Krosny, A., Długie Pióro, „Mały Gość Niedzielny” 10.07. 1997

  6. Krosny, A., Pomieszkać w tipi, „Mały Gość Niedzielny” 10.12.2000

  7. Łaszyn, I., Kozak Długie Pióro, „Dziennik Bałtycki” 11.07.2003

  8. Maciołek, M., Stanisław Supłatowicz, „Tawacin” Nr 3, jesień 2003

  9. Mazurkiewicz, J. – wypowiedź zamieszczona w „Na Tropie. Informator PRPI” Nr 23/1998

  10. Mielnik, J., Indiański biznes w Polsce, „Newsweek” 30.09.2001

  11. Miziński, M. – wypowiedź zamieszczona w „Na Tropie. Informator PRPI” Nr 23/1998

  12. Nowocień, M., Zwierzenia Cienia, „Tawacin” Nr 3, jesień 2003

  13. Osika, Z. – wypowiedź zamieszczona w ‘Na Tropie. Informator PRPI” Nr 23/1998

  14. Polski Karol May, „Gazeta Olsztyńska” 1987, Nr 58

  15. Powroźnik, B. – wypowiedź zamieszczona w „Na Tropie. Informator PRPI” Nr 23/1998

  16. Ryszkowski, J., Chcą mnie na siłę wybielić, „Wieczór Wybrzeża” 03.10.1997., Nr 216

  17. Ryszkowski, J., Dokąd wiodą tajemnicze ślady, „Wieczór Wybrzeża” 10.10.1997., Nr 222

  18. Ryszkowski, J., Legendy rodzą się i..., „Wieczór Wybrzeża” 17.10.1997., Nr 228

  19. Ryszkowski, J., Lustratorzy wśród czerwonoskórych, „Wieczór Wybrzeża” 18.09.1997., nr 204

  20. Ryszkowski, J., Podejrzenie: blada twarz, „Wieczór Wybrzeża” 28.09.1997., Nr 210

  21. Sat-Okh – polskim marynarzem, „Kurier Lubelski” 12,13.11.1965., Nr 265

  22. Stenka, K. – wypowiedź zamieszczona w „Na Tropie. Informator PRPI” Nr 23/1998

  23. Stranz, G., Czerwone na biało, „Poznaniak”14-15.08.1993

  24. Syn Orła i Obłoku, „Zielony Sztandar” Dodatek ilustrowany 19.03.1987., Nr 16

  25. Szpecht, P., Sat-Okh, „Miliarder” 19.08.1993., Nr 25

  26. Sztejnert, M., Polski Indianin, „Zielony Sztandar“ 1967., Nr 55

  27. Świerk, K. – wypowiedź zamieszczona w „Na Tropie. Informator PRPI” Nr 23/1998

  28. Tylicka, B., Indianin marynarzem, czyli dzieje Długiego Pióra, „Świat Młodych” 20.09.1975., Nr 113

  29. Warszewski, R., Lokator kamiennego wigwamu, „Rzeczpospolita” 24-25.09.94., Nr 223

  30. Willma, A., Żegnaj, Wodzu, „Gazeta Pomorska” 18.07.2003

  31. Wojtek, T., Syn Wysokiego Orła, „Panorama” 19.03.1972., Nr 12

  32. Wołowski, D., Jacórzyński, W., W głębi serca pozostanę Indianinem, „Gazeta Wyborcza” Magazyn 1993., Nr 72

  33. Zimmerman, L.J., Indianie Ameryki Północnej. Plemiona i dzieje. Wierzenia i rytuały, Warszawa, 2003



IV PRACE SAT- OKHA


  1. Sat-Okh, Biały Mustang, Warszawa, 1987

  2. Sat-Okh, Głos Prerii, Gdańsk, 1990

  3. Sat-Okh, Indianie wczoraj i dziś, „Płomyk” 25.08.1973

  4. Sat-Okh, Ziemia Słonych Skał, Warszawa, 1986



V ŹRÓDŁA INTERNETOWE


  1. Relacja Ewy z Kanady – www.indianie.eco.pl ( strona internetowa PRPI )

  2. Grzybowski, J., Opracowanie biogramu i twórczości Sat-Okha – www.indianie.eco.pl

  3. Nowocień, M., Odrębna Rzeczywistość 1982. – www.indianie.eco.pl

  4. Nowocień, M., Polski Ruch Przyjaciół Indian Wczoraj, dziś i jutro; referat na sesję popularnonaukową „Indianie i Indianiści” w Muzeum Etnograficznym w Warszawie 19.01.2003 – www.indianie.eco.pl

