[ "TAWACIN" 1 (49) Wiosna 1999 ]
Zwierzenia Cienia
89. Nie ma już w Polsce przyjaciół ani miłośników Indian. Nie ma nawet Pisma Przyjaciół Indian (spó
jrzcie na okładkę!). Taki przynajmniej wniosek nasuwa mi się po przejrzeniu ubiegłorocznych "Tawacinów". Nie do końca chce mi się w to wierzyć, gdy oglądam fotografie z niedawnych spotkań ze znajomymi o podobnych teoretycznie zainteresowaniach lub czytam wydawane przez nich gazetki. Gdyby jednak za parę lat ktoś, na podstawie archiwalnych numerów naszego kwartalnika, chciał poznać wydarzenia i poglądy uczestników Polskiego Ruchu Przyjaciół Indian końca XX wieku, to nie znalazłby na ten temat zbyt wiele. Pytanie "Czy PRPI jeszcze istnieje?", od zacytowania którego rozpocząłem swoje poprzednie zwierzenia, nieoczekiwanie okazuje się mieć nie tylko "zlotowy" kontekst.90. W pierwszym numerze "Tawacinu" z 1999 roku o naszym istnieniu mogą świadczyć w zasadzie tylko polskie nazwiska tłumaczy, jeden tekst profesjonalisty z krajowego uniwersytetu (nowego członka Redakcji), samotna relacja o przeglądzie indiańskich filmów w Warszawie, list jednej z czytelniczek i nadtytuł "Pismo Przyjaciół Indian" na okładce. Niewiel
e, jak na 56 stron. Ale i tak więcej, niż w kolejnym numerze, z okładki którego znika nawet stary - niezbyt już odpowiadający treści, odbiorcom i Wydawcy - nadtytuł (i nikogo to już chyba nie wzrusza...). Jest w tym numerze co prawda parę krajowych tekstów o Indianach, jest obszerny materiał o Borysie Malkinie (którego śmiało można by uznać za jednego z prekursorów Ruchu, gdyby tylko miało to dla kogoś znaczenie...) i jest notka o poświęconej ludom tubylczym konferencji na UW. Ale tak naprawdę wszystko to ledwie margines PRPI. Są też aż (?) dwie i pół strony zapowiedzi wakacyjnych imprez z przymiotnikiem "indiański", lecz wakacje zawsze sprzyjają chwilowym fascynacjom (nie tylko Indianami) i nie dowodzi to bynajmniej istnienia czegokolwiek trwalszego i głębszego. O jakichkolwiek innych przejawach istnienia Ruchu - praktycznie ani słowa. Nawet autorka jedynego listu jest Latynoską.91. W trzecim numerze naszego pisma pojawiły się wreszcie teksty i zdjęcia Ilony, którą fascynacja poznanymi w kraju Indianami zawiodła do rezerwatów Ameryki Pn., ale to wyjątek (zresztą także bardziej "o nich", niż "o nas"). Poza tym z treści numeru wynika raczej, że interesujący się Indianami Polacy albo mieszkają w USA (Polsko-Amerykańskie Towarzystwo Etnograficzne), albo byli - owsze
m - w kraju, ale przed ponad stu laty ("Diariusz pobytu Indyan Omaha w Warszawie"). I że albo - będąc już w sile wieku - wędrowali po Ameryce i pisali o tym jakieś trzydzieści lat temu (jak Jan Józef Szczepański), albo - niestety - umarli młodo (jak Marysia Przybylak). Pozostała pustka. Także po lekturze ostatniego "Tawacinu" wrażenie pustki po istniejącym ponoć ćwierć wieku Ruchu pozostaje. Owszem, są teksty krajowych zawodowców, ale ci istnieli zawsze i mogą istnieć nadal, niezależnie od efemerycznego bytu wszelkich ruchów i grup nieprofesjonalnych. Kolejny raz bodaj najbliższe związki z Indianami ma Polak z XIX wieku (artykuł W. M. Kozłowskiego z 1898 roku) i po raz kolejny brak choćby jednego listu o naszych własnych, teoretycznie najbliższych nam, sprawach.92. Nie ma więc w naszym kraju indianistów, albo są oni zamknięci w sobie, bez zdolności do refleksji, wiary we własne poglądy lub po prostu niepiśmienni. Rozpada się środowisko ludzi związanych z Indianami (i wzajemnie ze sobą), lub przynajmniej nie zależy mu na autoprezentacji i utrwalaniu tego, co w jego funkcjonowaniu ważne i ciekawe. Nie ma w Polsce przyjaciół Indian, którzy chcieliby i potrafili przelewać na papier swe pasje i emocje, którzy nie baliby się przestawiać publicznie swojej działalnoś
ci i swoich opinii (choć wciąż jeszcze przychodzą do nas listy z zastrzeżeniem "nie do publikacji"). Nie ma animatorów Ruchu, którym zależałoby na wymianie informacji i poglądów we własnym środowisku, na łamach własnego pisma. To prawda, że staramy się dbać o swój poziom i stawiamy potencjalnym autorom pewne wymagania, ale przez wszystkie lata swego istnienia "Tawacin" chciał być - i jak sądzę długo był - pismem nas wszystkich. I "nasz" chciałby pozostać. Ale "nasz" - to znaczy czyj?