"Marzenia.

Myślę, że każdy z nas miał w życiu taki okres, kiedy snuł marzenia. Myślę, iż każdemu z nas powiedziano, że to śmieszne, że powinniśmy z tym skończyć i zabrać się za coś innego. Moje doświadczenie z marzeniami jest takie, że - będąc dzieckiem - marzyłem o ucieczce, o wydostaniu się z tego co mnie otaczało. Nigdy nie miałem nieszczęśliwych marzeń. Snułem jedynie takie marzenia, dzięki którym czułem się lepiej. To była energia, jaką miałem: jaką wszyscy mamy." *

* Cytat z artykułu "Marzenia" - John Trudell, na podstawie NATIVE NATIONS Vol. 1. No. 1. Styczeń 1991 (dzięki Markowi Cichomskiemu) przetłumaczył Marek Maciołek.

Pełny tekst artykułu ukazał się w kwartalniku TAWACIN Nr 16, lato 1991

 

 

15 grudnia 1990 roku

setna rocznica śmierci Siedzącego Byka

- 15 grudnia 2001

Wynajmowana kawalerka na warszawskim Powiślu, późne popołudnie, za oknem już ciemno, zima. W ciasnej kawalerce kilka nie znających się osób, przeważnie dziewczyn z II, III klasy liceum, jedna z IV. No i gospodarze, starsi od gości (chyba po studiach na oko) Gosia i Romek. Siedzimy na podłodze i popijamy herbatę. Dotarliśmy na to spotkanie różnymi drogami, z różnych środowisk, nie znamy się. Jedno co nas łączy - to chęć posłuchania o Indianach. Bo właśnie Indianie od dawna byli w naszych sercach i o nich właśnie chcieliśmy posłuchać od ludzi, którzy podobno wiedzą coś więcej i coś innego niż w książkach dotychczas czytanych. Do tej pory przemierzało się szlaki wraz z Tomkiem na wojennej ścieżce, podążało się Śladami Tecumseh'a, zaczytywało się w Złocie Gór Czarnych. To jednak wciąż było za mało, zwłaszcza po przeczytaniu w Wiedzy i Życiu artykułu Do kogo należą indiańskie cmentarzyska - grabione przez białych pseudobadaczy. Sielskie plenery książkowe zetknięte zostały z brutalną rzeczywistością, współczesnością... Jeśli Indianie dziś żyją i okrada się ich święte miejsca a oni walczą o zaprzestanie tego procederu, to znaczy że wcale nie jest tak pięknie jak to opisują barwne powieści. Jak naprawdę wyglądała historia, jak wygląda dzisiejszy dzień?

Z takimi pytaniami, wiedzą powieściową o Indianach - co zdawała się być duża po przeczytaniu całej szkolnej biblioteki dotyczącej Indian - z niepokojem 14-sto latka siedzącego w gronie starszych osób - siedziałem zasłuchany w słowa człowieka, który Indianami zajmował się dużo wcześniej niż ja. Byłem zaskoczony, że przeczytał mój list wysłany wcześniej na zasłyszany przypadkiem w radio adres Stowarzyszenia Przyjaciół Indian w Białymstoku. Nie pamiętam dokładnie ile trwało tamto spotkanie. Wiem jednak, że od tamtej pory zaczęło się dla mnie coś ważnego. Coś, co z dziecięcych marzeń przerodziło się w dojrzałe zainteresowanie a z czasem stało się Drogą życia.

Przez wiele lat spotykałem się z brakiem zrozumienia dla moich zainteresowań. Bo kto np. w liceum, zajmuje się jeszcze Indianami - przecież w Indian bawią się dzieci! Sam mam takie zdjęcie z zerówki z balu przebierańców... Mało kto przez lata rozumiał, że to nie zabawa, a poszukiwanie wiedzy, ciągły głód rzetelnych informacji o prawdziwej historii i współczesności. Nie rozumieli koledzy w szkole, znajomi, rodzice. Wiele osób robiło sobie żarty i bardzo często bolało, że - jak myślałem - jestem chyba jedyny, który interesuje się Indianami. Pomimo tych wszystkich przeciwności losu, nadal czytałem książki o nich - podczas gdy powinienem się był uczyć, zbierałem wszelkie informacje na ich temat, wycinałem artykuły z gazet, kupowałem za ciężko uzbierane pieniądze każdą niemal o nich książkę.