  5. Ratajczak, M., Serce wojownikawww.gazeta.ostrow-wielkopolski.pl

  6. Sultzmann, L. Opracowanie historii Szawanezów ( przekład z języka angielskiego – autorka pracy ) – www.dickshovel.com ( strona internetowa poświęcona historii i kulturze Narodów Tubylczych )

  7. Historia Szawanezów ( przekład z języka angielskiego – autorka pracy ) – www.shawneenation.com ( oficjalna strona plemienia Szawanezów )

  8. Historia Szawanezów – www.szawanezi.pl ( strona internetowa polskich miłośników Indian Shawnee )

  9. Wspomnienia z XIX ZLOTU w Prostyni – www.indianie.eco.pl






PRZYPISY

1 Irena Łaszyn, Kozak Długie Pióro, „Dziennik Bałtycki”,11.07.2003r.,s.10

2 Barbara Tylicka, Indianin marynarzem czyli dzieje Długiego Pióra, „Świat Młodych” Nr 113, 20.09.1975r.,s.5

3 Beata Czechowska-Derkacz, Tipi czystych serc; artykuł ze zbiorów Marcina Króla - w posiadaniu autorki

4 Marek Maciołek, Stanisław Supłatowicz, ‘Tawacin”, Nr 3[63] jesień 2003, s.56

5 Ibidem.,s.56

6 Klaudiusz Jankowski, List do autorki pracy z 04.06.2004r.-w posiadaniu autorki

7 Relacja Jana Rzatkowskiego z 20.12.2003r.- zapis w posiadaniu autorki

8 Długie Pióro, „Trybuna Ludu”, 17.02.1958., nr 47.

9 Sat-Okh polskim marynarzem, „Kurier Lubelski”, 12-13.11.1965., nr 265, s 2, por. Indianin polskiego pochodzenia ,”Głos Wielkopolski” 1958., nr 24 M. Sztejnert, Polski Indianin, „Zielony Sztandar”, 1967 r., nr 55, s. 6.

10 Janusz Jurkowski, Sat-Okh – syn wodza indiańskiego, „Kurier Lubelski”, 08.04.1972 ., nr 83, s. 4.

11 Sat-Okh polskim marynarzem, „Kurier lubelski”, 12-13.11.1965 ., nr 265, s. 2.

12 Barbara Tylicka, Indianin Marynarzem czyli dzieje Długiego Pióra, „Świat Młodych”, 20.09.1975 ., nr 113, s. 5.

13 Teresa Wojtek, Syn Wysokiego Orła, „Panorama”, 19.03.1972, nr 12, s. 24.

14 Roman Warszewski, Lokator kamiennego wigwamu, „Rzeczpospolita”, 24-25.09.1994 ., nr 223, s. 12.

15 Relacja Jana Rzatkowskiego z dn. 20.12.2003 – zapis w posiadaniu autorki.

16 Relacja Jana Rzatkowskiego z dn. 20.12.2003. – zapis w posiadaniu autorki.

17 Janusz Jurkowski, Sat-Okh – syn wodza indiańskiego, „Kurier lubelski”, 08.04.1972 , nr 83, s. 4, por. Teresa Wojtek, Syn Wysokiego Orła, „Panorama”, 19.03.1972, nr 12, s. 24, Roman Warszewski, Lokator kamiennego wigwamu, „Rzeczpospolita”, 24-25.09.1994., nr 12, s. 24.

