[ "TAWACIN" 2 (46), Lato 1999 ]
Zwierzenia Cienia
77. Większość z nas, przynajmniej od czasu do czasu, lubi być przyjaciółmi Indian. Większość z nas, przynajmniej czasami, lubi też napić się "czegoś mocniejszego". I nie chcielibyśmy rezygnować z żadnej z tych przyjemności. Ja, oczywiście, też. Nie byłoby w tym nic niepokojącego, gdyby nie fakt, że części z nas zdarza się oddawać obu tym przyjemnościom jednocześnie. I tu zaczynają sie kło
poty. Niby nikomu nie trzeba przypominać, jak katastrofalny wpływ miał na Indian rozpowszechniany przez białych alkohol. Wiemy, że alkoholizm i związane z nim tragedie to - obok wojen i chorób - jedna z głównych przyczyn zagłady dawnego indiańskiego świata. Że alkohol zniszczył, zdegenerował, lub zdominował całe tubylcze kultury i narody, pokonał wielu sławnych wodzów. Ale od tej ogólnej wiedzy do indywidualnych przemyśleń i wniosków jakby daleka droga. W większości nie czujemy żadnego moralnego niepokoju, ani żadnej sprzeczności między byciem przyjacielem Indian i byciem osobą pijącą. Nawet wtedy, gdy zdarza nam się robić jedno i drugie jednocześnie.78. No właśnie, czy w ogóle moża robić obie te rzeczy na raz? Czy można być przyjacielem Indian i pić alkohol? Czy wolno pić w gronie przyjaciół Indian? Na publicznej imprezie organizowanej przez indianistów? Na zlocie? Czy pijący - lub co gorsza wręcz pijany - przyjaciel Indian wciąż zasługuje na to miano? Czy jako środowisko jesteśmy skłonni akceptować tego ro
dzaju zachowania? Czy zaakceptowaliby je nasi indiańscy znajomi, lub propagujący i nierzadko manifestujący swą własna abstynencję tubylczy przywódcy? Czy mamy prawo ustalać reguły dotyczące picia alkoholu przez indianistów? Czy możemy narzucać jakieś zasady, wpływać na indywidualne zachowania, karać? Kto miałby o tym decydować? Jak daleko wolno nam się posunąć? Mam wrażenie, że o proste odpowiedzi tutaj niełatwo. Ale...79. Na większości naszych spotkań nie obowiązują żadne jednoznacze, z góry ustalone reguły dotyczące spożywania alkoholu. Bywa, że leje się on obfitym strumieniem. A nawet, że na "indianistycznej" z nazwy imprezie jest on "głównym punktem" programu. Są też oczywiście - choć trudno mi powiedzieć jak liczne - indianistyczne spotkania, na których
picie alkoholu jest zakazane, ograniczone, lub chociażby niemile widziane. Dzieje się tak w wyniku niepisanej umowy, lokalnej tradycji, milczącej zgody, czy wspólnego przekonania, że w danym miejscu i czasie alkoholu pić nie należy. Obecnym po prostu o tym wiadomo. Czasem - mniej lub badziej dyskretnie - uświadamia się o tym niezorientowanych. Dotyczy to między innymi - choć nie tylko - spotkań o charakterze ceremonialnym, czy rytualnym - spotkań w kręgu, w szałasie potu, przy ceremonii fajki. Ale także np. indiańskich biegów, konferencji, czy manifestacji.80. Na corocznych letnich zlotach
Przyjaciół Indian bywały rozmaite zasady. Gdy byliśmy młodzi i nieliczni, nie było ich właściwie wcale - bo też i sam alkohol pojawiał się sporadycznie. W miarę jak przybywało nam lat - i uczestników zlotów - przybywało też kłopotów. Z jednej strony wzrastała nasza wiedza i świadomość moralnej dwuznaczności picia na zlotach, pojawili się niepijący indiańscy goście i sytuacje wymagające trzeźwości. Z drugiej strony przybywało uczestników, którzy jako ludzie dojrzali i samodzielni nie widzieli problemu w wypiciu piwa w upalny letni dzień, puszczeniu w koło wina podczas spotkania z dawno niewidzianymi znajomymi, czy osuszeniu z przyjaciółmi butelki wódki przy kolacji w zaciszu własnego tipi czy namiotu. I trudno im się dziwić, że niechętnie akceptowali - mniej lub bardziej rygorystycznie przestrzegane - zakazy i ograniczenia wymierzane głównie przeciwko tym, którym nie starczało umiaru, wyczucia sytuacji, czy zwykłej ogólnoludzkiej kultury. A gdy na zlocie pojawiły się oficjalne "faktorie" oferujące m.in. piwo - dyskusje i podziały nasiliły się. Mamy więc niezależnych "indywidualistów" i zwolenników nieskrępowanego zlotowego wypoczynku. Są "racjonaliści" argumentujący, że skoro indianiści i tak piją, to lepiej by czynili to na uboczu, we własnym gronie, zamiast wzbudzać niezdrową sensację w publicznych "źródełkach". Są też "policjanci" dopuszczający wypicie piwa prywatnie, lecz gotowi zakazać spożywania go publicznie i karać za wszelkie alkoholowe (i nie tylko) ekscesy. I jest wreszcie wcale niemała grupa "abstynentów" sprzeciwiających się piciu na zlocie czegokolwiek, co ma procenty. Póki co, choć ton dyskusji zdominowali zwolennicy skrajności, to liczebnie na zlotach wydają się przeważać umiarkowani (lub niezdecydowani) z "grup środka". Najbliżsi zaś dotarcia do sedna sprawy są zapewne ci, którzy uważają (i pamiętają), że problem picia alkoholu na zlotach zanika tym bardziej, im więcej innych zajęć potrafimy sobie sami wymyśleć i zorganizować. I tego, obok racjonalnych ograniczeń, życzyłbym najbardziej sobie i wszystkim zlotowiczom.