Jak większość chyba nastolatków, marzyłem o tym, by kiedyś pojechać do Ameryki, zobaczyć prerię, zamieszkać z Indianami, mieć własne tipi, wspaniały indiański strój. Z czasem jednak, pogłębiając wiedzę o poszczególnych plemionach, narastać zaczęły rozterki - każde plemię jest przecież inne, nie można się chyba interesować wszystkimi Indianami... I co tu wybrać, jaki wzór na koszulę, jakie mokasyny? Tak więc przez długi czas po prostu chłonąłem wszystko co dotyczyło plemion, historii oraz współczesności.

Po tamtym spotkaniu na Powiślu odbyło się jeszcze kilka spotkań, na które byłem zapraszany. Rodzice jednak byli zdania, że lepiej będzie, jak poczytam poważne książki, pouczę się - zamiast chodzić na jakieś tam spotkania i rozmawiać o "dzikich". Tak więc znów na długi czas wróciłem do samodzielnych poszukiwań, ze świadomością jednak, że takich jak ja wcale nie musi być tak mało, że są ludzie interesujący się podobnymi jak ja sprawami. Myśl ta z pewnością dodawała otuchy. Poza tym dostałem adresy korespondencyjne do paru osób wiedzących znacznie więcej niż ja.

Tak więc zaczęła się wymiana listów po całym kraju z ludźmi, których nigdy wcześniej nie widziałem na oczy, a którzy w swoich listach zawierali bardzo wiele mądrości, wiedzy, Mocy. Przyszedł czas, że otrzymałem pierwszą kasetę magnetofonową z tradycyjną muzyką indiańską. Każdy list sprawiał mi ogromną radość, ale kiedy wieczorem włączyłem kasetę i zacząłem jej słuchać przez słuchawki (bo słuchając głośno cały dom powiedział żebym to natychmiast wyłączył!) - znalazłem się w zupełnie innym świecie. Było to dla mnie niesamowite przeżycie, coś, czego od tak dawna szukałem; coś, co sprawiło, że złapałem oddech. Do dzisiaj, kiedy włączam te kasetę, ogarnia mnie wspaniałe uczucie - pierwsza tradycyjna muzyka indiańska jaką słyszałem. I chociaż dzisiaj mam - myślę - pokaźny zbiór muzyki tradycyjnej z różnych plemion, ta kaseta wciąż wywołuje piękne wspomnienia. Pieśni były i są wciąż nieodłącznym elementem kultur indiańskich. Żadne też inne nie poruszają mnie tak mocno jak właśnie te; wolne od odgłosów cywilizacji, niesione równym uderzeniem w bęben, niezwykłymi głosami.

Wymieniając listy z osobami w kraju, otrzymałem też swój pierwszy numer Pisma Przyjaciół Indian - Tawacin. Znalazły w nim miejsce poezja indiańska, legendy, recenzja ówczesnego hitu - Tańczącego z Wilkami", wiele innych artykułów oraz relacja z 15 Zlotu Przyjaciół Indian w "Papierni". Pochłonąłem cały ten numer. Kiedy dałem do przeczytania Rodzicom relację ze zlotu, powiedziałem, że właśnie z opisanymi ludźmi chciałem się spotykać i że przyjdzie czas, że i ja na taki zlot pojadę. Przeczytali, pokiwali głowami i... powiedzieli, żebym nie zawracał im i sobie głowy bzdurami, że powinienem się uczyć, bo z Indian to nie przeżyję, nie zdobędę zawodu i pieniędzy... Nadal się nie rozumieliśmy... Zacząłem prenumerować Tawacin i bardzo cieszyłem się, że mogę od czasu do czasu dostawać informacje z pierwszej niemal ręki od znajomych posiadających dużą wiedzę.

