[ "Tawacin" 4 (52) zima 2000 ]
Zwierzenia Cienia
101. Ne napiszę jubileuszowej laurki na piętnastolecie "Tawacinu". Pisać dobrze o samym sobie - nie wypada, a jakiż sens miałoby pisanie żle? Poza tym, nasz Naczelny ostatnio jakoś nie
lubi powrotów do przeszłości. Strofuje nas niemal za każdą próbę przypominania tego, co nam się udało. Obojętnie - w Ruchu, w naszym piśmie, czy indywidualnej działalności na styku ze światem Indian. Nie uważa za stosowne pisania o tym, co - owszem - należało kiedyś do naszych osiągnięć, ale co nie ma swej twórczej kontynuacji, szansy przetrwania i podstaw do rozwoju. Nie zgadza się na uogólnienia przypisujące indywidualne działania i osiągnięcia abstrakcyjnemu Polskiemu Ruchowi Przyjaciół Indian jako całości, uznając to za fałszowanie historii i mącenie w głowach młodszym lub mniej zorientowanym czytelnikom. Niezbyt ceni i nie bardzo chciałby przypominać zwłaszcza to wszystko, co jego zdanieniem jest wtórne i zapożyczone, co nie stanowi naszego oryginalnego dorobku, a jedynie jest - lub kiedyś było - nieudolnym i nieprzemyślanym naśladownictwem obcych wzorów i cudzych pomysłów. A wydaje się, że właśnie tego rodzaju inicjatyw mój imiennik dostrzega w naszym indianistycznym światku najwięcej. Ciężkie jest dyskutowanie z kimś takim (zwłaszcza z Szefem), ale jakże zmusza do myślenia...102. Tymczasem po prostu trudno jest być oryginalnym polskim indianistą. Bycie indianistą chyba nigdzie nie cieszy się wielką popularnością i niełatwo uczynić z tego powód do dumy. W naszym kraju też mało kto traktuje tego rodzaju zainteresowania (swoje lub cudze) poważnie. Niewielu dojrzałych ludzi poświęca się indiańskiej tematyce na dłuższą metę. Indianie byli i pozos
tają lekkim, wakacyjnym tematem "dla młodzieży", obiektem zainteresowań kultury masowej, wypełniaczem wolnych okienek w kolorowych magazynach i telewizyjnych ramówkach. Tym bardziej mało kogo interesują socjokulturowe dywagacje na temat Ruchu jako fenomenu czegośtam, czy nudnawe pseudorefleksje starych działaczy PRPI. Indianiści i intelektualiści raczej rzadko przesiadują przy wspólnych stołach (a jeszcze rzadziej - przy wspólnych ogniskach). Okazjonalne spotkania przedstawicieli indianistów z dyplomem i akademickich amerykanistów (takie choćby, jak niedawna sesja na poznańskim Uniwersytecie) nie zwiastują rychłego przełomu, ani też - choć w indywidualnych przypadkach ciekawe - generalnie nie obiecują zbyt wiele.103. Niełatwo też w naszych warunkach uczynić z indianizmu postawę twórczą i oryginalną. Wyróżniające się jednostki, którym w różnych obszarach obcowania z Indianami udaje się to lepiej, niż przeciętnie - należą w naszych skromnych realiach do wyjątków. Dorównanie im - to dla początkującego indianist
y cel równie odległy i mglisty, jak sama Ameryka, a niektóre "wzorce sukcesu" budzą wątpliwości. Oddaleni bardziej niż ktokolwiek inny od - dowolnie pojmowanego - Kraju Indian, nie mamy jako indianiści większych szans ani na oryginalność, ani tym bardziej na spektakularne, długofalowe osiągnięcia (i nie jest tego w stanie zmienić nawet piętnastoletni fenomen "Tawacinu", od lat zmagającego się z wyzwaniami ekonomicznymi, organizacyjnymi, technicznymi, intelektualnymi i emocjonalnymi). Czy to indywidualnie, czy w grupie - skazani jesteśmy na czerpanie z zagranicznych głównie źródeł informacji i inspiracji, a co za tym idzie - naśladowanie obcych wzorów myślenia i działania, kopiowanie cudzych pomysłów i dołączanie się do akcji zainicjowanych przez kogoś innego.104. Jeśli uznać bycie przyjacielem Indian za jedną z dojrzalszych form bycia "zwykłym" indianistą, to okazuje się, iż taki teoretyczny osobnik ma życie potrójnie ciężkie. Po pierwsze, już na starcie, musiał przekonać siebie i swoje otoczenie, że nie tylko warto interesować się Indianami, ale że warto to robić na poważnie. Po drugie, musiał zrozumieć - nie dla każdego od początku oczywistą - różnicę między bezkrytycznym czerpaniem ze swych indianistycznych zainteresowań rozmaitych radości i profitów, a cz
ynieniem tego z szacunkiem, zrozumieniem i wdzięcznością dla ludzi, od których tak wiele bierze (zazwyczaj bez ich wiedzy i zgody). A i wtedy może się okazać, że to co - jako przyjaciel Indian - robi, uznane zostanie za nie dość dojrzałe, twórcze i oryginalne przez kogoś z większym niż on sam dystansem i wymaganiami wobec siebie i innych. Przyjaciele, strzeżcie się samozadowolenia!