Zima minęła szybko, wiosną
przez kraj rozeszły sie wampumy i gdy nadeszła pełnia lata w Bieszczady pociągnęły tłumy... Tłumy turystów i harcerzy, sznur wycieczkowych autokarów, a w pękających w szwach pociągach gdzie niegdzie - zlotowiczów paru. Zbiórka w Dębicy, skok do Leska, parkowa ławka w nocnym mroku, na stopa parę kilometrów i - wreszcie Zawóz, wreszcie spokój... Spokój? Nie, tylko tak sie zdaje, nie wszystko poszło aż tak gładko - bez przewodnika do obozu trafić to sztuka, nawet z mapką. Kiedy sie jednak ma za sobą górki, strumyki i ciężary, można się wreszcie uradować widokiem starej znanej wiary. Sporo jest także nowych twarzy, hipisów, na wpół dzikich koni, i - najważniejsze po podróży - Zalew Soliński jak na dłoni. Szybko więc stawia się namioty w porządku trochę niedorzecznym i kto żyw pędzi wprost do wody, strój kapielowy - niekonieczny... Tymczasem rośnie krąg namiotów, staje też tipi - jedno, drugie - czas na spotkania i rozmowy wieczorno-nocne, często długie. Nikt nic nikomu nie narzuca, pełnia wolności i swoboda, mozna kajakiem gdzieś wypłynąć i piękna cały czas pogoda. Tylko czasami ciemna chmura sielankę całą tą przysłoni, gdy trzeba na brzeg wciągnąć kajak, albo z plecakiem po chleb gonić. W kąt idą wtedy wielkie słowa, żaden ideał nic nie znaczy , bo swojej, z przeproszeniem, dupy nikt z Matki Ziemi wznieść nie raczy. Pomimo tego, oraz osób przybyłych chyba przez przypadki, miało się próbkę naturalnego życia na łonie Ziemi Matki. Gdy sie odrzuci animozje, Grupowe spory oraz wasnie, to można spędzić czas przyjemnie i pożytecznie - jak tam właśnie. Było duchowo, naturalnie, w harmonii, czasem na wesoło, a wszystko to - bez Świętych Fajek, Wodzów, Szamanów oraz Pow-wow. Kto chciał, pracować mogł na polu, w TV obejrzeć widowisko, dosiąść mustanga, lub po prostu zalać się wodą ciut ognistą. Emocji chwile sie przeżyło, gdy przyjechała łodzią Władza: - Co to za obóz? - My... harcerze. Akcja "Bieszczady". Komendant? Jaca!... Więc, czy wspominać o tym Zlocie najchłodniej, czy też najgoręcej, wiadomo - ludziom zawsze mało i zawsze chcieliby mieć więcej. Wiadomo też, że wszystkim naraz nikt nigdy jeszcze nie dogodził i ciężka bywa rola tego, kto przygotować Zlot się zgodził Stąd wiele czasu przy ognisku, czaju i torebkowej zupie radzono nad tym gdzie i kiedy znowu się wszyscy zbiorą w kupie. Lecz nikt dokładnie już nie powie, czy właśnie wtedy myśl powstała, by odtąd już co roku latem wiara się cała spotykała. Fakt faktem jest, że właśnie wtedy rozbrzmiewać echem mógł śpiew bratni i echem nieśc przez połoniny, że "Zlot to nie jest nasz ostatni..." |
Fotografie z archiwum Marka Nowocienia Co. 1978
Opis: fragment "Odrębnej Rzeczywistości" - wierszowanej historii pierwszych zlotów,
Marek Nowocień, 1982