CHODZIEŻ - LATO 1980





Tymczasem wolno dni mijały
i rosła w siłę cała Polska,
jedni ze sobą brali śluby,
innych brać chcieli znów do wojska,
"Indian Grandmother" Antoniewicz
"Świat Młodych" naciskała z Jamesem,
by "Wielkich Wodzów" prezentował
i o Indianach pisał więcej.
Krążyły listy (coraz droższe),
ktoś brał bębenek, czy gitarę
i jechał gdzieś na mini-zlocik,
gdzie się spotkało osób parę.
Dzień, dwa, czasami parę godzin
w Pucku, Dąbrowie, Margoninie
- wiele bywało takich spotkań,
ich ślad w pamięci czasem ginie,
lecz w sercach tych, co tam bywali
w gronie najbliższych sióstr i braci
wspomnienia z tamtych chwil nie zginą
- zbyt cenne są, by móc je stracić.
Tak mijał miesiąc za miesiącem,
słoneczko coraz mocniej grzało,
gdy nadszedł sierpień, do Chodzieży
znów sporo wiary przyjechało,
by parę dni posiedzieć wspólnie
na zboczu lesistego wzgórka,
by móc oderwać się od książek,
zakładu, szkoły, domu, biurka.
Zebrali się, bo tak im kazał
głos serca nie do zagłuszenia,
bo wiele obiecywał program
przypięty do zawiadomienia.
Przybyli głównie ci, dla których
zlot taki to już nie pierwszyzna
i łatwo można było poznać,
gdzie młodzi są, a gdzie starszyzna,
gdyż ci ostatni w małych grupkach
zaczęli się natychmiast chować,
ogólnoobozowym życiem
nie racząc zbytnio się przejmować.
Stąd w pierwszym dniu nic specjalnego
nie działo się aż do wieczora,
kiedy to bractwo sie ruszyło,
gdy na pow-wow nadeszła pora
i gdy już dobrze po zachodzie
zaczęto nad problemem radzić,
co zrobić, aby do ogniska
choć trochę drewna nagromadzić.
Padało wiele propozycji,
koncepcji było co niemiara,
lecz w końcu zwyciężyła jedna
- męcząca, nieciekawa, stara;
Z tych długich i burzliwych narad
jedno udało im się wynieść:
że nie ma tutaj innej rady,
że trzeba iść i drzewo przynieść...
Chcąc nie chcąc więc wodzowie wielcy,
squaw, wojownicy i papoose
musieli podnieść się z legowisk
i iść w gęstwinę zbierać chrust.
Wtedy dopiero, pod brzemieniem
wspólnym dla wszystkich warstw i klas,
nadeszło wielkie zjednoczenie
i duchem się napełnił las.
I przyszła uroczysta chwila,
gdy siedli wszyscy w wielki krąg,
jednocząc się i świętą fajkę
podając sobie z rąk do rąk.
To nic, że kilkakrotnie gasła,
że część wolała sporta ćmić
- ten obrzęd pomóc miał zebranym
w miłości i harmonii żyć;
A jeśli kogoś to rozśmiesza,
to zmieni całkiem swoje zdanie,
gdy raz choć będzie mógł wypalić
tę świętą fajkę na polanie.
Kiedy już wszyscy dopełnili
zwyczaju z Tradycyjnych Dróg
- rozsiedli się wokoło ognia
i rozłożyli, gdzie kto mógł,
by ci, co podchodzili serio
do sprawy, która Zlotem zwali
mogli podzielić się z innymi
tym wszystkim, co przygotowali.
Były więc baśnie i legendy,
najnowsze z prasy wiadomości,
nieznane szerzej ciekawostki,
słowem - sensacje i różności.
Przed rokiem "szkółka" Jasia - Szopa
("Nie jestem Szop, lecz T'ab-wahgare!")
prezentowała Taniec Konia,
dziś sam mistrz chciał poruszyć wiarę,
zorganizować spontaniczne
i pełne ducha widowisko,
lecz ludzi teatr ten nie wciągnął,
spaliło na panewce wszystko;
Na nic się zdały zapowiedzi,
listy na długo wcześniej słane,
nie chcieli zagrać wojownicy,
lub nie wiedzieli, co jest grane.
Lecz głośno za to bractwo całe
na fletach, bębnach, dzwonkach grało,