18 Ibidem, s.4.

19 Janusz Ryszkowski, Chcą mnie na siłę wybielić, „Wieczór Wybrzeża”, 03.10.1997., nr 216, s.4.

20 Teresa Wojtek, Syn Wysokiego Orła, „Panorama”, 19.03.1972, nr 12, s. 24.

21 Janusz Ryszkowski, Lustratorzy wśród czerwonoskórych, „Wieczór Wybrzeża”, 19.09.1997., nr 204, s.4.

22 Roman Warszewski, Lokator kamiennego wigwamu, „Rzeczpospolita”, 24-25.09.1994., nr 223, s. 12.

23 Janusz Ryszkowski, Legendy rodzą się i umierają, „Wieczór Wybrzeża”, 17.11.1997., nr 228, s. 4.

24 Ibidem., s. 4.

25 Ibidem., s. 4.

26 Syn Orła i Obłoku, „Zielony Sztandar”, Dodatek ilustrowany, 09.04.1987 ., nr 16, s. 2, por. Polski Karol May,”Gazeta Olsztyńska” 1987., nr 58.

27 Roman Warszewski, Lokator kamiennego wigwamu, „Rzeczpospolita”, 24-25.09.1994 , nr 223, s. 12.

28 Janusz Ryszkowski, Lustratorzy wśród czerwonoskórych, „Wieczór Wybrzeża”, 19.09.1997., nr 204, s.4.

29 Barbara Tylicka, Indianin marynarzem czyli dzieje Długiego Pióra, „Świat Młodych”, 20.09.1975., nr 113, s. 5.

30 Roman Warszewski, Lokator kamiennego wigwamu, „Rzeczpospolita”, 24-25.09.1994 , nr 223, s. 12.

31 Janusz Ryszkowski, Chcą mnie na siłę wybielić, „Wieczór Wybrzeża, 03.10.1997., nr 223, s. 12.

32 Paweł Szpecht, Sat-Okh, „Miliarder“, 19.08.1993., nr 25, s. 40.

33 www.dickshovel.com – strona poświęcona historii poszczególnych plemion północnoamerykańskich.

