Dziękuję
Wam, moi "starzy"...Po opublikowaniu mojego listu w Tawacinie, zadzwonił do mnie Jacek Przybylak z pozdrowieniami. Ten telefon ucieszył
mnie tym bardziej, że dowiedziałam się, iż "starzy" przyjaciele spotykają się nadal i zapalają ogień nadziei w każdą noc Sylwestrową. Odwiedzają też Piotra Spólnego w Bieszczadach, nie zapominają wspólnych przeżyć i minionych lat. Jacku pamiętam czasy, kiedy zawsze o krok wyprzedzałeś nas w antykwariatach, "kradnąc" najlepsze książki. Uśmiecham się na wspomnienie dni, kiedy wchodziliśmy do antykwariatu na Starym Rynku w Poznaniu, a sprzedawca nas informował "Przybylak już tu był". A Jasiu "Szop", którego "gadulstwo" wypełniało każde nasze spotkanie? Nie było to gadanie o niczym, lecz o duchowych indiańskich ścieżkach, na które dopiero wstępowaliśmy. Nieśmiało zadawaliśmy pierwsze pytania, a nie zadawaliśmy ich byle komu. Zanim poznałam Patryka, słyszałam o Nim tak wiele, że odczuwałam dreszczyk emocji przed pierwszym spotkaniem. A Patryk okazał się niezwykle otwartym i szczerym człowiekiem.Jechałam na pierwszy swój Zlot, słysząc tylko o ludziach tworzących nasz Ruch i poznałam Ich wszystkich w atmosferze posiłków wspólnoty, które rozpoczynał
y jakże często zlot, a trwały wiele godzin. Nie mieliśmy tak pięknych strojów, nie mieliśmy tylu tipi, ale mieliśmy siebie i czuliśmy się wolni, ograniczeni jedynie przez własną kulturę osobistą i moralność. Nikt nigdy nie wskazał mi miejsca "na drewnie", ani nie "pogonił" z zamkniętej imprezy. Zawdzięczam tym ludziom tak wiele przyjaźni, radości i ciepła i nie mogę zapomnieć, że to Oni swoim "młodym przyjaciołom", udzielali odpowiedzi na każde pytanie.Pamiętając o tych czasach, nigdy nie ośmieliłabym się bez szacunku odezwać do młodego człowieka. Niestety doświadczyłam z moimi przyjaciółmi przykrości od młodszych braci. Zastanawialiśmy się później nad sensem udziału w spotkaniach zlotowych, jeżeli odmawia się ludziom możli
wości śmiechu, zabawy i bluesa do rana. Doszło do tego, że nakazuje się nam uciszyć. To nie są i nigdy nie były pijackie spotkania. Uciszcie się - to często jedyny argument policji obozowej. O nie, jest jeszcze jeden - dzieci nie mogą spać. Trudno mi uwierzyć, że "współczesne" dzieci nie potrafią zasnąć w atmosferze obozowej, podczas, gdy nasze zasypiały wśród śmiechu i zabawy gości w naszym tipi. Wątpię, czy o dzieci cała ta batalia, zwłaszcza, gdy czytam, że na ostatnim ktoś rozpaloną szczapą z ogniska rzucił w grupę ludzi rozmawiająca w "świętym kręgu". To był dorosły człowiek - a więc nie przyjeżdżaj, człowieku, jeśli chcesz spać. Na żadnym z pierwszych zlotów takie rzeczy się nie zdarzały. To dziwne, że ten człowiek pozostał na zlocie, chociaż zdarzył się przypadek wyrzucenia osoby, która nie pozwoliła się obrażać policji.Teraz wiem, dlaczego niektórzy z bólem serca zrezygnowali z przyjazdu na nasze coroczne spotkanie. I ja nie byłam na ostatnim zlocie. Przynajmniej nikt moich przyjaciół nie obrzucił przekleństwami. Powiedzcie mi młodzi bracia i siostry, czego oczekujecie od zlotów? Jakiej atmosfery i czym jest dla Was poczucie wolności i przyjaźń? Dlaczego tak drażni Was gitara, harmonijka i blues? Czy Indianie nie słuchają takiej muzyki? Może wolą ostrego
rocka? Nadrobimy.Pozdrawiam,