śpiewając pieśń już historyczną:
"Heya, Kanaha! Heya-ha-oo!"
Tancerzy sznur zaś wokół ognia
wił się jak w transie i bez końca,
a najwytrwalsi bez spoczynku
tańczyli aż do wschodu słońca.
Niektórzy podejrzanie szybko
zaczęli przy ognisku ziewać,
mówiąc: Jak długo, kurcze, można
trzy stare pieśni w kółko śpiewać?!"
Powstała wtedy propozycja,
by ktoś najbardziej kompetentny
zaśpiewał wszystkim coś nowego,
lecz nikt za bardzo nie był chętny.
Dopiero Lechu - Teh-ke-rooa
przedstawił dwa utwory krótkie,
próbując ogół ich nauczyć
z mizernym raczej dosyć skutkiem.
Ten brak uzdolnień muzykalnych
wśród dziedzin równie artystycznych
rekompensował spory plener
niezłych "walczących" dzieł plastycznych,
a że Indianie z mów kwiecistych
słyną, co każdy chyba przyzna,
więc przyszła chwila, kiedy w tipi
cąła zebrała się starszyzna
i wytężając swe umysły
poczęła długo obradować
nad tym, co robić przez rok cały
i jakie akcje zaplanować.
Zawarty w pięciu punktach program
został obecnym odczytany
i koniec - nigdy bowiem nie był
powszechnie realizowany...
Żeby porównać mogły plany
z życiem nastepne pokolenia
wypada tutaj zacytować
choć w skrócie owe zamierzenia:
Ścisłe kontakty przez rok cały
miano ze sobą utrzymywać
i wspólnie pomoc nieść Indianom,
gdy będą tej pomocy wzywać.
Nad sobą mieli też pracować,
ciało i ducha doskonalić,
szukać przyjaciół w różnych kręgach,
ochronę środowiska chwalić.
Jeśli się uda jeszcze kiedyś
wprowadzić te zasady w życie,
to Zlot ten przejdzie do historii
i nie raz o nim usłyszycie;
Tymczasem program ten powoli
odchodzi w mrok i zapomnienie,
a z tamtym zlotem sie kojarzy
inne pionierskie wydarzenie:
wiele tam sporów wywoływał
łysy Notachi - Wielkie Słońce,
niedawno jeszcze wódz naczelny,
dziś jakby trochę zachodzące.
Skrajne na "irokeski kosmyk"
były poglądy różnych osób,
z czasem emocje opadały,
dziś - wielu goli się w ten sposób.
I tak to jakoś niespodzianie
zlot czwarty dobiegł kresu swego,
przyszło zakończyć to spotkanie
nie będąc pewnym następnego.
W oparciu o doświadczeń masę
tych, którzy zloty już robili,
żaden z okręgów się nie kwapił
powiedzieć wszystkim: "Drodzy! Mili!
Nie wiecie nawet jaką radość
nam sprawia oraz satysfakcję,
że to my właśnie w przyszłym roku
zlotową mamy zrobić akcję."
Bo ani Toruń, ani Wrocław,
ani Białystok, Łódź, czy Poznań
nie chciały wrobić się w ten kłopot
i przeżyć tego typu doznań.
Przyszło więc rozstać się, nie wiedząc,
czy dojdzie jeszcze do spotkania,
nie rozstrzygnąwszy tez drażliwej
kwestii zalegalizowania.
Wybuchła ona niespodzianie
wcześniej, miesięcy temu parę,
doprowadzając do konfliktów
i rozłamując całą wiarę
na tych, co "wolność ponad wszystko!"
i działać chcieli w RLN-ie,
oraz na tych, co PAN woleli
i oficjalne się zrzeszenie.
Na zlocie, by niezgody kością
nie stała się Achilla pięta,
sprawa została umożona
i w przyszłość dalszą odsunięta.
Wraz z zakończeniem Zlotu tego
(przypadek to bez wątpliwości)
skończył się w kraju czas jedności,
a zaczął - czas "Solidarności"...


Prosimy wszystkich posiadaczy o nadsyłanie fotografii ze Zlotu lub kontakt cien(at)indianie.eco.pl

Opis: fragment "Odrębnej Rzeczywistości" - wierszowanej historii pierwszych zlotów,
Marek Nowocień, 1982