34 Larry J. Zimmerman, Indianie Ameryki Północnej. Dziej i plemiona. Wierzenia i Rytuały, Warszawa 2003 ., s. 38.

35 www.shawneenation.com - oficjalna strona internetowa plemienia Szawanezów

36 Larry J. Zimmerman, op. cit., s. 134.

37 www.szawanezi.pl - strona internetowa polskich miłośników plemienia Shawnee

38 Paweł Szpecht, Sat-Okh, „Miliarder“, 19.08.1993., nr 25, s. 40.

39 Barbara Tylicka, Indianin Marynarzem czyli dzieje Długiego Pióra, „Świat Młodych”, 20.09.1975., nr 113, s. 5.

40 Teresa Wojtek, Syn Wysokiego Orła, „Panorama”, 19.03.1972, nr 12, s. 24.

41 Sat-Okh polskim marynarzem, „Kurier lubelski”, 12-13.11.1965 , nr 265, s. 2.

42 Syn Orła i Obłoku, „Zielony Sztandar”, Dodatek Ilustrowany, 09.04.1987., nr 16, s. 2.

43 Teresa Wojtek, Syn Wysokiego Orła, „Panorama”, 19.03.1972, nr 12, s. 24.

44 Sat – Okh, Biały Mustang. Baśnie i Legendy Indiańskie, Warszawa, 1987 .

45 Teresa Wojtek, Syn Wysokiego Orła, „Panorama”, 19.03.1972, nr 12, s. 24.

46 Antoni Krosny, Długie Pióro, „Mały Gość Niedzielny”, 10.07.1999., nr 27, s. 16.

47 Ibidem., s. 16.

48 Ibidem., s. 16.

49 Paweł Szpecht, Sat-Okh, „Miliarder“, 19.08.1993., nr 25, s. 40.

50 Roman Warszewski, Lokator kamiennego wigwamu, „Rzeczpospolita”, 24-25.09.1994., nr 223, s. 12.

51 Antoni Krosny, Długie Pióro, „Mały Gość Niedzielny”, 10.07.1999., nr 27, s. 18.

52 Teresa Wojtek, Syn Wysokiego Orła, „Panorama”, 19.03.1972, nr 12, s. 24.

53 Paweł Szpecht, Sat-Okh, „Miliarder“, 19.08.1993., nr 25, s. 40.

54 Barbara Tylicka, Indianin Marynarzem czyli dzieje Długiego Pióra, „Świat Młodych”, 20.09.1975 , nr 113, s. 5.

55 Janusz Ryszkowski, Chcą mnie na siłę wybielić, „Wieczór Wybrzeża, 03.10.1997., nr 218, s. 4.

56 Jakub Mielnik, Indiański biznes w Polsce, „Newsweek”, 30.09.2001., nr 36, s. 88.

57 Ibidem. , s. 88.

58 Janusz Ryszkowski, Chcą mnie na siłę wybielić, „Wieczór Wybrzeża, 03.10.1997., nr 218, s. 4.

59 Jakub Mielnik, Indiański biznes w Polsce, „Newsweek”, 30.09.2001 ., nr 36, s. 88.

60 Ibidem., s. 88.

61 Janusz Ryszkowski, Chcą mnie na siłę wybielić, „Wieczór Wybrzeża, 03.10.1997 , nr 218, s. 4.

62 Paweł Szpecht, Sat-Okh, „Miliarder“, 19.08.1993 ., nr 25, s. 40.

63 Teresa Wojtek, Syn Wysokiego Orła, „Panorama”, 19.03.1972, nr 12, s. 24.

64 Janusz Ryszkowski, Chcą mnie na siłę wybielić, „Wieczór Wybrzeża, 03.10.1997 , nr 218, s. 4.

65 Światowy Związek Żołnierzy AK. Koło Szydłowiec. Biografie i Wspomnienia, s. 140 – Opracowanie ze zbiorów Marcina Króla- w posiadaniu autorki.

66 Ibidem., s. 140.

67 Relacja Jana Rzatkowskiego z 20.12.2003 r. – zapis w posiadaniu autorki.

68 Barbara Tylicka, Indianin marynarzem czyli dzieje Długiego Pióra, „Świat Młodych”, 20.09.1975., nr 113, s. 5.

69 Relacja Anny Pajchert z 24.02.2004 r. – zapis w posiadaniu autorki.

70 Światowy Związek Żołnierzy AK. Koło Szydłowiec. Biografie i Wspomnienia., s. 140 – opracowanie ze zbiorów Marcina Króla- w posiadaniu autorki.

