Rozważania o spotkaniu

Wpadam na salę spóźniona. Nawet nie przymykam oczu, by poczuć wibracje oplatające ludzi jak warkocze komet. Siadam w kąteczku i czuję jak muzeum przestaje istnieć, obrazy na ścianach zaczynają szeptać swoją własną opowieść, zielenie łączą się z bielą. James opowiada o Wounded Knee, o prześladowaniach, o bólu jaki może zadać jeden człowiek drugiemu człowiekowi w imię swoich racji. Czuję narastający we mnie bunt. Pomyślałam sobie, że to te same uczucia, gdy na ekranie telewizora jako mała dziewczynka oglądałam śmierć Winnetou. Ten sam rodzaj buntu, żalu, gniewu i ten sam rodzaj bezsilności. Tylko dziś nie jestem już małą dziewczynką i nie wplatam sobie piórek gołębia w warkoczyk i nie robię łuku z gałęzi leszczyny.

Dziś MOGĘ. Ale czy CHCĘ ?

Kiedy James opowiada o modlitwach i obrzędach - wchodzę w zupełnie inny wymiar. Jak to możliwe, by do modlitwy przygotowywać się cały rok? Modlić się przez cztery doby? Myślę o swojej niechęci do uczestnictwa w mszach, o tym, że kiedy wychodzę z kościoła, czuję tak wielkie rozczarowanie. Ale przecież ja tak naprawdę nie szukam kontaktu z Bogiem albo moją siłą wyższą, albo jakkolwiek Go nie nazywam. Umiem tylko mówić: "Panie Boże, daj" ale Jego nie ma w moim życiu. Nie mam pojęcia co to znaczy modlić się. I nagle przyjeżdża facet o którym chrześcijanie z pogardą i smutkiem mówią "poganin" i pokazuje mi to, co Jezus mówił o miłości do siebie i do brata. Wiem już, że Taniec Słońca nie jest bezsensowną krwawą jatką, nie jest bestialstwem w imię nieprawdziwego boga, czy w imię diabła. To akt poświęcenia siebie, dowód gotowości do miłości. Tej miłości, o której mówił apostoł Paweł w swoim liście do Koryntian. To dowód, że umiem dać siebie.

Kiedy słyszę, że na każdego Indianina przypada kilku kaznodziei różnych wyznań, myślę rozbawiona, że ktoś się pomylił, bo powinno być odwrotnie.

Ze zdziwieniem stwierdzam, że wyłażę ze swojego kąteczka i krążę po sali - chcę być bliżej tego człowieka. Chcę być w strumieniu energii, którą emanuje. Chcę czuć miłość, którą ma dla ludzi, choć dokładnie wiem, że to typ kochający tak zwaną twardą miłością. Nie chcę, żeby kończył, niech mówi cokolwiek, ale niech mówi.

Po spotkaniu nie mam chęci wyjść z sali. Siadam na stole i chłonę tę uwolnioną energię. I myślę. Właściwie próbuję myśleć - zbieram uczucia do serca i przyglądam się każdemu. Co czuję? Spokój, podziw, szacunek. Czuję się dopuszczona do TAJEMNICY. Więc co mogę z tym zrobić? Przecież nie pojadę do rezerwatu z gałązką oliwną, żeby powiedzieć im, że ja też tak wierzę, że może nie wszystko rozumiem, ale nie muszę wszystkiego rozumieć. Więc co mogę? Przecież nie zostanę tak z tym, co stary Indianin powkładał mi w duszę, jest na pewno jakiś sposób na to, co ja mogę.

MOGĘ powiedzieć moim dzieciom, że to nie ma znaczenia, że ktoś ma inne widzenie świata, MOGĘ powiedzieć im, że kolor czyjejś skóry też nie ma najmniejszego znaczenia. MOGĘ nauczyć je, że to nie ważne, czy ktoś modli siś do świętego drzewa, czy do kogoś, kogo nie widać, ale ważna jest jego wiara w to, co robi.

Tylko czy CHCĘ ? Ktoś kiedyś powiedział mi, że już raz było tak, ze dwie różne kultury stanęły na przeciw siebie i nie dogadały się i nie ma znaczenia dzisiaj czy nie chciały czy nie mogły tego zrobić. Został tylko ból, wzajemne urazy i trwająca do dziś, cicha wojna podjazdowa. Pamiętam jak bardzo bałam się wtedy, że w moim małym świecie powtórzy się wielka historia.

Jaki świat ja CHCĘ pozostawić swoim dzieciom by historia nie powtórzyła się już nigdy ?

Kasia B.; 17 maja 2001

Reportaż

Strona główna

Tekst zamieszczony za zgodą Autorki. Kopiowanie bez akceptacji jest kradzieżą.