BIESZCZADY (HORODEK) 1-9.08.1978





Zima minęła szybko, wiosną
przez kraj rozeszły sie wampumy
i gdy nadeszła pełnia lata
w Bieszczady pociągnęły tłumy...
Tłumy turystów i harcerzy,
sznur wycieczkowych autokarów,
a w pękających w szwach pociągach
gdzie niegdzie - zlotowiczów paru.
Zbiórka w Dębicy, skok do Leska,
parkowa ławka w nocnym mroku,
na stopa parę kilometrów
i - wreszcie Zawóz, wreszcie spokój...
Spokój? Nie, tylko tak sie zdaje,
nie wszystko poszło aż tak gładko
- bez przewodnika do obozu
trafić to sztuka, nawet z mapką.
Kiedy sie jednak ma za sobą
górki, strumyki i ciężary,
można się wreszcie uradować
widokiem starej znanej wiary.
Sporo jest także nowych twarzy,
hipisów, na wpół dzikich koni,
i - najważniejsze po podróży -
Zalew Soliński jak na dłoni.
Szybko więc stawia się namioty
w porządku trochę niedorzecznym
i kto żyw pędzi wprost do wody,
strój kapielowy - niekonieczny...
Tymczasem rośnie krąg namiotów,
staje też tipi - jedno, drugie -
czas na spotkania i rozmowy
wieczorno-nocne, często długie.
Nikt nic nikomu nie narzuca,
pełnia wolności i swoboda,
mozna kajakiem gdzieś wypłynąć
i piękna cały czas pogoda.
Tylko czasami ciemna chmura
sielankę całą tą przysłoni,
gdy trzeba na brzeg wciągnąć kajak,
albo z plecakiem po chleb gonić.
W kąt idą wtedy wielkie słowa,
żaden ideał nic nie znaczy
, bo swojej, z przeproszeniem, dupy
nikt z Matki Ziemi wznieść nie raczy.
Pomimo tego, oraz osób
przybyłych chyba przez przypadki,
miało się próbkę naturalnego
życia na łonie Ziemi Matki.
Gdy sie odrzuci animozje,
Grupowe spory oraz wasnie,
to można spędzić czas przyjemnie
i pożytecznie - jak tam właśnie.
Było duchowo, naturalnie,
w harmonii, czasem na wesoło,
a wszystko to - bez Świętych Fajek,
Wodzów, Szamanów oraz Pow-wow.
Kto chciał, pracować mogł na polu,
w TV obejrzeć widowisko,
dosiąść mustanga, lub po prostu
zalać się wodą ciut ognistą.
Emocji chwile sie przeżyło,
gdy przyjechała łodzią Władza:
- Co to za obóz? - My... harcerze.
Akcja "Bieszczady". Komendant? Jaca!...
Więc, czy wspominać o tym Zlocie
najchłodniej, czy też najgoręcej,
wiadomo - ludziom zawsze mało
i zawsze chcieliby mieć więcej.
Wiadomo też, że wszystkim naraz
nikt nigdy jeszcze nie dogodził
i ciężka bywa rola tego,
kto przygotować Zlot się zgodził
Stąd wiele czasu przy ognisku,
czaju i torebkowej zupie
radzono nad tym gdzie i kiedy
znowu się wszyscy zbiorą w kupie.
Lecz nikt dokładnie już nie powie,
czy właśnie wtedy myśl powstała,
by odtąd już co roku latem
wiara się cała spotykała.
Fakt faktem jest, że właśnie wtedy
rozbrzmiewać echem mógł śpiew bratni
i echem nieśc przez połoniny,
że "Zlot to nie jest nasz ostatni..."
Na zdjęciu m.in. Patryk Lewandowski, Henryk Wróbel (Wilk), Jacek Przybylak, Mick Osmólski i Marek Nowocień (Cień)


Na zdjęciu Tadeusz Pirnal, Piotr Cebula (Orzeł) i Henryk Wróbel (Wilk) Na zdjęciu Piotr Cebula (Orzeł) i Henryk Wróbel (Wilk) Na zdjęciu Henryk Wróbel (Wilk) i Marek Kabat

















Fotografie z archiwum Marka Nowocienia Co. 1978
Opis: fragment "Odrębnej Rzeczywistości" - wierszowanej historii pierwszych zlotów,
Marek Nowocień, 1982