71 Roman Warszewski, Lokator kamiennego wigwamu, „Rzeczpospolita”, 24-25.09.1994 ., nr 223, s. 12.

72 Sat-Okh polskim marynarzem, „Kurier Lubelski”, 12-13.11.1965, nr 265, s. 2.

73 Janusz Jurkowski, Sat-Okh – syn wodza indiańskiego, „Kurier lubelski”, 08.04.197., nr 83, s. 4.

74 Relacja Jana Rzatkowskiego z dn. 20.12.2003 r. – zapis w posiadaniu autorki.

75 Barbara Tylicka, Indianin Marynarzem czyli dzieje Długiego Pióra, „Świat Młodych”, 20.09.1975., nr 113, s. 5

76 Paweł Szpecht, Sat-Okh, „Miliarder“, 19.08.1993., nr 25, s. 40.

77 Ibidem., s. 40.

78 Janusz Ryszkowski, Podejrzenie: blada twarz, Wieczór Wybrzeża, 28.09.1997., nr 210, s. 4.

79 Zamach na marynarza z „Batorego“, artykół ze zbiorów Marcina Króla – w posiadaniu autorki.

80 Teresa Wotjek, Syn Wysokiego Orła, „Panorama”, 19.03.1972, nr 12, s. 24.

81 Zamach na marynarza z „Batorego”, artykuł ze zbiorów Marcina Króla - w posiadaniu autorki.

82 Sat-Okh, Indianie wczoraj i dziś, „Płomyk”, 25.08.1975 , nr 15,16, s. 54-55.

83 Barbara Tylicka, Indianin marynarzem czyli dzieje Długiego Pióra, „Świat Młodych”, 20.09.1975., nr 113, s. 5

84 Janusz Ryszkowski, Dokąd wiodą tajemnicze ślady, „Wieczór Wybrzeża”, 10.10.1997., nr 222, s. 4.

85 Ibidem., s. 5.

86 Relacja Jana Rzatkowskiego z dn. 20.12.2003. – zapis w posiadaniu autorki.

87 Relacja Wiesława Karnabala z dn. 28.02.2004. – zapis w posiadaniu autorki.

88 Relacja Jana Rzatkowskiego z dn. 20.12.2003. – zapis w posiadaniu autorki.

89 Barbara Tylicka, Indianin marynarzem czyli dzieje Długiego Pióra, „Świat Młodych”, 20.09.1975., nr 113, s. 5.

90 Relacja Jana Rzatkowskiego z dn. 20.12.2003 – zapis w posiadaniu autorki.

91 Barbara Tylicka, Indianin marynarzem czyli dzieje Długiego Pióra, „Świat Młodych”, 20.09.1975 , nr 113, s. 5.

92 Relacja Jana Rzatkowskiego z dn. 20.12.2003. – zapis w posiadaniu autorki.

93 Relacja Ewy z Kanady- www.indianie.eco.pl

94 Syn Orła i Obłoku„Zielony Sztandar” Dodatek Ilustrowany19.04.1987. nr16

95 Jurkowski,J., Sat-okh-syn wodza indiańskiego, „Kurier Lubelski” 08.04.1972., nr 83

96 Sat- Okh- polskim marynarzem, „Kurier Lubelski” 8.04.1972. nr 83

97 R. Warszewski Lakator kamiennego wigwamu, „ Rzeczpospolita” 24-25.09.1994, nr 223

98 Nowy słownik literatury dla dzieci i młodzieży, red. K. Kuliczkowska, B. Tylicka, Warszawa 1984, s. 311

99 Ibidem,s.311; por. ,Mały słownik literatury dla dzieci i młodzieży, red.Kuliczkowska,K., Słońska, I Warszawa, 1964

100 Słownik literatury dziecięcej i młodzieżowej, red. Tylicka,B., Leszczyński, G., Wrocław, 2002, s.353

101 A. Krosny, Długie Pióro,„Mały Gość Niedzielny” 10.08.1999., s.18

102 J. Ryszkowski ,Chcą mnie na siłę wybielić, „Wieczór Wybrzeża” 03.09.1997., nr 218

103 Sat-Okh Ziemia Słonych Skał, Warszawa 1986,s.5