Przez czas szkoły średniej nauczyłem się też mocniej wierzyć, że to czym się zajmuję, wcale nie jest takie "inne", "dziwne", że to ci co się śmieją, często zazdroszczą po prostu tego, że sami nie mają takich czy innych zainteresowań. Zacząłem być dumny z posiadanej wiedzy i tego, że np. podczas lekcji historii o Ameryce wiem znacznie więcej niż klasa i że mogę opowiedzieć o indiańskiej historii.

W roku 1992, "biały" świat obchodził rocznicę "odkrycia Ameryki". Dla mnie nigdy nie było to żadne święto, zdecydowanie czas, odkąd zaczęło się wyniszczać rodowitych mieszkańców Wyspy Żółwia. Z okazji dotarcia Kolumba do Ameryki, w szkołach organizowano konkursy na temat wiedzy o tym kontynencie. Stojąc niejako po stronie Indian, napisałem pracę jak najbardziej o Ameryce - z wyniszczaniu jej tubylczych mieszkańców. Pomimo że praca tematowo nie przypadła do gustu organizatorom konkursu, w końcowym zestawieniu zajęła III miejsce. Był to dla mnie osobiście wielki sukces - przez mało kogo doceniony, nawet niestety nie przez rodziców. Niemniej jednak dało mi to siłę i podbudowało wiarę, że to, czym się zajmuję, nie jest niczym bynajmniej złym czy niemądrym. Najważniejszym jednak wydarzeniem tego roku było pierwsze spotkanie z członkami i sympatykami Ruchu Przyjaciół Indian. Zjechali się z całego kraju by wyrazić swoje poparcie dla Pierwszych Narodów pod ambasadą amerykańską i kanadyjską 12 października. Demonstracja warszawskimi ulicami z muzyką indiańską, transparentami przyczepionymi do bramy ambasady, bieg wokół nich - to na zawsze pozostanie w mym sercu. Nie byłbym tam, gdyby nie zwolnienie z pieczątką Stowarzyszenia, wystawione specjalnie na tę okazję przez pana Marka (zwanego Cieniem). W szkole dziwnie popatrzyli na treść zwolnienia, ale usprawiedliwili nieobecność...

W końcu nadszedł też czas na pierwszy w życiu zlot. Czytałem o nich wcześniej, ale do tej pory nie dane mi było nań pojechać. W 1993 roku dotarłem tam w końcu nie znając praktycznie nikogo. Byłem tylko 3 dni, ale nie zapomnę nocy pełnych gwiazd i muzyki, z którą zasypiałem i budziłem się - a bębny wciąż grały. Kosztowało wiele wyrzeczeń pojechanie na to spotkanie, ale do dzisiaj jeżdżę prawie co roku na zlot, chociaż z pewnością z innym nastawieniem niż kiedyś. Cieszę się, że dzięki temu zlotowi, nawiązałem pierwsze bezpośrednie kontakty z osobami z Ruchu, trwające do dzisiaj. Uczucia jak wtedy, pierwszej nocy na zlocie, towarzyszyły również pierwszej nocy we własnym tipi. Czekałem na nie wiele lat, aż w końcu i zamieszkać we własnym domu przyszedł czas. To ważny moment w życiu. Mieć nad głową swój własny dach, przez który widać piękno Stworzenia jest czymś, czego najlepiej doświadczyć patrząc w górę wraz z dymem unoszącym się z ogniska ku Stwórcy.

