Tawacin” nr 72 (4/2005)


Daleko, lecz bliżej


spór o Deklarację Praw Ludów Tubylczych



Jeśli jest gdzieś współcześnie obszar bezprawia, to jest nim niewątpliwie prawo międzynarodowe w zakresie dotyczącym ludów tubylczych świata. I nie jest to obszar marginesowy, bowiem dotyczy kilkuset milionów (szacunki bywają różne) mieszkańców wszystkich kontynentów.

Już od blisko trzydziestu lat ludy tubylcze zabiegają w Organizacji Narodów Zjednoczonych o poparcie swoich podstawowych praw. I nie chodzi o nic nowego, tylko o prawa, które od dawna przysługują innym narodom i grupom – prawo do zachowania kulturowej i religijnej odrębności, prawo do wspólnej własności ziemi i jej bogactw, prawo do uznania ich istnienia jako odrębnych ludów i podmiotów politycznych.

Jak co roku w grudniu, do genewskiej siedziby ONZ zjechali ostatnio uczestnicy kolejnej sesji Grupy Roboczej ds. Ludności Tubylczej (Working Group on Indigenous Populations). I jak co roku, sesję zdominowały gorące dyskusje przedstawicieli państw i organizacji pozarządowych, poświęcone projektowi Deklaracji Praw Ludów Tubylczych.

Pierwotny projekt, opracowany w 1976 roku przez Indian Law Resource Center, liczył dziesięć punktów uznawanych wówczas za krytyczne dla przetrwania indiańskich narodów. Z czasem projekt objął ponad 100 grup z różnych części świata, a w 1993 roku ONZ przyjęła projekt Deklaracji pod obrady. Od 1995 roku projekt dyskutowany jest na kolejnych sesjach specjalnej Grupy Roboczej (WGIP), powołanej w tym celu przez Komisję Praw Człowieka.

Nie ma się co dziwić napięciu, które towarzyszy tym dyskusjom. Projekt Deklaracji zobowiązuje władze państwowe do poszanowania wielu istotnych praw ludów tubylczych. Nakłada na rządy i parlamenty konkretne nowe obowiązki, które z wielu powodów nie cieszą przedstawicieli krajów, na terenie których mieszkają zabiegające o swoje prawa ludy tubylcze.

Jednak czasu na dyskusje pozostaje coraz mniej. Jeśli w ciągu roku, dwóch nie dojdzie do konsensusu, to dyskutowany od lat projekt może zostać ostatecznie odrzucony przez Komisję Praw Człowieka i wiele pracy pójdzie na marne. Tymczasem Indianie i inne tubylcze ludy świata wiążą z tym projektem konkretne nadzieje na poprawę swego losu.

W wielu regionach naszego globu, w tym w obu Amerykach, prawo zezwala władzom na swobodne dysponowanie tubylczymi ziemiami i zasobami – w tym na odbieranie ich tubylcom lub poddawanie ich ścisłej kontroli państwa. Nic dziwnego, że tubylcy uznają to za anachroniczne bezprawie.

“To, czego się domagamy, to prawo ludów tubylczych do samookreślenia i samorządności zgodnie z własnymi prawami, a nie tylko jako część państw na terenie których się znajdujemy” - wyjaśniał w Genewie Tim Coulter, prawnik z Indian Law Resource Center w USA. “Walczymy o uzyskanie realnego prawa do samookreślenia: prawa do decydowania o swojej przyszłości, o swoich prawach i swoim rozwoju. Prawo międzynarodowe nie uznaje w pełni tych naszych praw. Teraz musimy je urzeczywistnić i sprawić, by stały się normami prawa krajowego i międzynarodowego.”

W dwutygodniowej sesji WGIP wzięły udział tubylcze delegacje z całego świata. Tylko z USA przybyli reprezentanci: American Indian Law Alliance, Haudenosaunee (Konfederacji Irokezów), Indian Law Resource Center, Indigenous World Association, International Indian Treaty Council, Inuit Circumpolar Conference, Narodu Nawahów, Narodu Obywateli Potawatomi, Native American Rights Fund i Traktatowej Rady Narodu Siuksów Teton.

Dziesięć lat dyskusji przyniosło znaczny postęp. Dziś większość krajów zgadza się co do ogólnych celów i wielu konkretnych zapisów projektu Deklaracji. Jednak część jej postanowień budzi też ich sprzeciw lub choćby wątpliwości. Władze boją się groźby secesji i deklarowania niepodległości przez niektóre ludy, obawiają się utraty obecnych wpływów i źródeł dochodów z eksploatacji tubylczych zasobów oraz prawnych i finansowych konsekwencji dotychczasowych praktyk. Próbują też uniknąć konieczności wypłacania odszkodowań i ponoszenia nowych wydatków na realizację praw tubylczych.

Trwają więc debaty polityków i ekspertów nad tym, jak zapewnić, by takie państwa, jak Stany Zjednoczone, Kanada, Indonezja, Chiny, Australia czy Nowa Zelandia nie utraciły swej integralności na skutek uprawomocnienia się podmiotowości zamieszkujących je licznych i silnych ludów tubylczych – i by żaden z takich ludów nie zapragnął pełnej niepodległości. Mocarstwa chcą ograniczeń suwerenności ludów tubylczych, organizacje pozarządowe i władze niektórych krajów (np. Meksyku, Gwatemali, Hiszpanii i Brazylii) są przeciwne ograniczeniom.

“Nie obawiamy się samookreślenia ludów tubylczych” - powiedział ostatnio szef delegacji brazylijskiej Marcio Gomez. “Kolonializm sprawił, że stały się one podopiecznymi naszych rządów. Samookreślenie oznacza, że mają prawa i obowiązki wobec swych obywateli i kultur. To nie my dajemy im prawo do samookreślenia – to wynik ich własnej wieloletniej walki o odbudowę posiadanych praw socjalnych, politycznych i kulturalnych. Byłbym rozczarowany, gdybyśmy je znowu ograniczali.”

19 paragrafów wstępnych i 45 artykułów projektu Deklaracji Praw Ludów Tubylczych to całościowa propozycja potwierdzenia językiem prawa międzynarodowego niezbywalnych praw człowieka - praw przysługujących każdemu narodowi i ludowi, niezależnie od jego wielkości, bogactwa, historii i obecnego położenia. Dyskusja na temat Deklaracji to także dyskusja o poziomie świadomości rządzących, a często – także o naszym własnym stosunku do naszych sąsiadów.

Przyjęcie Deklaracji byłoby wydarzeniem bezprecedensowym w dość krótkiej historii prawa międzynarodowego. Powszechną Deklarację Praw Człowieka przyjęto bowiem 10 grudnia 1948 roku - i od tej pory dzień ten obchodzony jest jako Międzynarodowy Dzień Praw Człowieka. Wciąż są szanse, że nim minie 60. rocznica tej historycznej chwili, tubylcze ludy świata dołączą do grona społeczności, które - przynajmniej w deklaracjach – mogą cieszyć się pełnią swoich praw. Nim to jednak nastąpi, niezbędny jest dalszy wysiłek negocjatorów i edukacyjna działalność ludzi świadomych wagi takiego wydarzenia.


Marek Nowocień