[“Tawacin” nr 71 (3/2005)]
173. Gdy przed dwudziestu laty zaczynaliśmy naszą przygodę z "Tawacinem", byliśmy bodaj jedynym głosem autentycznych Indian w Polsce oraz najbardziej reprezentatywnym i najszerzej dostępnym publicznym głosem polskich indianistów. Dziś niemal wszystko się zmieniło... Teraz ludzie zainteresowani Indianami nieporównanie łatwiej mogą nie tylko czytać o nich, oglądać ich filmy i słuchać ich radia, ale mogą też życie dawnych i dzisiejszych Indian studiować, badać i opisywać samemu. Mogą korespondować z Indianami na bieżąco i – mimo różnic i odległości – poznawać się i przyjaźnić z nimi na co dzień. Dużo łatwiej niż kiedykolwiek dotąd, mogą też odwiedzać ojczyznę Indian, a nawet wśród nich zamieszkać. Ale choć wielu z tych możliwości korzysta, to “Tawacin” wciąż pozostaje liczącym się “głosem Indian” i ich przyjaciół w Polsce.
174. “Było nas trzech, w każdym z nas inna krew, ale jeden przyświecał nam cel...” Choć nie o nas ta pieśń, to skojarzeniom oprzeć się trudno. Wszak dwadzieścia lat temu wszyscy marzyliśmy o “wartościowym i atrakcyjnym piśmie o sprawach tubylczych Amerykanów i ich przyjaciół” (jak wtedy pisaliśmy). Odmienne zainteresowania współtwórców “Tawacinu” i różnice temperamentów sprawiły, że każdy z nas trzech wybrał z czasem nieco inną drogę. Jednak pozostaliśmy wierni – tak czy inaczej rozumianej - “indiańskiej ścieżce”. Wiesław Karnabal (nasz pierwszy Naczelny, wciąż zwany Niedźwiadkiem) od pisania woli dziś blaski i cienie organizowania imprez indianistycznych. Po nowe numery kwartalnika sięga zapewne nie częściej, niż Marek Maciołek zagląda na imprezy PRPI. Ten ostatni - choć zajęty pracą, domem i wartym docenienia Wydawnictwem TIPI - nigdy nie “wypisał się” z Ruchu i pozostaje jego krytycznym obserwatorem. Ja zaś z dylematów człowieka, który wciąż waha się, czy wolałby współtworzyć rzeczywistość, czy raczej ją opisywać, częściej niż na łamach pisma, zwierzam się ostatnio w Internecie.
175. Gdy w sierpniu 1985 roku na IX Zlocie porywaliśmy się z tomahawkiem na słońce, niewielkie – przy dzisiejszych – zloty (sto osób, a tipi raptem siedem) były bodaj jedyną publiczną formą aktywności polskich indianistów. Krótko potem “Tawacin” stał się pierwszym w Ruchu pisemkiem, które pokonało barierę trzech numerów i kilkunastu egzemplarzy “nakładu”. Dziś, w świecie swobodnego dostępu do natychmiastowej i globalnej informacji, istnienie drukowanego w niewielkim nakładzie i formacie kwartalnika środowiskowego mało kogo wzrusza, czy szokuje. Ale to co normalne, nie zawsze znaczy – oczywiste. W Ruchu dominują raczej zmiany i nietrwałość, indywidualizm i akcyjność, coraz częściej też – widowiskowość i komercja. “Tawacin” dowodzi tego, że można działać inaczej. Wobec innych możliwości wymiany informacji i szerszego grona odbiorców - nie musi już pełnić roli “Przeglądu PRPI”. Pozostaje jednak unikalnym w naszym kraju źródłem rzetelnej wiedzy, wyważonych - z reguły - ocen i intelektualnych propozycji stanowiących rodzaj alternatywy wobec popularnych akurat w naszym Ruchu trendów i mód.
176. Niejedną słabość można “Tawacinowi”, i jego twórcom, zarzucić - małą ilość krótkich tekstów i lekkich “nienaukowych” form, “przykrawanie” wielości tematów i opinii do linii programowej pisma, skromne: format, szatę graficzną i środki marketingowe, unikanie tematów popularnych, lecz kontrowersyjnych (duchowość, rzemiosło, New Age), wreszcie – dystans wobec niektórych form aktywności Ruchu i działań wspierających Indian. Zanim jednak pochopnie skrytykujemy to czy owo - zastanówmy się, jak wiele już “Tawacin” oferuje w zamian. I co jeszcze my sami możemy mu zaproponować. Cieszmy się z tego, co po części jest wspólnym osiągnięciem nas wszystkich, uczmy się z tego korzystać i zachęcajmy do korzystania innych. Bo póki co – na szczęście - słabości twórców nie przeszkadzają wkraczającemu ledwie w wiek dojrzały Jubilatowi rozwijać się i “szukać przyjaciół w różnych kręgach”. A to – przypominam - było przecież jednym z pierwotnych celów PRPI.