W życiu każdego z nas następują czasem duże zmiany, niezależnie czy tego chcemy, czy nie. Nie zawsze mamy wpływ na wszystko co się wokół nas dzieje. Wyprowadzając się z domu po kolejnej sprzeczce o Indian i zainteresowania, nie wiedziałem, że właściwie dzięki indianistyce, dane mi będzie w miarę normalnie przetrwać trudny czas. Jednoczesne studia, praca, kosztowały wiele trudu. Nie jest łatwo odnaleźć się młodemu człowiekowi samotnie w żadnym środowisku. Kiedy było naprawdę źle i miałem dość wszystkiego, najbardziej pomagała lektura indiańskich legend, opowiadań, poezji. Kiedy ciemne chmury zakryły horyzont, błękitny skrawek nieba stanowiła dla mnie indianistyka, coroczne zloty przyjaciół Indian, prywatne kontakty, które z biegiem lat coraz bardziej się rozwijają i utrwala je wspólne przeżywanie ważnych wydarzeń. Wspólne zainteresowania, współpraca z różnymi osobami w Ruchu - wszystko to stanowi, myślę nie tylko dla mnie - ważną część życia. Nie jest tylko jego elementem, kolejnym zainteresowaniem - indiańska droga jest dla wielu, z pewnością, najważniejszą sprawą w życiu. Pomimo często trudnej codzienności, cieszę się, że są osoby całym sercem zaangażowane w sprawy indiańskie.

Czasem nie ma możliwości by coś zrobić, pomóc bezpośrednio w jakiejś akcji, zresztą każdy z nas ma własną Drogę - niemniej łączy nas wspólna sprawa. Wielu z nas przeszło, przechodzi - bardzo trudny czas w życiu, gdzie indiańskie wartości pozwalają utrzymać własną tożsamość przeciwstawiając się pędowi świata. Myślę, że powinniśmy wzajemnie szanować nasze Drogi. Każdy z nas swoimi ścieżkami dochodzi do rozwiązań w sprawach dla niego ważnych. Każdy z nas może interesować się czymś innym w ogromnym temacie jakim jest świat Indian. Łączy nas jednak - przyjaciół Indian - wspólne poszanowanie dla Matki Ziemi, wspólne starania o rzetelny obraz samych Indian i nas, indianistów. Myślę, że poprzez kilka ostatnich lat nauczyłem się troszeczkę o tym wszystkim, nauczyłem się odnajdować księżyc nad betonową pustynią w której przyszło mi na razie żyć, nauczyłem się szacunku dla starszych - w społeczeństwie, ale też dla siwych włosów w Ruchu.

Długo szukałem kontaktów, informacji - ten proces nadal trwa. Niedługo znów będzie 15 grudnia. Tym razem, po 11 latach od pierwszego spotkania z członkami Ruchu Przyjaciół Indian, spotkam się po raz kolejny z przedstawicielem narodu, o którym kiedyś czytałem z fascynacją dziecka, o którym nauczyłem się trochę w dorosłym życiu, o którym nadal tak niewiele wiem, bo jestem Polakiem i nigdy nie będę Indianinem.

Te 11 lat świadomego uczestniczenia w różnych wydarzeniach Ruchu nauczyło mnie wytrwałości i dało wiedzę, że czas jest pojęciem bardzo względnym. Chociaż dzisiaj dane jest mi czasem stawać przed takimi osobami jak ja byłem kiedyś i opowiadać o Indianach, o Ruchu; wciąż czuję, że moja wiedza jest niewielka i że szacunek dla tradycji jest znacznie ważniejszy niż spory o wzór na koszuli czy napisanie tak czy inaczej kilku słów i niepotrzebne rozdrapywanie do ran delikatnych skaleczeń, zdarzających się na co dzień.

Nie wyzbyłem się marzeń, stanowię ich część. Z perspektywy dostrzegam potrzebę wydarzenia się pewnych spraw, żeby zrozumieć i w pełni docenić Dobro, które jest dane każdemu z nas. Czasem tylko trzeba trochę na nie poczekać, postarać się je odnaleźć, nie zrażać się niepowodzeniami. Z czasem ciężki worek się opróżni i na dnie znajdzie się - swoje marzenia, radość i skromną dumę z tego, kim się jest.

11 lat to też dobry czas na nowy początek, po raz kolejny.

Błękitny Wiatr