Grabież w imieniu prawa

Gale Norton, pani Sekretarz Spraw Wewnętrznych w rządzie prezydenta Busha, została ostatnio oskarżona o obrazę sądu w związku z nie zastosowaniem się do poleceń sędziego federalnego Royce'a Lambertha, który nakazał zlikwidowanie problemów z funduszem powierniczym zarządzającym miliardami dolarów dochodów pochodzących z ziem należących do Indian. Zdaniem sędziego sposób zarządzania tzw. funduszem Pieniędzy Indywidualnych Indian przez departament spraw wewnętrznych "jest klasycznym przykładem trwającego od ponad stulecia złego zarządzania przez władze federalne".

Sekretarz Norton jest trzecim już członkiem rządu, któremu postawiono podobny zarzut w związku z problemami w zarządzaniu indiańskim funduszem powierniczym. Wcześniej byli to: Bruce Babbitt, sekretarz spraw wewnętrznych za czasów prezydenta Clintona i jego sekretarz skarbu Robert Rubin.

Fundusz Pieniędzy Indywidualnych Indian został utworzony przez Kongres w 1887 roku po tym, jak rząd siłą lub na mocy postanowień traktatów usunął tubylcze plemiona z 90 milionów akrów ich ziem i przekazał je białym osadnikom. Ziemie pozostawione indiańskim plemionom podzielono na indywidualne działki o powierzchni od 40 do 320 akrów, a departament spraw wewnętrznych otrzymał zadanie zarządzania w imieniu Indian wierceniami ropy i gazu, wypasem bydła, komercyjnymi dzierżawami, eksploatacją zasobów drewna, wegla i uranu. Dochody z tej działalności miały być przekazywane Indianom.

Przez ponad sto lat jednak znaczna część tych pieniędzy zaginęła, została skradziona lub nigdy nie była pobierana. Obecnie, do dochodów z 54 milionów akrów tubylczej ziemi upoważnionych jest około 300 tysięcy Indian. Ale podczas gdy w jednym miesiącu otrzymują czeki, a innym nie, rząd nie jest w stanie wyjaśnić dlaczego tak się dzieje, za co konkretnie są te pieniądze, ani nawet gdzie znajdują się ziemie mające przynosić ich właścicielom dochody.

Departament spraw wewnętrznych zatrudnił nawet kiedyś znaną (także ze swego udzialu w skandalu koncernu Enron...) firmę księgową Arthur Andersen, by określiła ile pieniędzy należy się Indianom. Księgowi poddali się jednak stwierdzając, że panujący w dokumentach bałagan uniemożliwia praktycznie wykonanie postawionego im zadania.

W 1966 roku Indianie zwrócili się ze skargą do sądu twierdząc, że nieprawidłowe zarządzanie kosztowało ich od 10 do 40 miliardów dolarów. Po przejęciu departamentu sekretarz Gale Norton przeznaczyła znaczne środki na uporządkowanie sprawy indiańskiego funduszu powierniczego, ale efekty jej działań okazały się mizerne. Tymczasem cierpliwość sędziego Lambertha wyczerpała się. Stwierdziła on, że departament nie tylko nie stworzył właściwego systemu księgowego, ale także celowo oszukiwał sąd w tej sprawie.

Sprawa indiańskiego funduszu powierniczego określana jest jako największy i najdłużej ciągnący się problem złego zarządzania w historii Stanów Zjednoczonych. Jest on większy niż afera Enronu i spowodowany nie chciwością prezesów prywatnych korporacji, lecz błędami i nadużyciami szefów rządowej agencji mającej troszczyć się o majątek Indian. Osiem lat temu Kongres utworzył stanowisko specjalnego rzecznika do nadzorowania sposobu zarządzania funduszem przez departament spraw wewnętrznych. Ale pierwszych dwóch rzeczników zostało zmuszonych do rezygnacji, gdy usiłowali ujawnić jak źle jest on zarządzany.

Gdy słyszy się historie o tym, jak Indianie robią fortuny na prowadzeniu kasyn i sprzedaży nieopodatkowanych papierosów warto pamietać, iż jednocześnie są oni najbardziej ograbianą grupą etniczną w kraju. I nic nie jest w stanie usprawiedliwić faktu, że ta popełniana przez władze federalne grabież w imieniu prawa trwa tak długo. "Są jak dzieciaki, które zawsze znajdą wymówkę, dlaczego nie odrobiły zadania domowego" - powiedział o urzednikach zarządzających funduszem John Dossett, doradca Krajowego Kongresu Amerykańskich Indian (NCAI). "Zamiast skoncentrować się na zrobieniu zadania, wciąż skupiają się na ukrywaniu prawdy."

Na podstawie serwisu www.indianz.com opracował Cień