104 Jacek Grzybowski, Opracowanie biogramu i twórczości Sat-Okha - www.indianie.eco.pl

105 Tamże

106 Tamże.

107 Tamże

108 Tamże.

109 R. Warszewski, Lokator kamiennego wigwamu, „Rzeczpospolita” 24-25.09.1994, nr 223.

110 Marek Nowocień, Polski Ruch Przyjaciół Indian – wczoraj, dziś, jutro– www.indianie.eco.pl

111Relacja Jana Rzatkowskiego z 20.12.2002- zapis w posiadaniu autorki

112 Sat-Okh, Biały Mustang, Warszawa 1987, s.21

113 Sat-Okh, Ziemia Słonych Skał, Warszawa 1986, s. 60.

114 Sat-Okh, Głos Prerii, Gdańsk 1990, s.171

115 Ibidem, s.90

116 Sat-Okh, Ziemia Słonych Skał, Warszawa 1986, s.75

117 Ibidem, s.99

118 Sat Okh, Głos..., s. 46

119 Sat Okh, Ziemia..., s.28

120 Sat Okh, Głos..., s.23

121 Sat Okh, Ziemi..., s.83

122 Relacja Jana Rzatkowskiego z 20.12.2003, zapis w posiadaniu autorki

123 Relacja Jana Rztkowskiego z 20.12.2003, zapis w posiadaniu autorki

124 A.Krosny, „Długie Pióro” , Mały Gość Niedzielny”,10.07.1999, s.18

125 Marek Nowocień, PRPI wczoraj, dziś, jutro, Warszawa 19.01.2003 r., www.indianie.eco.pl.

126 Marek Nowocień, Odrębna Rzeczywistość, 1982 r. – www.indianie.eco.pl.

127 Relacja Wiesława Karnabala z 28.02.2004 r. –zapis w posiadaniu autorki.

128 Relacja Anny Pajchert, 28.03.2004 r. – zapis w posiadaniu autorki.

129 Adam Willma, Żegnaj Wodzu, „Gazeta Pomorska”, 18.07.2003 .

130 Relacja Wiesława Karnabala z 28.02.2004 r. – zapis w posiadaniu autorki.

131 Relacja Jana Rzatkowskiego z 20.12.2004 r. – zapis w posiadaniu autorki.

132 Magdalena Ratajczak, Serce wojownika, www.gazeta.ostrow-wielkopolski.pl.

133 Jakub Mielnik, Indiański biznes w Polsce, „Newsweek”, 30.09.2001., s. 88.

134 Relacja Jana Rzatkowskiego z 20.12.2003., -zapis w posiadaniu autorki.

135 Magdalena Ratajczak, Serce wojownika, www.gazeta.ostrow-wielkopolski.pl.

136 Relacja Wiesława Karnabala z 28.02.2004,- zapis w posiadaniu autorki.

137 Relacja Jana Rzatkowskiego z 20.12.2003, -zapis w posiadaniu autorki.

138 Relacja Anny Lipeckiej z 28.02.2004. – zapis w posiadaniu autorki.

139 Wspomnienie z XIX Zlotu w Prostyni - www.indianie.eco.pl

140 Magdalena Ratajczak, „Serce wojownika”, www.gazeta.ostrow-wielkopolski.pl/archiwum.

141 Relacja Anny Pajchert z dn. 28.02.2004 , zapis w posiadaniu autorki.

142 Relacja Jana Rzatkowskiego z dn. 20.12.2003, zapis w posiadaniu autorki.

143 Marek Nowocień, PRPI wczoraj, dziś, jutro, referat wygłoszony na sesji popularnonaukowej Indianie i indianiści, 19.01.2003 r. w Muzeum Etnograficznym w Warszawie – www.indianie.eco.pl – oficjalna strona internetowa PRPI.

144 Jagoda Bigoś, Rekonstrukcja stereotypów Indianina w filmie i literaturze – praca licencjacka pod kierunkiem dr M. Brodzkiego w Katedrze Etnologii Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław, 2003

