Zimowo-wiosenne spotkanie Przyjaciół Indian - SREBRNA GÓRA 31.03-02.04.2000

Tradycją stają się zimowo-wiosenne spotkania Przyjaciół Indian w położonym w Sowich Górach, schronisku PTTK w Srebrnej Górze. W tym roku, o dziwo, wzięło w nim udział niewiele ponad dwadzieścia osób, co jednak chyba tylko miało lepszy wpływ na bardziej kameralną atmosferę. A ta była doprawdy zdecydowanie wiosenna. Sprzyjała temu pogoda (w sumie 4 pory roku w ciągu 3 dni), ale przede wszystkim nastawienie uczestników, głównie z południa kraju, ale także z bardziej odległych miejsc, jak z Poznania czy Warszawy.

Jak już prawie zawsze, spotkanie miało charakter bardzo otwarty, uczestnicy robili zdecydowanie to, na co mieli ochote. Być może zabrakło bardziej indiańskich akcentów, ale wydaje się, że nie zawsze trzeba o Indianach na "indiańskich" spotkaniach mówić. Bywa tak, że podczas wspólnie spędzonych chwil, nabieramy siły do dalszej pracy w naszym prywatnym zyciu, które często wiąże indiańska sprawa.

Piątek to "cało-dzień" przyjazdów. Jak zwykle po długim czasie niewidzenia się, następowały po sobie radosne powitania. Wieczór i zwyczajowo zarwaną noc, spędziliśmy w schronisku na bardzo żywiołowych rozmowach o prawie wszystkim, tylko nie o Indianach. Nie obeszło się oczywiście bez śpiewu, szczególnie o Czerwonych koralach Bogdana. Niezrozumienie dla naszego artyzmu zbywaliśmy wspólnym "wal na chatę", co w uproszczonej formie znaczy mniej więcej tyle co "lepiej wyjdź z naszego tepee...".

Sobotnie przedpołudnie większość spędziła na szlaku z Przełęczy Srebrnej do Przełęczy Wolborskiej. Wilku przegonił nas po górach i dolinach, gdzie stoczyliśmy ciężką walkę na śnieżki, ale i gdzie znaleźliśmy też wiosnę, a momentami prawie i lato. Słowa uznania należą się tutaj 10-cio letniej Klaudii, która w odróżnieniu od niektórych z nas, chyba wcale nie poczuła kilometrów, które przeszliśmy... Reszta spędziła ten czas szukając bodajże obiadu w Srebrnej (tak przynajmniej twierdzili). Popołudnie zajęły nam, wspólnie już, rozmowy przy ognisku, gdzie pożywialiśmy się śląską kiełbaską popijając napoje chmielowe różnych gatunków. Głównym tematem były... kawały stare i nowe, bez wątpienia z dużym udziałem Winet, Bogdana i Apacza, aczkolwiek wszyscy przyczynili się do typowo "srebrnej" atmosfery. Noc rozpoczęto poszukiwaniami wolnych miejsc w miejscowych barach celem spożycia kolacji (szczególnie przez wciąż nienasyconą Winet, która samotnie, bez opieki, musiała maszerować ciemnymi ulicami sobotniej nocy w poszukiwaniu pizzy - skończyło się chyba na spaghetti...). Nasyceni i już mocno zmęczeni, powróciliśmy do schroniska, w którym dzięki Kasi, obejrzeliśmy film z ubiegłorocznego zlotu. Po nim, najbardziej wytrwali, skupili się znowu na nocnych rozmowach do poranka...

Niedzielne, bardzo leniwe po wrażeniach soboty, przedpołudnie, to bardzo spokojnie spędzone chwile przy filmie przywiezionym przez Wilka, o zawiłościach we współczesnym życiu Indian. Później nastąpiła wymiana adresów, ustalenia co i jak "na następne spotkania", trochę chyba dziwnej takiej, "rozstajnej" atmosfery i część osób już opuściło nasz Krąg.

W południe, ci którzy pozostali jeszcze w schronisku, wybrali się do fortów napoleońskich, gdzie zwiedziliśmy dzięki prowadzącemu Cieniowi, kawałek rozwalającej się fosy, oraz gdzie dane nam było przeprawić się przez gąszcz porozwalanych kamieni i gałęzi, skąd ledwo uszliśmy z życiem J . Wracając do schroniska, zatrzymaliśmy się na moment na skraju drogi, skąd rozciągał się widok na Srebrną Górę, pobliskie wzgórza, dalekie przestrzenie. Siedząc lub stojąc w tamtym miejscu, na zakręcie drogi, każdy z nas ...tutaj powiem tylko o sobie: była to chwila trwająca nieokreślony czas, która głęboko gdzieś zapadła we mnie. Ciepły Wiatr od Słońca, ciepła Ziemia której dotykałem, Drzewo które poczuło już wiosnę, Czas zatrzymany w tamtej chwili, widok WAS stojących i siedzących tak jak ja i wpatrzonych i zamyślonych "W..."... to jedna z tych chwil, dla których warto jeździć na takie spotkania, dla których jeżdżę na Zloty, dla których tak bardzo walczyłem kiedyś ze Światem o te właśnie momenty, o chwile pozostających na długo w Środku, tworzące mnie...

Potem pozostało już tylko powiedzieć sobie "Do zobaczenia" - na Zlocie, na Fieście w Gołuchowie, lub gdzieś indziej na Drodze... i rozjechaliśmy się do naszych domów.

Wracając pociągiem do Warszawy już wybiegałem myślą do lata, które już tak prawie niedługo, a na które tyle jeszcze pracy pozostało do zrobienia. "Srebrna" zawsze daje mi siłę do przetrzymania tego czasu do kolejnego Zlotu, jest jakby przebudzeniem z zimowego snu.

Cieniu przywiózl książkę Leonarda Peltiera "My life is my sun dance", ktorej fragmenty ukazały się w Tawacinie, a która być może zostanie przetłumaczona na polski. Poza tym Najważniejsze były nasze prywatne rozmowy między sobą, nie w gronie, jest jakoś tak, że z ludźmi z Ruchu łapie się szybko jakąś taką niewidzialną nić, która bardzo szybko łączy wzajemnie. Tak samo było i tym razem.

Mam nadzieję, że spotkamy się znowu za rok w Srebrnej, a wcześniej - ZDECYDOWANIE - na letnich spotkaniach, przede wszystkim na tegorocznym Zlocie w okolicach Piły.

Zapraszam również do przeczytania relacji WINET i CIENIA

 Powrót do wydarzeń minionych