["Tawacin" nr 54 (2/2001)]

Zwierzenia Cienia

 

109. Kto z nas nie marzył o spotkaniu z prawdziwym Indianinem? A ja właściwie nie pamiętam, gdzie i kiedy spotkałem tego "swojego" pierwszego... Nie chodzi oczywiście o fikcyjnego bohatera najlepszej choćby książki czy filmu. Ani o szybko przelatującą, zwykle trudno dostępną i wyobcowaną tubylczą gwiazdę jednego koncertu, wystawy, czy wykładu. Mam na myśli Indianina "z krwi i kości" - prawdziwego i namacalnego. Indianina, z którym można usiąść, porozmawiać, spędzić wspólnie jakiś czas, może nawet zaprzyjaźnić się. Pierwszą taką okazję dały mi bodaj tzw. Euro-meetingi, organizowane od połowy lat 80. spotkania członków europejskich grup poparcia Indian, na które przyjeżdżało sporo gości z Tubylczej Ameryki. Byłem na Euro-meetingach kilkakrotnie i to tam poznałem osobiście pierwszych Indian. Nic dziwnego więc, że słuchałem ich i obserwowałem z najwyższym skupieniem. Pierwszy raz byłem naprawdę blisko nich. Mogłem pytać, dyskutować, nawet krytykować. Razem z nimi mogłem uczestniczyć w warsztatach, ceremoniach, imprezach i manifestacjach. Mogłem spać pod jednym dachem i jeść przy wspólnym stole. Śpiewać, żartować, rozmawiać o sprawach wielkich i małych, o życiu tam i tutaj. To właśnie tamte spotkania - ze współczesnymi wodzami Indian, głośnymi działaczami społecznymi i prostymi świadkami bieżących wydarzeń, z tubylczymi przywódcami duchowymi, artystami i poetami - na długie lata ukształtowały moje wyobrażenia i zainteresowania. I nie byłem wcale pod tym względem wyjątkiem - większość ludzi, którzy bywali na tamtych spotkaniach, w rozmaity sposób do dziś pozostaje Indianom wierna.

110. Krótko potem - właśnie jako efekt tamtych znajomości - zaczęły się moje indiańskie spotkania podczas przygotowań do Świętego Biegu "Europa '90". A potem był już Bieg - tygodniowy maraton z Dennisem Banksem, historycznym już wtedy liderem AIM i pierwszą tak dużą grupą Indian w Polsce. To wtedy po raz pierwszy dwie duże grupy - My i Oni - mogły przyjrzeć się sobie z bliska. To wtedy - jako gospodarze - wystąpiliśmy bodaj pierwszy raz wspólnie jako ludzie z PRPI. Zaczęliśmy być przez Indian dostrzegani i akceptowani. Zaczęliśmy uczestniczyć we wspólnych z nimi obrzędach Szałasu Potu, w jednym Kręgu paliliśmy Świętą Fajkę. To wtedy tak naprawdę zaczęliśmy się wzajemnie poznawać, weryfikować mity, obalać stereotypy. A ja miałem dość szczęścia i odwagi, by tam być...

111. Lata 90. dały mi okazję do uczestniczenia w kolejnych spotkaniach z Indianami w Polsce i u naszych sąsiadów. Niemal co roku gościliśmy indiańskich działaczy, biegaczy, artystów, wykładowców. Z większością widziałem się po raz pierwszy i jedyny. Niektórzy - jak Dennis Banks (Ojibwa), Skyhawk (Blackfoot), czy Frank Dreaver (Cree) - wracali do nas, dostrzegając w naszym Ruchu coraz więcej ludzi zasługujących na życzliwą pamięć, przyjaźń i współpracę. Ale i jedni i drudzy ślą czasem nie tylko pozdrowienia, bieżące informacje i maile, ale także długie listy, rodzinne zdjęcia, zaproszenia (z tych ostatnich jeszcze nie skorzystałem, ale kto wie...)

112. Organiczone siłą rzeczy możliwości samorozwoju sprawiają, że potrzebujemy nowych kontaktów, informacji z pierwszej ręki, osobistych relacji, wymiany zdań i wskazówek. Lekko sterowany los zetknął u progu tego roku starego działacza AIM i duchowego przywódcę Lakotów Jamesa Robideau najpierw z Alicją i Darkiem, młodymi ludźmi z Ruchu, którzy uwierzyli, że zaproszenie go do nas ma sens, a potem z Magdą i Ewą z Amnesty International, które wiedziały, jak się za to zabrać. Nie wszyscy mogli lub chcieli skorzystać z tej niecodziennej wszak w naszych warunkach okazji. Ale dziś wiemy już, że ów los był dla nas i tak niezwykle łaskawy, i że majowe spotkanie z Wichapi Wicasa dało nam więcej, niż moglibyśmy się spodziewać. Bo choć mamy coraz więcej wiedzy czerpanej z książek, kaset i Internetu, i coraz więcej własnych indianistycznych przemyśleń i doświadczeń, to nie sposób zaprzeczyć wartości czasu spędzonego z Człowiekiem Wiedzy i Mocy, nosicielem tradycyjnej kultury i uniwersalnych wartości. To dzięki niemu mamy nowe obiecujące kontakty za Oceanem i nowe budujące doświadczenia w kraju. Mamy ofiarowane nam przez Jamesa symboliczne Święte Zawiniątko i konkretyzujące się plany współpracy. Mamy nadzieję na kolejne spotkania oraz wiarę, że można i warto o nie zabiegać. Bo któż z nas nie marzył o spotkaniu Indianina...