145 Marek Nowcień, PRPI wczoraj, dziś, jutro, 19.01.2003 r. Warszawa, www.indianie.eco.pl.

146 Relacja Jana Rzatkowskiego z dn. 20.12.2003 . – zapis w posiadaniu autorki.

147 Jacek Kiełpiński, Łapacz pełen snów – artykuł ze zbiorów Marcina Króla.

148 Relacja Wiesława Karnabala z dn. 8.03.2004, zapis w posiadaniu autorki.

149 Relacja Jana Rzatkowskiego z dn. 20.12.2003, zapis w posiadaniu autorki.

150 Relacja Jana Rzatkowskiego z dn. 20.12.2003, zapis w posiadaniu autorki.

151 Bogdan Płonka, List do autorki pracy z dn. 04.03.2003,

152 Tamże.

153 Paweł Szpecht, Sat-Okh, „Miliarder”, 19.08.1993, nr 25, s.40

154 Janusz Ryszkowski, Chcą mnie na siłę wybielić, „Wieczór Wybrzeża”, 03.10.1997, nr 216

155 J. Ryszkowski ,Lustratorzy wśród czerwonoskórych, „Wieczór Wybrzeża”, 18.09.1997, nr 204

156 Tamże.

157 Tamże.

158 J. Ryszkowski, Podejrzenie: blada twarz, „Wieczór Wybrzeża”, 28.09.1997, nr 210

159 Tamże.

160 J. Ryszkowski, Chcą mnie na siłę wybielić, „Wieczór Wybrzeża”, 10.10.1997, nr 222

161 J. Ryszkowski, Dokąd wiodą tajemnicze ślady...,

162 J. Ryszkowski, Legendy rodzą się i umierają...,

163 Paweł Głogowski – relacja zamieszczona w „Na Topie. Informator PRPI”, nr 23/1998, s.9

164 Kacper Świerk – relacja zamieszczona w „Na Tropie...,s.10

165 J. Ryszkowski, „Legendy...”

166 R. Warszewski, Lokator kamiennego wigwamu...

167 Tamże.

168 J. Ryszkowski, Chcą mnie na siłę wybielić...,

169J. Ryszkowski, Chcą mnie na siłę wybielić...,

170 Tamże.

171 Relacja Jana Rzatkowskiego z 20.12.2003, zapis w posiadaniu autorki

172 Relacja Wiesława Karnabala z 28.02.2004, zapis w posiadaniu autorki

173 Henryk Wróbel – wypowiedź zamieszczona w „Na Tropie”...,

174Błażej Powroźnik – relacja zamieszczona w „Na Tropie”...,

175 Jacek Mazurkiewicz – Tamże.

176 Zofia Osika – Tamże.

177 Michał Miziński – Tamże.

178 Karolina Stenka – Tamże.

179 Relacja Jana Rzatkowskiego z 20 12 2003, zapis w posiadaniu autorki

180 Relacja Anny Pajchert z 24 02 2004, zapis w posiadaniu autorki

181 Relacja Wiesława Karnabala z 28 02 2004, zapis w posiadaniu autorki

182 Relacja Anny Pajchert...

183 Relacja Cypriana Świątka 28 02 2004, zapis w posiadaniu autorki

184 Relacja Bartosza Stranza z 24 02 2004, zapis w posiadaniu autorki

185 Relacja Jana Rzatkowskiego z 20 12 2003, zapis w posiadaniu autorki

186 Ibidem

187 Paweł Szpecht, Sat-Okh, „Miliarder” Nr 25.,19.08.1993r., s.39

188 Antoni Krosny, Pomieszkać w tipi, „Mały Gość Niedzielny” 10.12.2000r., s.6

189 Grzegorz Stranz, Czerwone na biało, „ Poznaniak”, 14-15.08.1993., s.9

190 Relacja Jana Rzatkowskiego z 20.12.2003r.- w posiadaniu autorki

191 Marek „Cień” Nowocień, Zwierzenia Cienia, „Tawacin” Nr 3[63], jesień 2003r., s.57

192Dariusz Kachlak, List do indianistów z 16 12 2003, w posiadaniu autorki

193 Relacja Jana Rzatkowskiegoz 20 12 2003, zapis w posiadaniu autorki

194 Relacja Anny Pajchert z 24 02 2004, zapis w posiadaniu autorki

195 Relacja Anny Lipeckiej 28 02 2004, zapis w posiadaniu autorki

196 Relacja Wiesława Karnabala z 28 02 2004, zapis w posiadaniu autorki.

197 Marek Nowocień, Zwierzenia Cienia , „ Tawacin” Nr 3, 2003, s.57

198 Relacja Jana Rzatkowskiego z 20. 12.2003, zapis w posiadaniu autorki

199 Relacja Anny Pajchert z 24 02 2004, zapis w posiadaniu autorki

200 Marek Nowocień, Zwierzenia Cienia, „Tawacin”, Nr 3[63], 2003, s.57

201 Relacja Jana Rzatkowskiego...

202 Relacja Anny Lipeckiej...

203 Relacja Anny Pajchert...

204 Marek Nowocień, Zwierzenia...

205 Relacja Cypriana Świątka z 28 02 2004, zapis w posiadaniu autorki

206 Relacja Bartosza Stranza 24 02 2004, zapis w posiadaniu autorki

207 Relacja Jana Rzetkowskiego...



[ Powrót na początek części 1 ]

[ Powrót na początek części 2 ]